środa, 11 kwietnia 2018

Przerwa

Podjąłem decyzję: zaprzestaję publikacji na tym blogu. Po roku dość wytężonej pracy (naprawdę był to dziennik) chcę poświęcić swoje siły pisaniu książki - pisaniu o tym, co dla mnie najważniejsze: o miłości Boga, która prowadzi do życia, a wyrywa z beznadziei. O podróży bohatera, którą każdy z nas ma do przejścia - własną, niezwykłą, pełną przygód. Dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądali i obiecuję powrót. Kiedy? Zobaczymy! Zgodnie z planem Taty :-)

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Kupa

Ponieważ właśnie minęły święta, które są pełne jedzenia, to temat jest bardzo na czasie. Zastanawiałem się kiedyś, czy Biblia mówi cokolwiek o robieniu kupy. Ot, taka myśl. Oczywiście poza tym znanym fragmentem, gdy Jezus rozróżnia: "nie to, co wchodzi do ust, kala człowieka, ale to, co wychodzi. Bo to, co wchodzi, na zewnątrz się wydala". I tyle o wydalaniu, czyli nic.

Jednak jest coś więcej w Pwt 23, coś o wyznaczonym miejscu poza obozem do załatwiania się i o osobistej łopatce do robienia dołka i zasypywania. I tak, jak w przypadku innych osobliwych przepisów Prawa Mojżeszowego, sprawy higieny, diety itp. naturalnie mieszają się z rzeczami duchowymi.

Dlaczego ten przepis o kupie? "Pan, twój Bóg, przechadza się bowiem pośród twego obozu, aby cię wybawić...; niech więc twój obóz będzie święty, aby nie widział u ciebie żadnej nieprzyzwoitej golizny i nie odwrócił się od ciebie".

Jest to raczej normalna reakcja: idziesz sobie przez park, przypadkiem widzisz, że ktoś w krzakach wystawia tyłek i robi kupę, więc się odwracasz, a nie gapisz dalej, jakby było na co. Jak mówi komentarz, to dotyczy również Boga. Może się to wydawać kuriozalne, zważywszy, że Bóg jest wszędzie i widzi wszystko.

Wątpię, by chodziło o to, co On widzi. Raczej o to, że On widzi, że inni (ludzie) widzą, co i On widzi - jakąś nieprzyzwoitość. A skutek "odwrócenia się" Pana jest już całkiem z kupą niezwiązany; oznacza brak ratunku i wsparcia w życiu.

Warto o tym pomyśleć. Być może powiedziałem coś swojemu sąsiadowi tak po chamsku, że już lepiej gdybym mu narobił na wycieraczkę i poprosił o papier.

sobota, 31 marca 2018

Bounty

No bo myłem kibel. I zmieniłem kontakt, przykleiłem front szuflady i nasmarowałem zawiasy drzwi. A dzieciom powtarzałem:
- Jak chcecie wyjść na dwór, to...
- Chcemy!
- To ubierzcie się, włóżcie buty...
Nie włożyli. Czas przeciekał przez palce. W sobotę zawsze daję czasowi swobodnie przeciekać.
- Jasiu, ale musisz ich zapędzić. - A. instruuje. - Ula sama się nie zapędzi. Filo pewnie też, chociaż umie.
- To i cóż. - Wzruszam ramionami. 
Jednak w końcu ich zapędziłem. Zadowoleni włożyli nowe płaszcze od deszczu, nawet parasole do tego, choć deszcz już ustał.
- To dokąd?
- No, tu.
Idziemy. Lubię pytać: "dokąd?", bo raz, że samo słowo ładne. Zamiast pytać prosto i brzydko: "gdzie idziesz?" dzieci moje będą mnie naśladować i pytać: "dokąd idziesz?". Tak sobie myślę. A dwa, że zazwyczaj jest to ciekawa przygoda - nawet dla mnie, a co dopiero dla nich, gdy mogą pójść, gdzie sami zdecydują. 
Naszym celem okazał się... monopolowy przy Centrum Onkologii. Osiem przystanków autobusem spod domu. Autobus też wymyślili. Głupio, że do monopolowego z dziećmi, ale tylko to jest o tej porze otwarte. A dotarcie do kresu naszej podróży trzeba jakoś uczcić. No, nie winem przecież. Przede mną starsza pani nie może się zdecydować, które whisky. Potem facet zaopatruje swoje świąteczne oikos w zwyczajną połówkę i dopytuje dla uspokojenia, czy jutro też otwarte. Kolej na mnie. Szyba mnie oddziela od kasy. Jak w starej aptece. Zawsze mnie to konfuduje. Nie wiem, czy mam mówić przez szybę, czy do tej dziury się schylać. A schylania ja mam sporo, taka moja uroda. Stoi szklana bilonownica. Składałem kiedyś takie, wujek kumpla miał agencję reklamową. Dostałem osiem dych za dzień, jakoś tak. Jest i terminal.
- A będę mógł zapłacić kartą za taką drobnostkę jak batonik?
- No pewnie.
Bo kartę mam. Poza tym trzy piłeczki, saszetkę ze spajdermenem, dwie parasolki i kij. Płacę, wychodzimy, siadamy na przystanku, rozrywam Bounty'ego. Ta nazwa - wśród szarych betonów powiało egzotyką, Pacyfik!
- Mogę zjeść kawałek od Uli i kawałek od Fila? - Stawiam to pytanie chyba jako ultimatum. 
- Tak, ale tylko malutki. - Odpowiadają prawie chórem. 
- Zgoda, malutki. - Odgryzam swoją dolę.
Autobusem, metrem (znów decydują dzieci), na piechotę, na barana. U. wymyśliła, że słupek na peronie z tabliczką dla niewidomych to jej pies. Podbiega z czułością i nabija sobie guza. Płacz ukojony. Jakoś w końcu dochodzimy do domu. Chyba zaraz zapalą latarnie. 
- To jak ta wyprawa dzisiaj, było fajnie? - Mówię do pleców dzieci, które brną właśnie w kaloszach przez najfajniejszą kałużę na podwórku. Nie lubię pytać: "fajnie?", nie lubię tego słowa, bo to nic nie znaczy. Ale bez tego słowa trudno się czasem obyć.
- Tak, tato. No pewnie. 

piątek, 30 marca 2018

Zamyślony

- Filu, mama zdjęła ci spodnie, bo nie chciałeś sam się przebierać i nic nie odpowiadałeś na kolejne prośby.
- Ale ja chcę teraz te spodnie założyć.
- Chcesz je założyć i zdjąć?
- Tak.
- Ok, zrób to.
- Ale nie, to mama ma mi założyć.
- Czyli chcesz wszystko cofnąć?
- Tak. 
- No to przykro mi, ale już nikt tych spodni ci nie założy.
- Eh, ej!
- Spokojnie, nie jestem zły na ciebie. Mama też nie. Po prostu odmówiłem ci.
- Nie, nie możesz. Nie możecie.
- Możemy.
- Ej, no…
Zapada chwila milczenia, w której wyczuwa się napięcie, złość.
- Ty masz żal, że tak się stało? – Znów dopytuję.
- Tak.
- Bo chciałeś pokazać, że sam się ładnie i grzecznie przebierasz?
- No, tak.
- Tylko się zamyśliłeś i dlatego nie odpowiadałeś mamie, i nie zdążyłeś?
- No właśnie, bo się zamyśliłem… - Zgodził się Fi., a ja… zamyśliłem się.

czwartek, 29 marca 2018

Namiętności

- Lepiej mu nie mów nic. Nie zakazuj.
- Dlaczego?
- Bo jeszcze nic złego nie zrobił.
- Ale może zrobić. Zrobi na pewno.
- A co, jeśli nie?
- To co proponujesz?
- No, nic nie mów. Może nic się nie stanie. A jak zabronisz...
- To co?
- No to właśnie podsuniesz mu "świetny pomysł".
- No nie wiem...

Brzmi znajomo? Właśnie wtedy kusi najbardziej, gdy jest zabronione. Jest tak od zawsze, od początku. Od Adama i Ewy - aż do mnie i do ciebie. Mam taką teorię, że zakazany owoc w raju był całkiem zwyczajnym owocem. Żadnego czary-mary. Nie było nawet płotka. Drzewo poznania dobra i zła różniło się tylko tym od innych drzew, że Bóg zabronił z niego jeść. Strasznie to śmieszne i tragiczne. 

Dzisiaj przeczytałem rewelacyjny werset, pomyślałem: hit! Słowa Pawła: "grzeszne namiętności rozbudzone przez zakon" (Rz 7:5). Zaraz, PRZEZ CO?! Przez zakon? Czyli prawo? A ja myślałem, że to się rozbudza przez jakieś sprośne myśli, czy co... Nie. Przez zakon. Wniosek prosty: nie myśl za dużo o tym, czego nie wolno. Rozejrzyj się po całej reszcie raju, jak wiele ci WOLNO! Takie namiętności!

środa, 28 marca 2018

Łagodne

Koleżanka zdenerwowała się na córkę.
- Muszę ochłonąć po rozmowie z nią. - Mówi i odkłada telefon.
- Ochłonięcie dużo daje. - Oceniam. Niezbyt głęboka ta refleksja, ale jakaś... Czasem lepiej coś powiedzieć niż nie powiedzieć.
- No jak można się nie denerwować?! - Pyta z wyrzutem. Nie do mnie, ale gdzieś - wyrzut w przestrzeń bezimienną. Bo nikogo prócz mnie tutaj nie ma. Dojadam zupę. W odpowiedzi staram się nie powiedzieć nic głupiego. Uśmiecham się delikatnie. Czasem to lepiej: uśmiechnąć się. A czasem lepiej smucić, jak ktoś obok się załamał. A czasem... trudno ocenić, co lepiej.
- Wiem, rozumiem cię. Czasem bywa ciężko z tymi nerwami, ze złością.
- I dzwoni specjalnie teraz, kiedy myśli, że nie mam czasu się zastanowić. I że na wszystko pozwolę. - Wraca myślami i opowiada mi całą sytuację. - I jeszcze płacze mi do słuchawki. - Z każdym słowem jakby schodziło ciśnienie. A ja wszystko rozumiem, słucham. Tylko... w końcu nie powiedziałem najważniejszego: mi pomaga Duch Święty. Polecam. Trzeba się nawrócić. Po ludzku to trudno tak: nie wyżywać się na drugim, zwłaszcza tym najbliższym. Zwłaszcza, kiedy się ma rację. A w Duchu się wyrabia to łagodne usposobienie. Może powoli, nie z dnia na dzień, ale jednak...

wtorek, 27 marca 2018

Uniżenie

Ćwiczę, gram na perkusji. W mieszkaniu w bloku jest to ryzykowne. Co prawda zestaw nie jest akustyczny (tego sąsiedzi chyba by nie wytrzymali). Ale nawet ten elektroniczny słychać. Łup, łup. Niesie się po domu, zwłaszcza pedały - hi-hat i centrala. Do tej pory specjalnie się nie uskarżali. Pilnuję się zresztą: nie za późno, nie za długo. Zresztą, czy da się długo, przy dwójce dzieci, gdy masz inną pracę?

I kończę już, kończę. Jeszcze minutka. Wtedy sąsiad zaczyna nawalać w kaloryfer, ale jak! Wziął chyba jakiś młotek, nawala z minutę bez przerwy. No nie! To tak się sprawy załatwia? Raczej powinien przyjść, jak normalny... sąsiad. Niech sobie nawet ma pretensje, ale niech przyjdzie, a nie tak... Najłatwiej to wziąć młotek albo klucz francuski i napieprzać, za przeproszeniem. Zły jestem. I zdziwiony. Ale myślę: no dobra, chyba pójdę.

Otwieram niepewnie drzwi na klatkę, schodzę. Ale myślę: - Kurka wodna, to nie ja powinienem tam iść. A może ja? Może. Ale on nie powinien tak nawalać. Puk, puk! Otwiera pani sąsiadka akurat, uśmiecha się. - "No tak, no słychać, trochę przeszkadza, ale jak pan musi..." - Tak mówi, ale bardzo sympatyczna mimo wszystko. - "A to państwo stukali w kaloryfer?" - Pytam niepewnie. "Stukali"? Ciśnie się na usta gorsze słowo, ale przecież wstyd pomyśleć, a co dopiero mówić.

- "A nie, to nie my, ja się nawet zdziwiłam..." - Zaprzecza sąsiadka. Ja w zamian obiecuję, że będę krótko i w miarę możliwości jeszcze wcześniej, jak wracam z pracy, ale bardzo mi zależy na tym ćwiczeniu... - "Dobranoc!" - Idę na górę. Myślę: a więc to pewnie z dołu. Dwa piętra pode mną tak się oburzył. Uf, już mam na dzisiaj dosyć tego. Dość uniżania się - wystarczy jedno piętro w dół. A uniżać się dwa piętra? Może kiedy indziej. Może trochę do tego dorośnie moja wiara.