niedziela, 15 września 2013

Tata na piedestale

„Domator” kojarzy się z nudą. A ja chciałbym zwrócić mu honor, bo przecież dbałość o dom i rodzinę powinna być tym, co decyduje o zaufaniu do człowieka, do mężczyzny. Zanim stanie na piedestale.

Liście lecą z drzew, liście lecą z drzew… – któż, czytając te słowa, nie wspomni piosenki „Elektrycznych gitar” z typową dla tego zespołu, niesamowicie chwytliwą i głupiutką melodią? Dla mnie jednak jest to po prostu znak obumierania i jesieni – pory roku, która mnie uspokaja, a ja spokój cenię tak bardzo, że coraz ciężej jest mi znieść rodzinne Wigilie, na których przybywa dziecięcego krzyku i wesołej zawieruchy. Nie ma to nic wspólnego z wiekiem, bo przecież młody jestem, ale raczej z charakterem, a więc i lekką melancholią. Tak, jestem melancholikiem, chociaż żarty się mnie trzymają i nie puszczają. Zatem taki ja – wesoły melancholik – lubię jesień i obumieranie, bo to mi pozwala zachować psychiczne zdrowie w równym stopniu, co poczucie humoru i dystansik – do siebie, do świata, tylko nie do miłości. Bo właśnie jesień, jak żadna inna pora roku najlepiej przypomina o upływającym czasie. A ten upływ czasu, paradoksalnie, przypomina mi o tym, by się nie spieszyć.

A mi bardzo pośpiech doskwiera. I nie tylko mi. Proszę tylko, broń Boże, nie mylić pośpiechu z życiem intensywnym, spełnionym. Niedawno czytałem (po trochu) biografię Józefa Prowera (a kto to?), który zmarł nagle w wieku 59 lat, czyli młodo. A zostawił po sobie tak wiele rzeczy ponadczasowych, że dopiero po jego śmierci można było zrozumieć, jak cenny był ten jego „pośpiech”. Właśnie nie „pośpiech” tylko raczej świadomość, że każdy dzień się liczy, każdy jest ważny.

Pośpiech to co innego, rzecz iście diabelska. Pośpiechu doświadcza większość z nas, żyjących w wielkim mieście: plany, grafiki, obowiązki, zegarki, komunikacja miejska, korki, projekty, pieniądze, oferty, zakupy, praca, szkoła, Internet, facebook, dźwięki, plakaty… i bieg przez płotki – nie taki, jak na igrzyskach, ale taki bez mety. Tymczasem… drzewa się nie spieszą, nie stresują, że liście opadają. Mają swój czas i wiedzą o tym. A czy ja wiem, że mam swój (ograniczony) czas?

Ostatnio po raz kolejny odkryłem rozkosz wychodzenia na czas. Tak, rozkosz – na zasadzie kontrastu, bo zbyt długo już się spieszę, robię to od dawna i z rzadka tylko udaje mi się o właściwym czasie ruszyć tam, gdzie mam dotrzeć – spokojnie i jakby bez zegarka. Pewnego dnia biegnę do pracy spóźniony, już idę korytarzem i po drodze zaglądam do szefa. Facet po sześćdziesiątce, bardzo sympatyczny, lubię go. Mówi: - I gdzie Pan się tak spieszy? Ja ostatnio jakoś przestałem się spieszyć. Wstaję rano i cieszę się dniem. Przecież mogłem już nie wstać, prawda? Ja nie wiem, co się dzieje, nigdy tak nie miałem. Może ja niedługo umrę i stąd na koniec taka radość życia? – Dorzuca z czarnym humorem. Nie musisz się śmiać, ale dobrze byłoby, gdybyś przyznał mu rację.

Dzieci się nie spieszą i myślę, że pośpiech to jedna z wielu toksycznych rzeczy, które dorośli dzieciom polecają i podają. Tutaj mała dygresja: ostatnio zrobiłem wywiad z Tomaszem Łojko i Dobromirem Makowskim, promujący „VI Festiwal Praski – RAP-Ewangelizację”. Oto, co powiedział MAK – raper i pedagog ulicy, co zapadło mi w pamięć:
Pan Bóg wcale nie jest nudny, to my staliśmy się próżni i Pan Bóg stał się dla nas niewygodny w naszej niemoralności, w naszej głupocie. (…) To my produkujemy młodzież z problemami, to my – świat dorosłych, nasz perfekcyjnie zepsuty świat, który za wszelką cenę chce udowodnić sobie, że jesteśmy dorośli, podaje tym młodym ludziom alkohol, narkotyki, nikotynę – produkowane przez dorosłych ludzi. I wiele, wiele innych czynników, które podajemy im, tak naprawdę wypływa z niedojrzałego świata dorosłych ludzi.
Zadaniem dla dorosłego, zwłaszcza taty, jest rezygnacja z pośpiechu, tj. radykalne ustawienie priorytetów. Najlepiej zrobić to wtedy, gdy jeszcze nie ma presji. Na przykład gdyby nie było we mnie od dawna tego silnego przekonania, że relacja jest ważniejsza niż racja, to pewnie już bym się kilka razy porządnie pokłócił z moją żoną, z którą zresztą ciężko się kłócić, bo zamiast eskalować konflikt, ona zachowuje się jak żółwik – cudowna to cecha.

W każdym razie lepiej jest jasno sobie powiedzieć „najważniejsi są moi bliscy” – zanim przyjdzie próba, może w postaci pułapki. W miesięczniku „Pani” wyczytałem dziś takie wyznanie córki (o ojcu, rzecz jasna):
Dużo wyjeżdżał, a kiedy był na miejscu, też często brakowało mu czasu. Jest znanym aktorem, rozpieszczanym przez publiczność. Chyba ciężko mu było zejść z piedestału i wejść w rolę zwykłego ojca. A jednocześnie to on był najbardziej atrakcyjną, barwną osobą w moim otoczeniu.
Nie tylko znani aktorzy stoją na piedestale. Często takie uczucie towarzyszy nawet niczym wyróżniającym się mężczyznom, bo przecież wszyscy z natury jesteśmy zdobywcami i mamy ego nie od parady. Zatem stoi przed nami wyzwanie: dostrzec prawdziwe wartości, przestać się spieszyć, zacząć żyć intensywnie i spełniać się w tym byciu „zwykłym tatą”. To wygląda na najbardziej niezwykły sposób na życie – oryginalny jak każdy z nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz