piątek, 25 kwietnia 2014

Pochwały i banały

Pomyślałem, że może dobrze byłoby choćby słówkiem, ułamkowo, wyrywkowo wspomnieć wreszcie i pochwalić się tym, co już umie Fi. Przy okazji parę myśli o pochwałach i zabawach.

Fi. jest bardzo bystry. Chociaż ostatnio przeczytałem coś, co zmieniło moje wyobrażenie o pochwałach. To była taka rada, żeby dziecku nie powtarzać w kółko, że jest mądre, zdolne, bystre, silne itd., a częściej chwalić je za to, jaki włożyło wysiłek, jak przemyślało rzecz, jak się zaangażowało i podkreślać to, że rozwaga, wytrwałość i cierpliwość opłaciły się. To ma uchronić małego człowieka przed kryzysem w razie porażki. Jeśli coś mu się nie powiedzie albo doświadczy serii potknięć i „drobnych katastrof”,

czwartek, 17 kwietnia 2014

A jeśli dom będę miał

Nigdy nie zastanawiałem się poważnie nad domem, w którym chciałbym mieszkać. Wiem tylko, że wiele się zmieni. Ale ktoś sprowokował mnie do tego, żebym pomyślał, pomarzył na poważnie…

Podzielę się z wami piosenką. Tak na wstępie. To jest „Sielanka o domu” Wolnej Grupy Bukowina. Przez chwilę się wahałem, że może to bez sensu, że tylko ja i jakaś garstka lubimy te nastroje wędrowniczo-górsko-marzycielskie, ale… co ja paczę – ponad 400 tys. odsłon na jutubie? Nie jest źle. Ponadto znam osobiście sporo osób, którzy świetnie się w tym odnajdują. A więc bez obaw…

sobota, 12 kwietnia 2014

Patriarchat, czyli gromadzenie

Jutro są moje urodziny. Mam z nimi niemały problem, bo niektórzy pytają, co chciałbym dostać. A ja nie wiem. I prawie nigdy nie wiedziałem.

Nie umiem wymyślać prezentów – ani sobie, ani tym bardziej dla innych. Pamiętam też, że kiedy byłem mały, co jakiś czas dostawałem jako prezent pieniądze, na różne okazje. Ponieważ wszystkie moje potrzeby typu „nowe spodnie” zaspokajali rodzice, nie miałem na co tych pieniędzy wydawać. Leżały. Zbierałem i nie wiedziałem, na co. Stówka do stówki i… co jakiś czas ubywało, ale tylko trochę; zawsze miałem w kopercie wielokrotność tego, co było mi potrzebne na jakiś zakup. Zacząłem nawet to lubić: zbierać po to, żeby był zapas.

piątek, 4 kwietnia 2014

Idę w zaparte, ale… dokąd?

W filmach poruszają mnie sceny, w których ojciec przyjmuje syna albo błogosławi go, przeprasza, okazuje miłość itp. I chyba nic w tym dziwnego, chyba jestem pod tym względem całkiem zwyczajny.

Jest taki stary (1994) film z Anthonym Hopkinsem, Bradem Pittem, Aidanem Quinnem, no i z Julią Ormond – tytuł brzmi koszmarnie, jak najpospolitszy Harlequin, ale niech nikogo to nie zraża: „Wichry namiętności”, w oryginale „Legends of the Fall”. Nie każcie mi wyjaśniać, dlaczego ktoś to tak przetłumaczył, w istocie ani jeden, ani drugi tytuł nie ma wielkiego znaczenia. Ale historia jest przednia: trzech braci, jedna kobieta, w tle I Wojna Światowa i ojciec, który próbuje to wszystko skleić do kupy i nauczyć synów tego, czego sam się nauczył w czasach, gdy służył krajowi jako pułkownik: pieprzyć rząd!