Nic, tylko smutek, panie – pogoda, że psa by nie wygonił. A nie tylko pogoda! Wszystko takie okropne i
akurat tak się składa złośliwie, że co najgorsze – to na mnie i wokół mnie. A gdzie nadzieja?
Dzisiejszy dzień zaczął się
tak smutno, jak tylko – w granicach „normalności” mógł się zacząć. Deszcz
miarowo pada, bez szaleństwa, lecz wytrwale – jak pies, którego można ciągnąć
za pysk kawał drogi, ale zębami nie puści, nie rozluźni uścisku. W tym deszczu
zasłaniam się od wiatru parasolem, którego dwa wsporniki z rezygnacją dyndają
oderwane od pomarańczowej czaszy. Kolor sztucznego płótna – to chyba jedyna
wesoła rzecz tego poranka.