środa, 31 maja 2017

Krzyki

Fi. kaszle. Przyszedł do naszego łóżka rano, tuż przed moim budzikiem (szósta dwadzieścia). Budzik można wyłączyć, dać sobie drzemkę. Fi. wyłączyć nie można, a właściwie jego kaszlu. Wiem, nie jego wina. Jemu też źle, nawet gorzej. Nic nie mówię. A dziś akurat chciałem sobie jeszcze poleżeć, pomarzyć, choćby dziesięć minut. Nic z tego. To kasłanie - jakby mnie kto trącał kijem co piętnaście sekund. Zsunąłem się na brzeg, ubrałem, poszedłem do kuchni bez przekonania, noga za nogą. A Fi. za mną. Dlaczego? A, trudno...
- Tato, chcę banana.
- Ok. Proszę. - Wziąłem tego najbardziej uszkodzonego. Obciąłem to ciemne, niedobre, zostało pół. Fi. nie chce. Denerwuje się.
- Nie chcę tego.
- Możesz powiedzieć to spokojnie, nie musisz tak jęczeć. Dać ci drugiego?

wtorek, 30 maja 2017

Walczę

Walczę o swoją wiarę - czynną w miłości.
Kiedy nie kocham, bo mijam obojętnie,
To jakby cała wiara ulatnia się, a z nią
Sprawiedliwość, pokój, radość.

Dlaczego mijam obojętnie? A dlaczego nie?
Co ma wskrzeszać we mnie ogień?
Co ma otwierać źródła wody, by płynęły
Nie do mnie, a przeze mnie - ku innym?

Więcej we mnie niewiary, że chcę
Lub mogę pomóc komuś, niż wiary.
Boże, przydaj mi wiary. To moja modlitwa,
Moja cała walka - to wołanie.

Nie cała, jest jeszcze coś, co mogę zrobić:
Mały krok posłuszeństwa, za nim następny
I rosnące z tym poczucie pewności,
I emocje: cieszę się, że się stało.

Na dwóch tych nogach - przekonań i uczuć
Ruszam chwiejnie do przodu, powoli.
Ruszam znowu, jeszcze z jednego powodu:
Bo obojętność - to mdłe popłuczyny życia.

poniedziałek, 29 maja 2017

Odskocznia

Wywlokłem wszystko z samochodu. Tak porządnie nie robiłem tego chyba z pół roku. Nie to, żebym wcale nie sprzątał. Zdarzały się jakieś mniejsze porządki. Ot, wrzucić dwójkę do automatu odkurzacza na stacji i przelecieć w pośpiechu, ile zegar pozwoli. Inaczej musielibyśmy wchodzić do auta, przedzierając się przez stosy "ważnych" i osobistych kamyczków, odłamków wafelków i suszonej żurawiny. Zresztą, co ja tu będę wyliczał, zrozumie to (nawet bez zbędnych słów) tylko ten, kto wozi dzieci/śmieci samochodem.

A teraz nareszcie mogłem wyjąć absolutnie wszystkie resztki, papierki i tym podobne, opróżnić schowki, wyciągnąć wycieraczki i fotele, i tak dalej. Robiłem to z przyjemnością i zapamiętaniem. Odkurzałem zakamarki, trzepałem kocyki, myłem plastikowe panele, a kieszenie z wolna pęczniały mi od starych chusteczek, opakowań

niedziela, 28 maja 2017

Omlet

- Cała tajemnica jest w tym, żeby wlać go na rozgrzaną patelnię, żeby ta pierwsza warstwa natychmiast się ścięła. - Powiedziała A., patrząc jak rozgrzewam masło. Ciasto z jaj, bananów, mąki i mleka czekało rozrobione.
- Aha, znasz się na tym...
- A żebyś wiedział.
- A czy ja mówię, że nie?
- Robię takiego omleta codziennie od trzech lat. - Uśmiechnęła się.
- No, raczej nie aż tak, że codziennie.
- No dobra, co drugi dzień...
- "Dwieście omletów rocznie". - Zacząłem żartować, wczuwając się w A. - "I co ja z tego mam..." - Nie był to bardzo śmieszny żart, nikt się z niego nie śmiał, nawet ja sam. Ale wtedy stało się coś jakby bardzo w kontekście - ni stąd, ni zowąd pochodzi U. i mówi do A.:
- Kocham cię!
A kucnęła i spojrzała na U.
- Ja też cię bardzo kocham.
A ja... wylałem omleta na patelnię, uśmiechając się ukradkiem.

sobota, 27 maja 2017

Grill

- Ula, a ty chcesz jechać ze mną na grilla, czy zostać z mamą?
- Na grilla! - Wybucha z entuzjazmem U. Nie posiadam się ze zdumienia, ale pytam Fi.:
- A ty, Filu?
- Ja zostaję z mamą.
- Jestem pewna, że skończy się tak, że Ula jednak zostanie, a Filo pojedzie. - Wtrąca A.
- Hm, ja też tak myślę. - Zgadzam się szybko.
Zaraz jednak namówiłem Fi.
- Kochani, Ulciu, Filu, słuchacie mnie? Wybieramy się na działkę, tam będzie trochę moich znajomych, dużo dzieci, fajne jedzenie z grilla i zabawa. Jedziemy, tak?
- Tak! - Krzyczy U. Ja jeszcze raz się dziwię.
- A mama sobie odpocznie... - Kończę im wyjaśniać sytuację. Przytulam A. na pożegnanie. Odpalam silnik. Ruszamy. Wytaczamy się już z wyboistej drogi na tę szybszą i dobiega mnie pytanie U. z tyłu:
- Tato, a co to jest grill?

piątek, 26 maja 2017

Matematyka

- Mogę czekoladę? - pyta U.
- Zapytaj cioci Oksanki. - Przekierowała petenta A.
- Mogę czekoladę? - U. wlepiła oczy pełne nadziei w O.
- Nie. - Odparła O. bez mrugnięcia okiem i jak głaz ani drgnie. Patrzą na siebie: O. i U. My prawie prychamy śmiechem, bo U. ma bardzo głupią minę.
- Nie spodziewała się tego. - Śmieje się A.
- Ula, żarcik. - Mówi O. - Jasne, że możesz. - U. z ulgą sięga do paczuszki, zadowolona. O. ciągnie dalej po swojemu: - Czy ty w ogóle wiesz, co to jest - taki żarcik - w tym świecie pełnym LOGIKI?! - Tu rzuca wymowne spojrzenie na mnie i już wprost się śmieje i nabija.
* * *
- Ula śpi, a Filo właśnie mi zasypia. - A. zdała sprawę ze stanu obłożenia łóżek w domu.
- A Ania? - Dopytuję, ściągając buty w przedpokoju.

czwartek, 25 maja 2017

Autko

Leniwie przesiadywaliśmy na podwórku, na ławce. Było trochę dziwnie: jak na wsi, jak w mieście (w końcu to Saska Kępa i bloki). Na pewno swojsko. Właściwie kursowałem między karuzelą, piaskownicą, domkiem, bramką z dwóch drzewek, na którą się umówiłem z Mi. - bratankiem, no i tą ławeczką, gdzie O. z A. rozłożyły ziemniaki w mundurkach, kotlety, keczup i sól, czekoladę, lody i biszkopty.

Nie robiliśmy nic, trochę ciesząc się chwilą, trochę nudząc, bawiąc, gadając, a trochę czekając na J. - mojego brata, który miał przywieźć autko wymienione w sklepie na... ten sam model, tylko sprawny - prezent dla Fi. J. wrócił. A. sięgnęła z torebki baterie - miała je ze sobą, żeby się upewnić, czy nowe zadziała. Wyjęła autko. Ja - pilota sterującego. O, dioda w pilocie świeci się! A więc to ten był winien. Podejrzliwie nacisnąłem guzik - kółka... kręcą się! Oboje poczuliśmy małą ulgę, ale A. chciała już bez ociągania wracać do domu. Niby to dla żartu zrobiłem duże oczy do A., udając ton nieznoszący sprzeciwu:
- Postaw go!
"No bo co w końcu, kurczę blade" - jak mawiał Mikołajek Goscinnego - nie bawiłem się takim autkiem ze dwadzieścia lat.

środa, 24 maja 2017

Lubię

- A nie przyszło ci do twojej pustej głowy, że można siedzieć z twoim bratem za darmo? Bo jest fajny? - Powiedziała tytułowa bohaterka, Magda - "Dziewczyna z szafy". Najpierw dostawała zapłatę wedle życzenia - "zioła". Ten "brat" wymagał opieki, bo był umysłowo niepełnosprawny. Ktoś pisał na filmwebie, że autystyczny, ale raczej coś gorszego, jakby porażenie mózgowe. No i chyba rak mózgu. ("Chyba", bo w tym filmie prawie nic nie jest oczywiste i to właśnie jest piękne.) Niemal nic nie mówiący, w pewnym stopniu nieobliczalny, niedorosły-dorosły facet, który miał tylko jedną bliską osobę - brata. A ten opiekujący się nim brat miał tylko jego, bo żadna dziewczyna nie dała rady dłużej tego wytrzymać. Uciekały, bały się lub obrażały na amen. Takie życie. Nie zdradzę końcówki, ale polecam - dziwny, dobry, polski, trudny, zabawny. Tyle o filmie. Obejrzeliśmy go wczoraj.

Zaś dziś pomyślałem, że i ja lubię siedzieć z moimi dziećmi, bo są fajne. (Cokolwiek to znaczy, bo samo słowo "fajny" nie znaczy prawie nic.) Przy tym mają tę samą dozę "nienormalności", co rodzice - ja i A. A pomyślałem o tym, bo dziś A. zasnęła po siedemnastej i zostawiła mnie z nimi. Wstała po czytaniu na dobranoc.
- Dziękuję, że mi dałeś pospać. Chyba dużo krzyczeli, co?
- Budziło cię?
- No... trochę mi przeszkadzało.
- Hm... - Grzebię w pamięci krótkotrwałej. - Nie wydaje mi się. To znaczy nie powiedziałbym, żeby tych krzyków było dużo. Owszem, trochę, ale starałem się to przyjmować ze spokojem. Lubię moje dzieci. - Chyba mam dobry dzień. Albo raczej dobrego Boga.

wtorek, 23 maja 2017

Rzeczy

— Jednak ja pójdę. – Powiedziała A. – Tylko nie wiem czy tam dobiegnę, czy to nie za daleko.
— Ale możesz przecież jak ja wczoraj – Veturilo i potem masz jeszcze kawałek do przebiegnięcia. Ja to wziąłem piechotą, ale ty – droga wolna – możesz biegusiem.
— No, chyba tak zrobię.
— A ty nie jesteś już zmęczona? Dziś dwie rundki rowerem z przyczepką na Wilanów… Nie masz dość?
— Trochę mam. Ale jeszcze bardziej dość ich jęczenia. Dzisiaj jakoś wyjątkowo narzekają na wszystko. – Skwitowała, wkładając prawo jazdy do kieszeni. Wzruszyłem ramionami i pocałowałem A. w progu. Trzeba było odebrać samochód po zmianie opon. Właściwie do zrobienia jest więcej, ale jak to zobaczyli, to się nie podjęli.

poniedziałek, 22 maja 2017

Rzeka

Szczerze: jest trudno znaleźć w noc wiosenną
Coś, co tu jest - tak, jak byś się spodziewał
Za oknem ptak nie ten i nie to śpiewa
Nieprzeczytanych książek - chęć daremna

Ktoś mógłby też, prawda, mieć kłopot ze mną
Że strona drogi, która idę, lewa
Czy prawa. Moja wina? Zatem... ziewam
Przez pierś mi płynie rzeka czasu ciemna

I mnie jak woda głaszcze - chłodna, żywa
Że coś nie tak, jak chciałem, poszło kiedyś -
Buńczucznie kpi, do pojedynku wzywa

Cóż, wiem, że z tego nie da się wyleczyć
Że walka piękna to i... nieuczciwa
A jednak innej nie chcę, nie, niestety

niedziela, 21 maja 2017

Przystanek

Minęła godzina odkąd odbiliśmy od brzegu Pilicy całą grupą - jakieś 10-15 kajaków, a wśród nich mój, mój i Fila.
- Och, widzisz, Filu, jesteś jeszcze trochę za mały, żeby dźwigać i machać wiosłem... - Powiedziałem po tym, jak mnie poprosił o wiosło. I dałem mu. - Tak myślałem, więc nawet nie brałem dla ciebie. Ale następnym razem, jak będziesz chciał, to wezmę. - Nie był bardzo zmartwiony. Podobało mu się tutaj, na rzece, co mnie cieszyło, bo w ostatnie wakacje na Bugu półtorej godziny się denerwował, płakał, a drugie półtorej spał.

- Tato, płyń jak najszybciej na suchy piasek! - Zakomenderował, widząc na horyzoncie piaszczyste urwisko. Była to przystań "Korytko". Dobiliśmy do brzegu. Pogodziłem się z myślą, że tracę pierwszą pozycję w grupie, utrzymaną z łatwością, bo... nikt się nie

sobota, 20 maja 2017

Pocieszyć

- Nie mogę cię pocieszyć. Mogę cię przytulić. - Powiedziała A. na ostatku swej cierpliwości i na granicy szaleństwa. I przytuliła U. Na to znów Fi. - mistrz dykcji:
- Łało aożesz mnie poeszyć... - Głosem pełnym rozpaczy, w którym nie sposób rozdzielić procentowo: ile autentycznego żalu, a ile autosugestii, że jest źle, bardzo źle. Wyrazy też jakby celowo niedbale wypowiadane, żeby dodać dramatyzmu. U. oczywiście pozostaje pod wpływem i inspiracją tego zachowania, uczy się od Fi. Jest już sprawna zarówno w szczerym proszeniu o pocieszenie, jak i... no właśnie, w czym?

Przychodzę z drugiego pokoju, bo akurat montowałem audycję, kiedy rozkręciła się ta licytacja na pocieszanie.
- Słuchajcie, a może wy, tak jak mama mówi, nie chcecie pocieszenia, tylko przytulenia? Filu, przytulić cię?
- Tak! - Przyznaje. No i przytulam Fi.
Tłumaczyliśmy dziesiątki razy, że pocieszenie jest wtedy, gdy się coś złego stało. A nie kiedy np. napastnik odczuwa żal z powodu pocieszenia ofiary i też chce. Albo gdy ktoś chciał zabawkę, a jej nie ma, bo drugie sobie wzięło, a nie przemocą ani podstępem. Albo...
- Teraz to już doszło do takiego absurdu... - Relacjonuje mi A. już na osobności. - ...że U. stuknęła mnie głową w ramię i od razu w płacz: "Mamo, czy możesz mnie pocieszyć?" Ona jest chyba po prostu zmęczona...
- Tak, zmęczona. - Myślę. - O ileż prostszy byłby świat, gdyby ludzie, zamiast użalać się nad sobą, oczekiwać pocieszenia albo oddawać komuś agresją za złość, wiedzieli, że są tylko zmęczeni i... żeby ktoś ich przytulił.

piątek, 19 maja 2017

Kosiarka

Jeździłem po działce tak, jakbym zamienił się w Fi. i przesuwał sobie autko. Kosiłem chyba właśnie tak: dla odprężenia, nie dowiadując się niczego, niczego nie ucząc, ale... mając niewątpliwą przyjemność. Nawet, jak się później okazało, nie skosiłem wszystkiego, co trzeba. Ale "zabawka" była już schowana. Nie chciało mi się wyjmować drugi raz. A babcia Z. przyjrzała się: - O, Jasiu, jeszcze tam. Tę ścieżkę.
- Tam? Tam, mówiła An., konwalie się rozrosły. - I stokrotki, ale to już chwast, dodaję w myśli.
- No i zawsze każdy kosi drogę koło swojego. - Dodała Z. Spojrzałem. Hm, rzeczywiście, wszędzie za furtką krótka trawa, tylko obok nas nie.
Miałem wytarte, nieco bolące dłonie, prawie odciski. Dziwnie przyjemne uczucie na skórze nie przywykłej do fizycznej pracy. Było mi mało, wziąłem grabie, żeby pozbierać to, co nie wleciało do pojemnika. Okazywałem trochę zainteresowania dzieciom, ale w tym wszystkim byłem jakiś... aspołeczny, osobny. No i co? I... rozumiałem też trochę bardziej Fi.

czwartek, 18 maja 2017

Urocza

Patrzę na swój nowy zegarek - binarny to znaczy bez wskazówek i cyferek tylko z diodami, których jest dużo jak mrówków. To mój prezent urodzinowy. Bardzo mi się podoba, więc lubię na niego zerkać. I patrzę, a tu minęła siódma. Siódma! Po siódmej miała wrócić A. z biegania. Mówiłem jej:
- Ty weź sobie po prostu pobiegaj. Nie zaliczaj sklepu żadnego.
- Albo że co? Za długo?
- Nawet nie to, że za długo, ale zapomnij o tych rzeczach, pozwól sobie na przyjemność z samego biegania.
- Ale z U. to ja nie mogę tam zajrzeć. Okazji nie ma, a chciałam.
- No, zrób jak chcesz, ale... no, wiesz.
- Będę około siódmej. - Wychodzi już, ubrana w "obcisłe, bo to warto mieć styl". 

Wyglądam za nią na klatkę i już słyszę, że do drzwi biegnie też U. - O, nie. - Myślę. - Wyjść jej nie pozwoli, będzie tu międzić, a ja drzwi chcę

środa, 17 maja 2017

Treser

- Filu, zakładaj buty, szybko, bo jesteśmy po czasie. Dobra, ja ci założę.
- Ja sam!
- Ok, to szybko.
- Nie, tato, nie chcę szybko!
- I jeszcze bluza, zapinasz? Może ci się zacięło? Pokaż...
- Ja sam, ja sam, ja sam, ja sam!
- Dobra, możesz też zapinać bluzę i zakładać buty w samochodzie. Zaniosę cię.
- Ale tato, nie!
- Spieszymy się. - Wziąłem Fi. na rękę, pocałowałem A. i zbiegłem na dół. Prędko zapiąłem pasy jemu, sobie, wrrr, ruszamy. Fi. nieszczęśliwy. - Masz teraz czas, żeby założyć te buty sam.

- Nie założyłeś jeszcze? Wychodzimy, już do przedszkola! No, masz jeszcze minutę, zanim nie powyjmuję tych dech z bagażnika. One będą do dekoracji na przedstawienie teatrzyku, wiesz? - Stawiam to

wtorek, 16 maja 2017

Wtorek

Facet miał grube dłonie. Siwe włosy tu i tam wystawały spod znoszonego kaszkietu, który - mógłbym przysiąc - chyba przyrósł do tej głowy, scalił z fizjognomią. Zresztą gdyby nawet nie, to po co by to było zdejmować? Pod nim byłoby po prostu nic. Pod koszulą dla odmiany było z pewnością coś - brzuch o rozmiarach wielkich, aczkolwiek takich, które w tym wieku można sobie już spokojnie wybaczyć, podobnie jak rybacką, luźną kamizelkę z milionem kieszonek (choć A. - wiem to na pewno - nie wybaczyłaby mi takiej przenigdy). No ale te jego dłonie - to one były najważniejsze.

Przypomniały mi jedną anegdotkę: przychodzi facet do krośnieńskiej huty (szkła, oczywiście), żeby pracę dostać.
- Ile macie doświadczenia? - Słyszy, gdy już przeszli do rzeczy.
- Dziesięć lat dmuchałem.
- Pokażcie ręce. - Mężczyzna wysunął przed siebie łapy wielkie i mocne jak imadło, i jakby też całkiem zręczne. 
- Dobrze, no no. To od kiedy zaczynacie?

poniedziałek, 15 maja 2017

Ogar

Tym razem wziąłem dla dzieci rowerową przyczepkę.
- No i tak, jak panu mówiłem, mieści się dwójka... - Ciągnę jak dobry sprzedawca, chociaż opowiadam tylko o naszej starej przyczepce, z U. na rękach. - Mam jeszcze synka czteroletniego. - Kiwam głową w tę stronę, gdzie go ostatnio widziałem, ale już nie widzę. A, nie, jednak jest. - Mieszczą się i nie kłócą.
- A jak on się nazywa? Ten model? - Dopytuje na koniec ten facet, który się skądś napatoczył i chciał chyba kupić coś takiego. Tu już byłem trochę bezradny, bo nie kupowałem tego wózka, a nigdzie nie było napisów. Gość mruknął, że spokojnie, że zapamięta z wyglądu, machnął ręką i podziękował.

U. potrzebowała wciąż pocieszenia po tym jak potknęła się i upadła na ręce i... buzię. Zrobił mi się zez rozbieżny: obmyć jej zakrwawione ustka, ugłaskać i łzy otrzeć - z jednej strony; uważać, czy mi nie zrobi(ła) plamy na koszuli - z drugiej. Przydałoby się jeszcze trzecie

niedziela, 14 maja 2017

Dużo

Wyszedłem na peron. W jednym ręku książka, której w pośpiechu nie zdążyłem włożyć do torby. W drugiej - płócienna torba z garem kapustki pozostawionym niechcący przez A. Dowieźć muszę, no, trudno. Ale diablo smaczna. O tych dwóch rzeczach wspomniałby pewnie autor, gdybym niechcący wskoczył do czyjegoś opowiadania. Zresztą, kto wie. W pociągach i wokół nich różne rzeczy się zdarzają. Kiedyś na peronach mieszały się czasy - lokalny z "przyjezdnym". Ludzie wymyślili czas standardowy, ale ja tam nie do końca w to wierzę. Na peronach wciąż mieszają się światy, uczucia, doświadczenia i tęsknoty. Wystarczy tylko zwolnić krok, żeby to dostrzec. A ja właśnie nie śpieszę się, bo on jeszcze nie przyjechał - odebrać mnie.

W końcu wskakuję do swojego auta. Prowadzi szwagier, mówi:
- No to po drodze jeszcze do D. zajrzymy.
- Ach tak?
- To nie wiesz jeszcze?

sobota, 13 maja 2017

Murek

- Mnie nie nakładajcie. Nie chcę jeść obiadu. - Podniosłem trochę głos, żeby doleciał z pokoju do kuchni.
- No chodź, zjedz, humor ci się poprawi. - Zachęca An.
- Nie chcę, żeby mi się humor poprawił. - Odrzekłem, zmuszając się do sympatycznego tonu. Postanowiłem się dąsać.
- A, no to skoro tak... - Lekko rozbawiona, odeszła.
Potrafię długo nie jeść. Postanowiłem z pełną świadomością zrobić coś śmiesznego, co jednak zadziwiająco pomaga, kiedy jesteś zły. Zrobić co? "...babci na złość i odmrozić sobie uszy". Jakieś działanie na własną szkodę, jakiś sposób umartwiania się i zaprzeczenia własnym chęciom - to właśnie przynosi pewną ulgę. Tak, choćby było z największą obojętnością przyjęte przez świat cały. Czyni zadość rozemocjonowanej głowie, która nie chce niczego i nikogo,

piątek, 12 maja 2017

Swobodnie

Flegmatycznym krokiem wstąpiłem do autobusu. Nuże, zacząłem się sposobić do słuchania muzyki. - No żesz kurde... - Kląłem sobie pod nosem, bo szofer wiózł kartofle. A ja usiąść nie mogę, bo tu kabelek, tam kabelek - trzeba to sprytnie poupychać po kieszeniach. Baba z boku na mnie zerka - widzę kątem oka. Słyszę jej myśli: - O, słuchafony se takie założył, będzie jak ci wszyscy, ech, co oni z tym mają, nienormalni jacyś... - Tak pewnie myśli, bo zerka i zerka. A mi to wszystko rybka! Nawet już mi się nie chce siebie chłostać ważeniem: ile się dziś narobiłem, a co odfajkowałem. Powoli odpuszczam sobie też czytanie książki w drodze powrotnej. Muzyka nastraja. Słońce rozleniwia. Piątek po fajrancie nie sprzyja.

czwartek, 11 maja 2017

Proste

Proste życie. Jak sobie to wyobrażasz? Może życie zgodnie z tym, co oczy zapragną, jak radził Salomon? (Tylko wiedz, że za to wszystko pozwie cię Bóg na sąd). Ja tam nie będę sądzony. Zmartwychwstanę jako święty. Nie żebym miał o sobie takie mniemanie. Po prostu dzięki Jezusowi. Z ulgą, że już na nic nie muszę zasługiwać. Tylko rosnąć. Prosto.

Może to proste życie - to takie na luzie. Może poniżej oczekiwań - czyich: moich własnych? innych ludzi? Boga? A jakie są Jego oczekiwania? Pewnie wysokie, skoro mówi Jezus: - "Także i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam nakazano, mówcie: Jesteśmy bezużytecznymi sługami, ponieważ co byliśmy winni zrobić, zrobiliśmy". (Łuk. 17:10)

A zatem należy dać z siebie coś więcej, niż się oczekuje. Tylko nie z poczucia winy, powinności, posłuszeństwa człowiekowi, ślubów i przyrzeczeń. Ale iść za sercem, podszeptami Ducha. Tak, podszeptami, bo tak właśnie zwykle On mówi. To zarazem dużo i mało. A w gruncie rzeczy... prosto. Tak bardzo prosto. Proste życie. Proste. Tak sobie to wyobrażam.

Tak sobie to wyobrażam, kiedy stoję na balkonie i patrzę na zachód słońca. Kiedy jestem z A. na koncercie, jak dziś i rozpływam się lub cały pulsuję w dźwiękach. Kiedy maluję z dziećmi albo przewalam z nimi po łóżku, albo czytam, albo idziemy na spacer. Kiedy siadam w łazience, gdy się kąpią, biorę do ręki ukulele i gram, śpiewam, uwielbiam Boga. I kiedy idę do pracy i marzę. Nie żeby się coś skończyło, ale żeby przyszło nowe. Prosto, prawie niezauważalnie.

środa, 10 maja 2017

Kanar

Wsiadłem z wagonu i chciałem jak zwykle prędko przesunąć się dalej. O ile to możliwe. W godzinach szczytu przesiadka na stacji Świętokrzyska przypomina przepęd bydła przez dość ciasne bariery. Samemu nie czuć się bydlęciem - jak? Można się rozpaczliwie chwycić smartfona. Krowy nie używają smartfonów. Albo książki. O, książka jeszcze lepsza. Można też po prostu nie myśleć o tym.

Tak samo, jak można nie myśleć o kanarach. Pamiętam jednego faceta, który uczył w szkole radzenia sobie ze stresem. Powiedział, że jednym ze sposobów jest szukanie konfrontacji. I podał swój przykład: tak panicznie i jakoś chorobliwie bał się kontrolerów biletów, że postanowił przez rok jeździć na gapę i pracować nad swoimi emocjami. Ja mam coś innego; nie lęk, tylko wstręt.

Na ogół więc, widząc kanara, idę prosto przed siebie, jakby z lekceważeniem. To chyba odnosi skutek, bo może wyglądam na takiego, który ma bilet. Ale tym razem, trochę zirytowany tym tłumem chciałem ominąć jednego faceta. Wyglądało to pięknie: wprost jakbym usilnie starał się uniknąć kontroli. Doskoczył do mnie w dwie sekundy - sympatyczny z gęby kanar mojego, słusznego wzrostu.

- Bilet proszę do kontroli. Halo! Bilet. - Powtórzył, widząc, że dalej jakoś się usuwam boczkiem. Wtedy wziął mnie ten wstręt. Uczułem nawet satysfakcję, że uchodzę za pasażera na gapę, że może daję mu nadzieję, że kogoś złapie. Chciałem grać tę rolę dalej, podświadomie i silnie.
- Nie lubię tych, tam, tego... - Mruczę gderliwie i już widzę siebie z boku, że jestem śmieszny. Ale to nic.
- Czego pan nie lubi? - Podnoszą się brwi kanara.
- No tego sprawdzania. - Tu się poprawiłem sam przed sobą, bo nie powiedziałem "nie lubię kanarów", jak kiedyś. I wtedy usłyszałem: "to taryfą niech se pan jeździ, co pan..."
- Nikt nie lubi. - Rozpromienił się nagle sympatyczny dryblas. Podobało mi się i drażniło mnie zarazem to jego zadowolenie. Dać próżną nadzieję, czy wkurzyć - co lepsze?
- Kiedyś mnie dwa razy złośliwie potraktowali kanarzy i od tej pory...
- Złośliwie?! - Wykrzyknął niemal, jakoś dobrotliwie i z politowaniem.
- Ano tak, raz było tak, że... - Zacząłem swoją historię, wyciągając z torby bilet... Dałem mu nie dokończywszy.
- Ale widzę, teraz pan na miesięczny, więc problemu nie ma. - Podsumował kanar prawie śpiewająco.
- Nawet kwartalny. - Wycedziłem i odwróciłem się na pięcie.

- "Co ja za głupoty robię".  - Mówiłem sobie w duchu.
- Ano, głupoty. - Odpowiedział Duch.
- Więc jednak?
- Co, nie przebaczyłeś im jeszcze?
- Masz na myśli te dwie historie, kiedy oni złośliwie...? Och, przecież obaj wiemy, że wykonywali swoje obowiązki zgodnie z przepisami. Tylko że ja się czułem niesprawiedliwie potraktowany, mimo wszystko.
I tak było i nadal się tak czuję. Na ich miejscu nie wlepiłbym mandatu, zrozumiałbym, puścił. A może nie. Dzisiaj już i tego nie wiem. Wiem tylko, że to jest niskie, śmieszne i ludzkie, niestety: nie przebaczyć.

wtorek, 9 maja 2017

Wybór

- Muszę pochwalić Fila - mówię głośno do A., żeby Fi. też słyszał. Widać, jak mu buzia pęcznieje. - Bo dzieci miały zdecydować, które ustąpi drugiemu i kiedy już mieliśmy wracać, Filo ustąpił Uli. I dostanie za to nagrodę - dwa kawałki czekolady! - Relacjonuję w telegraficznym skrócie. Akurat tyle, ile teraz trzeba. Fi. zerka to na mnie, to na A. Uśmiechnięty od ucha do ucha pyta:
- Mamo, czy możesz mnie pochwalić?
- No jasne, że mogę. Bardzo pięknie zrobiłeś! - Potakuje A. i zabiera dzieci na nasze piętro. Ja chowam rower do piwnicy. Oj, żeśmy przemarzli. Żebym wiedział, że tak to wyjdzie, to bym wziął przyczepkę. Ale szczerze... nie chciało mi się targać tego, rozkładać, przyczepiać. Myślę: - Wezmę jedno w fotelik, drugie do nosidła i tak

poniedziałek, 8 maja 2017

Pasja

- Proszę Pani, a czy ja też mogę narysować mapę i dostać szóstkę? - Zapytał bez pardonu Maciek - mój najlepszy kumpel.
- Nie, Maćku, to wyjątkowa sytuacja.
- Ale dlaczego?
- Na pewno zdarzy się jeszcze niejedna okazja, żebyś dostał taką ocenę. - Słuchałem tego trochę zdziwiony. Raz, że w ogóle dostałem szóstkę, a przecież na nią nie liczyłem. Narysowałem tę mapkę z nudów, kiedy przez tydzień leżałem w łóżku chory. No, co miałem robić? Oglądać telewizję? Lubię mapy. Umiem rysować proste i krzywe kreski. Nic wielkiego. Chyba każdy to potrafi. Nie wiem, nie pamiętam już, kto mi doradził, żeby ten rysunek pokazać na lekcji geografii. 

A Maciek lubił kopiować po mnie różne rzeczy. Być może trochę mu imponowałem. Pamiętam, że przeze mnie nawrócił się z

niedziela, 7 maja 2017

Luzak

Właśnie żeśmy się wygramolili z przejścia podziemnego przy metrze. Fi. posuwał na swojej hulajnodze, U. bez przekonania próbowała zasnąć w wózku, ja go pchałem, natomiast A. szła sobie trochę nieprzypisana do niczego. Jeśli już, to do kogoś - do nas. Luźną grupką toczyliśmy się z Domu Sztuki, to jest z kościelnego spotkania - do domu.
- Taatooo! Wyprzedzam cię! Ja wygrałem, a ty - przegrałeś! - Powtarza swoją kwestię Fi. Lubi to mówić.
- O, nie! - Udaję głęboki zawód przed Fi. Dokładnie tak, jak on chce. Odgrywamy role. Lubi to. Może nawet za bardzo. Dlatego często zmieniam scenariusze - a to dla rozrywki, a to dlatego, żeby go wybić ze schematu jakiegoś.
- Tatoo! Wyprzedziłem cię!
- O, nie! Muszę cię teraz dogonić, nie dam się.
- Nie, tato, nie! Nie możesz!
- Muszę!

sobota, 6 maja 2017

Burza

- Słyszałeś?
- No?
- Co on powiedział?
- Słyszałem tylko "popatrz..." i dalej już nie. Widziałem, jak kiwnął głową na naszą przyczepkę, pokazywali ją sobie. I popedałowali.
- No właśnie. Wszyscy to robią. Wszyscy patrzą najpierw na przyczepkę, potem na nas. W takiej kolejności.
- He he, no tak. To dość zabawne, ale wiesz... też bym tak zrobił. - Po tych słowach zamyśliłem się, bo przed chwilą też zaglądałem tam do nich, do przyczepki. Spali. Poprawiłem tylko zasłonkę, bo U. machnęła przez sen nogą. Potem zakaszlała i z kolei Fi. się przebudził na pięć sekund. Przekraczam z powrotem leśny dukt, do ławeczki, na której siedzimy z A., na przeciwko.
- Zmęczeni. - Mówię spokojny. - Spać będą, póki nie ruszymy. - Rzekłem, jakbym doglądał stada. I zerknąłem na telefon, na zdjęcie, które im zrobiłem. Ale to nie to samo, co popatrzeć na nich na żywo;

piątek, 5 maja 2017

Wyśmiewaczek

"Jasiowi Ziółkowskiemu - najmłodszemu koloniście na pamiątkę wspólnych wakacji w Tardzie latem 1992 r." - brzmi dedykacja zapisana technicznym pismem mojego taty na pierwszej stronie "Cudaczka-Wyśmiewaczka" Julii Duszyńskiej. Kiedyś ponoć była to lektura szkolna. Nie wiem. Ale pamiętam tę książeczkę. Teraz czytam ją Fi. i U. do snu. Są tacy jak ja byłem. A byłem (lub może wciąż jestem) jak te dzieci - bohaterowie bajki. Lubią się obrażać, złościć, robić na przekór i tym podobne, a Cudaczek-Wyśmiewaczek - "licho niepoczciwe, co to nie je, nie pije, tylko śmiechem żyje" - podjudza je i podpuszcza. Szepcze do ucha takie rzeczy, od których jest tylko gorzej. Wszystkim, tylko nie jemu - ma się rozumieć. On się śmieje do rozpuku, "a brzuszek pęcznieje i robi się jak to ziarnko grochu okrągły".

Oj, musiało być w tym prezencie dla mnie coś przebiegłego ze strony taty, który na pewno wybrał tę książkę z oczywistym

czwartek, 4 maja 2017

Próżność

Wracałem z pracy trochę weselszy niż zwykle. Doczekałem się. Bo jest taki specjalny sklep internetowy, gdzie są wielkie przeceny, ale jeden haczyk: trzeba długo czekać. A ja czekałem już od urodzin, nie, jeszcze wcześniej, no, z miesiąc. 

Przez następną godzinę od powrotu snułem się po domu coraz bardziej rozdrażniony. Z nieczystym sumieniem zbywałem jakoś dzieci, chętne do zabawy, w jednej ręce trzymając smartfon, a w drugiej smartband. I zastanawiałem się, które z tych urządzeń jest głupsze. Bo nowy zegarek można było nastawić, jak się okazało, tylko przez zawodną, jak się okazało, aplikację na telefon, co mnie bardzo, jak się okazało, zawiodło.

- Jasiuniu, jakbyś się zastanawiał, co bym chciała na urodziny, to

środa, 3 maja 2017

Dolinka

- Filu, a wolisz świętować swoje urodziny ze wszystkimi, z dziećmi, z ciociami, z wujkami, z dziadkami? Wiesz, goście, tort itd. Czy może wolisz tylko ze mną w sali zabaw? - Zapytała A.
- Z tobą w sali zabaw. - Bez większego namysłu odparł Fi. i odwrócił się znów w stronę łabędzi, które mu pokazała An. A łabędzie pływały sobie po jednym z bagienek, które można napotkać wzdłuż Potoku Służewieckiego, zwanego też niezbyt pieszczotliwie Smródką, chyba z dawnych czasów. Teraz jest inaczej. Bardziej to wszystko zadbane, tu jakiś park ćwiczeń dla psów, od paru lat nowy, porządny mostek, gdzieniegdzie wycięte wodne haszcze, tam znów ładne, mechate trzciny. No i to, czego człowiek nie umie: łabędzie, które awansują każde bajorko jakby samą swą obecnością. Jak order. Orderem niższej rangi są kaczki.

- To ja już nie wiem. - Westchnęła A. już bardziej do mnie, oczekując

wtorek, 2 maja 2017

Bilans

Chciałem tylko wiedzieć, ile. Ale zaokrąglona liczba, która wyszła przy tych obliczeniach, nie spodobała mi się. Ani mi, ani A. Jak jeszcze zrobiłem listę najbliższych wydatków... - A więc to tak kosztuje... - Westchnąłem w myślach. Zacząłem trochę mniej przychylnie patrzeć na miniony urlop. Zupełnie tak, jakbym nie wiedział. Jakby to był pierwszy. A przecież nie jest. 

Włączyłem sobie dwie piosenki, które obudziły szczególnie moje emocje przy słuchaniu dzisiejszego "Polskiego Topu Wszechczasów": Hey - "Mimo wszystko" i Lady Pank - "Zawsze tam gdzie ty". Ta ostatnia wydała mi się znów: tyleż kiczowata, co dobra. Może dlatego, że mi się kojarzyła z pierwszymi zakochaniami, gdzie

poniedziałek, 1 maja 2017

Pikar

- Tato, pucisz muzykę? - Zagaduje U. błagalnie. - Pucisz "jak wichel pada dół"?
- Ulciu! - Interweniuje Fi. - Nie "jak wicher"; "nie chcę jak Pikar spadać w dół".
- Filu! - Interweniuję ja. - Nie "Pikar", tylko "Ikar". I opowiadam mu mit o Dedalu i Ikarze. Tylko, cholera, nie pamiętam, co się wydarzyło po tym, jak Dedal zbudował labirynt, czyli co go zmusiło do ucieczki z Krety. Ale sama idea, by wzbić się w powietrze na skrzydłach skleconych z wosku i ptasich piór chyba robi swoje. Wrażenie.
- Tato, pucisz muzykę? Muzykę pucisz? - Trzeźwo przypomina się U.