piątek, 30 czerwca 2017
Góry
czwartek, 29 czerwca 2017
Pozytywnie
- O, i tu dobrze to zrobili, to skrzyżowanie, nareszcie naprawdę dobrze wyprofilowany zjazd na jezdnię.
- Świetna sukienka, piękny kolor. - Jaskrawy lazur.
- Fachowiec! - Tak mi się skojarzyło. Facet ma taką ciekawą twarz i to jedno słowo mi pasowało.
- Jakie ruchy, ładny chód!
- Ładny kask dla córeczki. - Dziewczynka w rowerowym foteliku miała na głowie małą łąkę.
- U, jak profesor. - Szykowna marynara powiewa w pędzie powietrza podczas jazdy.
- Okazała torba! - Wielka, płócienna, wzorzysta.
- Nieźle dziewczyna popyla. - Mknęła i wciskała pedały jak sam diabeł.
- Jaka ładna tu ścieżka, równiutka i wiatr w plecy.
- O, ładnie panowie pracują. - Robotnicy oczyszczali park, w tym ścieżkę rowerową, odgarniając gałęzie i tnąc grubsze konary, zwalone przez wczorajszą burzę. Rychło w czas.
- Świetny stanik! - Z rodzaju tych sztywniaków lub - jak mówią - puszapów, które niekoniecznie, niestety, zdradzają kształt swej zawartości, ale za to ładnie pierś modelują, o ile są dobrze dobrane. Tak mignęła mi figura w białym, obcisłym tiszercie.
- No, jakie karczycho! - Zgrabnie umięśniony facet pochylony nad kierownicą swego roweru wydawał się jeszcze bardziej zwalisty niż w był rzeczywistości.
- A pani wygląda... perfekcyjnie.
Zapamiętałem się w tym tak, że aż sam się sobie dziwiłem, gdy po dłuższej chwili takiej komplementującej jazdy złapałem się na nietypowej reakcji. Czekałem właśnie na włączenie się do ruchu, gdy wtem... z lewej nadjeżdża samochód - ten staje, a ten przed nim "zaspał" i nie rusza; kierowca zapalał papierosa, czytał smsa lub coś równie głupiego, co nie usprawiedliwia gapiostwa. Kierowcą tego auta z tyłu była kobieta w średnim wieku, która w grymasie pogardliwej złości rzucała jakieś przekleństwa i z pasją złorzeczyła temu z przodu. Było w tym sporo przesady - jak się tak z boku spojrzało. Wyglądała komicznie - jak w niemym filmie, zamknięta, wyciszona z czterech stron szybami. Tylko jej twarz - karykatura samej siebie - ujadała zawzięcie. Pomyślałem: - "Niezła gęba!" - I uśmiechnąłem się do siebie. Naprawdę była niezła, była doskonałą egzemplifikacją "gęby"! Niosła w swym wyrazie tyle gębowatej pyskowatości i prostego chamstwa, że aż mi zaimponowała. - "Naprawdę!" - Pomyślałem. - "O wszystkim da się powiedzieć coś dobrego". Nawet ten autobusiarz, który - gdy piszę te słowa - rzuca mną jak kartoflem, budząc w ten sposób moją dziką nienawiść, przynajmniej... dojedzie szybciej na miejsce.
środa, 28 czerwca 2017
Wieczór
Siedzę i patrzę na A., jak się wspina po słoiki w krótkiej sukience. I patrzę. Przypomina mi się scena z filmu "Samych swoich": - "Pomóc ci?" - Pyta Wicia Pawlak. - "Nie". - Odpowiada Jadźka Kargulówna, robiąc na drabinie. - "A może ci jednak pomóc?" - "Nie". - "No to ci pomogę". - Tu u nas by było podobnie, tylko że ja nie proponuję pomocy, tylko po prostu się gapię na nogi A. Nigdy mi się to nie nudzi.
- I co? Mam teraz wymyślić zabawę na następne dwie godziny? - Pytam zafrasowany. Jest dwudziesta. - Fi. przecież teraz spać nie pójdzie.
- Nie wiem, coś wymyśl. - Zbywa mnie A.
Kręcę się po domu, jakoś miejsca sobie znaleźć nie mogę. Burza się skończyła.
- Tak!
- No to wkładaj kalosze. - Chwyciłem jeszcze dwie kurtki, żarówki do kierunkowskazu i kluczyk do auta. I te słoiki do śmieci. Jesteśmy już pod klatką.
- Tato, jeszcze hulajnoga!
- O, nie, Filu, nie wziąłem klucza do piwnicy, wiesz? A poza tym: jak chcesz z hulajnogą skakać po kałużach? - Fi. zastanowił się, w milczeniu poszedł za mną, bez protestu. Uff. - Filu, plan jest taki: idziemy wyrzucić słoiki, potem wymieniamy lampkę w kierunkowskazie, potem idziemy, gdzie będziesz chciał. - I tak zrobiliśmy. Fi. przebiera nogami i tupie w kałuże, zadowolony. Z hukiem wrzuca słoiki do pojemnika. Otwiera kluczykiem maskę auta. Wkłada nową żarówkę (w międzyczasie trzy razy ją upuszcza, ja tylko wzdycham i sprawdzam: nie stłukła się).
- Tak, tato!
- No to super, idziemy!
- Nie, pojedźmy gdzieś! - Ładuje się na swój fotelik.
- Ale dokąd?
- Na rurę.
- Na rurę już za późno, dziewiąta godzina. A poza tym nie mam przy sobie dokumentów, mógłbym mandat zapłacić, gdyby mnie policja złapała.
- Pojedźmy gdzieś.
- No dobra, to tutaj po osiedlowych uliczkach, ok?
- Ok! - Cieszy się.
- Filu, chodź, popatrzymy jak grają piłkarze. Albo przez szybę jak pływają na basenie. Co wolisz?
- Jak pływają na basenie. - Zaliczyliśmy jedno i drugie. W międzyczasie opowiadałem mu wszystko: o czepkach i włosach, okularkach, ratownikach, ćwiczeniu oddychania w pływaniu, potem o dwóch bramkach i bramkarzach, co mogą rękami, komentowałem każde podanie, aut, stratę, gol, rozegranie akcji. W końcu wiatr począł dąć tak mocno, że Fi. chciał wracać. Do samochodu weszliśmy akurat, gdy lunęło. Poczułem się bezpiecznie, przynajmniej ja, wiedząc o puszce Faradaya. Wróciliśmy do domu w biegu, pełni wrażeń i słów.
wtorek, 27 czerwca 2017
Spirala
- Nie chcę zmieniać pieluchy.
- Ale córuniu, śmierdzisz siuśkami.
- Mamo, nie żartuj tak.
Inna sytuacja:
- Tato, ja na koniku, a ty na ptaszku! - Rozporządza U. - Patataj!
- Dobra! - Zgadzam się. - Ulciu, teraz jestem przed tobą! - Krzyczę, sadowiąc się na kurczaku przymocowanym do sprężyny. Ruszam, to znaczy kiwam się. Kurczak zwrócony jest w tę samą stronę, co konik, ale rzeczywiście, parę metrów dalej, przed U. - I nigdy mnie nie dogonisz! - Dodaję głośno, z większą jeszcze dozą absurdu.
- Ha, tato! - Odkrzykuje mi U. zza pleców. - Zaraz się przekonamy, że to tylko żarty! Ha, mamo! Tata tylko tak żartował!
Tylko tak żartowałem. Powinność i wyobrażenie mieszają się przedziwnie z tym, co jest; świat realny - ze światem domysłów, domniemywań i zasad. To tak, jak dziś, gdy jechałem na miasto, załatwić służbowo pewną sprawę. A oczy moje samorzutnie zwracały uwagę na ładniejsze dziewczyny. Kontrolując się bądź co bądź, jednak odczuwałem ogromną łapczywość swojego postrzegania tego piękna. Nieopanowanie - na czym to polega? Zacząłem się zastanawiać, jak jestem zrobiony w środku - w duszy i zmysłach: stworzony do zachwycania i wychwalania - te dwa instynkty potęgują się i wzajemnie napędzają. Folgować im, by niosły dokąd chcą? To szaleństwo. Tak, wyobrażam sobie siebie jak w klatce - bardzo sugestywne odczucie. I co by było dalej? Gdybym tak pozwalał sobie pożądać coraz silniej; pomieszanie coraz to większej przyjemności z poczuciem, że coraz mniej to kontroluję. I coraz dalsze widzę granice przyzwoitości.
Albo folgować inaczej - tylko tam, gdzie ster ustawię? Tak postanawiam, więc uwielbiam w myślach Boga, potem już myśli są na ustach. Idąc ulicą, śpiewam. Wtedy już rozumiem całą różnicę: uwielbiać Stwórcę, czy stworzenie? Oto wybór, nic więcej. Że są zboczeńcy, chciwcy i inni - zapomnij. Są tylko tacy, którzy czczą bożki. Obiekty pożądania - nie tylko, biorąc przedmiotowo, ładne kobiety - ale wszystko, co można mieć i przyciąga wzrok - to tylko stworzenie. Spirala pożądania tych rzeczy zawsze będzie absurdalna - jak ten konik, który kołysze się, próbując dogonić ptaszka - oba przytwierdzone na sprężynie do podłoża; rozchwiane, rozkołysane w sposób szalony. Niech mi ktoś wtedy powie, że śmierdzę. - "Nie żartuj tak". - Tyle odpowiem. Za to uwielbienie Stwórcy - wynosi całą psyche w spiralę zupełnie zdrową i fantastyczną, którą tylko liznąć i... nie chce się kończyć.
poniedziałek, 26 czerwca 2017
Autyści
niedziela, 25 czerwca 2017
Razem
— Teraz powiem coś takiego, że wszyscy będziecie się śmiać! – Myślę: – „No, tak, pewnie powie «z zatargu braci wróg się bogaci» albo «różowy kamper»; jego pieśń ostatnich dni. – I faktycznie:
— Z zatargu braci wróg się bogaci! – Krzyczy. I ucieka.
— Co? – Pytają. Powtarzam te słowa i tłumaczę, że ostatnio słuchają w samochodzie opowiadań pt. „Z przysłowiami za pan brat”, całkiem zgrabnych, czyta Artur Barciś. Fi. przybiega po raz drugi. Tym razem mówi wyraźnie. Śmieją się: bratowa O., babcia B., ja też udaję trochę i swój śmiech moduluję – rechot rzezimieszka, żeby zbyt sztampowo nie było. Sztampę Fi. lubi aż zanadto. Dlatego też przybiega znów i znów, żeby wszystkich „rozśmieszyć”.
— Różowy kamper! – I ucieka.
— A to skąd to wziął – nie pytajcie, bo nie wiem! Ale na wszelki wypadek mówiłem mu, co to jest kamper. – Bratanica S. (najstarsza z ferajny) powtarza słowa: „Z zatargu braci…”
— Powiedz lepiej „wyindywidualizowaliśmy się z rozentuzjazmowanego tłumu”. – Podwyższa poprzeczkę i podpuszcza dziadek.
— Wyndywidualizal… – Męczy się S.
— Sonka, najpierw powiedz „indywidualny” – będzie ci łatwiej. – Podpowiadam.
— „Indywidualny”.
— Wiesz, co to znaczy? – J. brat sprawdza. Ja już w myślach montuję definicję. I wtedy J. wyjmuje mi ją z ust:
— To znaczy „właściwy tylko jednemu człowiekowi”.
— Ha! Dokładnie tymi samymi słowami chciałem to powiedzieć, już miałem na końcu języka!
— Jakoś mnie to nie dziwi. – Komentuje O., bratowa, która lubuje się w wynajdywaniu rażących – jej zdaniem – podobieństw między swoim mężem J. tj. moim bratem, a mną. Najlepiej, jeśli są to cechy należące do kategorii „no jak tak można”, że jej się w głowie nie mieści. Na przykład: „No jak można, że taki wielki chłop, dziecko go pchnie albo ja potrącę niechcący, a ten leci jak długi. No jak można równowagi nie trzymać?!” Wszelkie tłumaczenia, że może na jednej nodze stał, może kucał, może wychylał się… – Na próżno; przywary, konstrukcję rozumu, gesty, ruchy, sposób postępowania – mamy ponoć bliźniaczo podobne. Zresztą różnica tych pięciu lat między nami z wolna coraz mniej zaczyna znaczyć.
Powoli już goście myślą głośno o wyjściu. A. proponuje mi:
— A może pójdziecie z Jędrkiem, zabierzecie wszystkie dzieci na plac zabaw. A ja posprzątam.
— Oho, znów ci się włącza tryb „Agnieszka ratuje świat”. – Śmieję się. Obok stoi bratowa O. i jej tłumaczę:
— Bo to jest stały plan A. O, właśnie, to nawet pasuje: „Plan A” – „Ty się zajmij dziećmi, a ja wszystko zrobię”. A ile już razy próbowałem przekonać, żebyśmy robili razem i wciągnęli w to dzieci! I to by było też szybciej, bo we dwoje, mimo że dzieci spowalniają. Ale gdzie tam – przekonać się nie da.
— Ale zastanów się, Jasiu. – A. znów swoje. – Czy ja ci nie daję do zrobienia lepszej cząstki??
— Nie, nie lepszej. – Śmiejąc się, wcina O., tym razem po mojej stronie. Przemyślałem sprawę i uderzam w meritum, moją Ursache:
— A jeśli nawet lepsza jest zabawa z dziećmi niż sprzątanie, to przecież chodzi o to, żeby razem – być, robić…
sobota, 24 czerwca 2017
Kapcie
Dzieci już się kręcą niecierpliwie, zwłaszcza U. Przyspieszam ruchy. Fi. też chce już wyjść, tak przynajmniej deklarował. Ale teraz muszę go ponaglać. Zwłaszcza, że jakby trochę do niego nie dociera – zamiast słuchać, opowiada już piąty raz, z równym zaangażowaniem o trzech ramionach swojej zabawki – spinera, którego niedawno dostaliśmy. Wymyślił sobie, że z jednego ramienia do drugiego płynie paliwo, z drugiego do trzeciego wybucha ogień, z trzeciego do pierwszego – gorące powietrze i cały cykl powtarza się, a ten przedziwny statek powietrzny nabiera ogromnej prędkości.
— Świetnie, Filu, wymyśliłeś perpetuum mobile! To jest samonapędzająca się maszyna? – Pytam, wsuwając żmudnie sznurówki do swoich nowych butów. U. już przebiera nóżkami.
— Tak! – Mówi Fi. – To jest samonapędzący samolot! – A ja znów pospieszam:
— Filu, to jest ostatnia twoja szansa, zakładaj skarpetki albo wyjdę z samą Ulą. A ty wyjdziesz też, ale później, z mamą i już nie na podwórko, tylko prosto do samochodu. – Zakłada.
— Tato, otworzysz drzwi? – Pyta U.
— Świetnie, i jeszcze buty. – Kontroluję ruchy Fi.
— Mogę już wyjść, tato? – U. nalega. Otwieram, U. zadowolona. Fi. też wybiega na klatkę.
— Ćśśś! – Uprzedzam, bo już zaczęli się wzbudzać, jak sprzężenie głośnika z mikrofonem. – Wiem, że lubicie echo, ale nie krzyczymy na klatce, powtarzałem sto razy. A ty, Filu jeszcze butów nie masz, zakładaj! – Rzucam mu buty – rozchodzone już „adidasy”.
— Filu, buty. – Wspomaga mnie A., atakując z drugiej linii. Fi. wreszcie sięga po buty, siada na klatce schodowej, zakłada.
— No, już zakładam. – Mruczy pod nosem. U. z dezaprobatą staje mu nad głową, ręce zakłada i litościwie przyzwala:
— No dobra, braciszku, zakładaj te śmierdzące kapcie. – Chichocząc, rozstajemy się z A., na parę minut.
piątek, 23 czerwca 2017
Przemoc
czwartek, 22 czerwca 2017
Desperacja
Wiele razy czułem się nieposłuszny. Nie: głuchy. Ale właśnie słyszący, co się do mnie mówi, a nie wykonujący. Czułem, że mi się nie chce. Mimo że nieraz się ekscytowałem świadectwami o mocy Bożej. Co zrobić kiedy się nie chce? Można sobie dać "spokój" i gnić. Albo się wyrwać! A na to są dwa sposoby, pierwszy: "na Jonasza" - idziesz i mówisz, prorokujesz, żeby "odbębnić". Nawet bez intencji, że to komuś życie uratuje. A Bóg używa tych twoich słów - twoja "Niniwa" pokutuje, nawraca się. A drugi sposób? Drugi to... desperacja. Szukaj Boga na nowo, módl się bez ustanku, uwielbiaj, dziękuj, otwieraj się, wołaj, proś, błagaj, pokutuj z zatwardziałego serca, ciesz się, śpiewaj - zrób to na sto procent. Sto jeden! Z całych sił, ze wszystkich myśli, ze szczerego serca. Wtedy wyjdzie naturalnie i z ogniem, po "jezusowemu".
Na takim wkurzeniu na siebie wczoraj byłem i przyszła wtedy znajoma, skarży się jakoś mimochodem na nogę, że coraz gorzej. Ja o tej nodze wiedziałem, ale nic nie robiłem. Woda w usta, ręce za siebie. Ale teraz myślę: - "Nie, tak być nie może. Teraz, teraz powiedz coś, zrób." Ona mówi, że właśnie do ortopedy idzie. Ja na to, że może się pomodlę. Pomodliłem się krótko: "W imieniu Jezusa...". Nadal boli. Nic to, za dużo świadectw słyszałem, żeby się zniechęcić. Mówię: - "Niech Pani wierzy, bo to odejdzie, Bóg obiecał i to spełni, jeszcze zanim Pani dojdzie do lekarza, ten ból i ta kontuzja się skończy". "Ale to tak głupio". - Odpowiada. - "No głupio, głupio". - Śmieję się.
Później napiszę, jak to się skończyło. Ale najlepsze, że znajoma mi powiedziała świadectwo! - "Ja wierzę". - Mówi. - "Wierzę, że takie rzeczy się zdarzają". - I chociaż o sobie mówi "wierząca-niepraktykująca" i jest zgorszona księżmi, to opowiada historię o Dagmarze - swojej znajomej, o którą modliła się jakaś wspólnota na Helu, bo leżała po wypadku samochodowym w śpiączce na Wołoskiej. Straciła śledzionę, lekarze kręcili głowami, że pewnie będzie warzywem. A ona szybko, w ciągu tygodni odzyskała przytomność, wróciła jej zdolność chodzenia, mówienia, nawet pamięć (bo miała wykasowane wszystko oprócz dzieciństwa i "nowości").
- No widzi Pani. - Mówię. - Tak to właśnie jest, także proszę wierzyć! A księżmi się nie gorszyć. Wbrew temu, co kościół twierdzi, oni nie są żadnymi "wyższymi" pośrednikami między Bogiem i człowiekiem, tylko zwykłymi ludźmi, tak jak Pani mówi. Żadni tam święci. "Święci" - to apostoł Paweł pisał do wszystkich zborowników - nie dlatego, że się tak świetnie prowadzili i na to zasłużyli, ale że ich usprawiedliwił Bóg przez wiarę w Jezusa. Jezus właśnie jest jedynym pośrednikiem, który daje zbawienie i dostęp do Taty z łaski i nie z uczynków, no... także tak... - I nie zdążyłem z pośpiechu dodać, choć zrobię to przy okazji: - I tylko z tego mnie i Panią kiedyś Bóg rozliczy: czy uwierzyliśmy Jezusowi, a nie człowiekowi jakiemuś "wyświęconemu".
środa, 21 czerwca 2017
Posenka
wtorek, 20 czerwca 2017
Gupi
— Ło, ho, ho, ha, ha, he, he!!! – Śmiech szaleńca. Głośny, dziki, wręcz agresywny. Aż trochę strach, może okno zamknąć? Tak na wszelki wypadek – sekunda zastanowienia, za późno: znów ryk żartownisia, który pędzi – jak się okazuje – rowerem, z efektem Dopplera: – Ło, ho, ho, ha, ha, stójcie sobie w tym korku, frajerzy, stójcie, fagasy! Ha, ha! – Ale to nie byłem ja. Być może był to jakiś inny kierowca, który akurat tego dnia zostawił auto żonie.
W końcu Fi. z przedszkola wzięty. Często wpadają potem razem na plac zabaw – tam, nieopodal. U. dostrzegła kredę u innego chłopca. Ale jak to w piosence: „Chciało się Kasi jagódek, ale ich wziąć skąd nie miała, Jaś miał ich cały ogródek, lecz Kasia prosić nie śmiała”. Żeby historia dobrze się skończyła, A. wyprzedza i zachęca:
— Ulciu, idź do chłopca i poproś, może pożyczy ci kredę.
— M-mm.
— Wstydzisz się?
— Tak.
— No pójdź, powiesz: „Cześć, jestem Ula, pożyczysz mi kredę”? – U. nic, tylko marszczy nosek, stoi. Wtedy Fi., który dotąd tylko przysłuchiwał się temu, wkracza do akcji. Idzie.
— Chłopcu… Pożyczysz kredę dla Ulci?
— Tak, mogę pożyczyć. – Zgadza się chłopiec – bezimienny kredodzierżca. Załatwione, Fi. zadowolony z siebie przychodzi do U. ze zdobyczą.
— Zobacz, Ulciu, pożyczyłem kredę od chłopca dla ciebie! – Szczęście U. Ale też szczęście A., bo to bardzo nieoczywiste – to zachowanie Fi.: że zwrócił uwagę, usłyszał, że zrozumiał sytuację, że poszedł i poprosił, i że w ogóle chciał coś dla siostry zrobić. Pochwały, pochwały…
Potem wracają. Z tyłu samochodu daje się słyszeć olśnienie U. – werbalnie wyrażone:
— Mamo, ja jestem gruby Pit! A Filo jest Kaczor Donald! A ty – Gupi!
— Raczej Goofy. – Poprawia A. – Chociaż to chyba na jedno wychodzi. A tata? (Może chociaż jemu się rola dobrze dostanie.)
— Tata jest Miki.
— A babcia Ania?
— Babcia to… yy, babcia… to Minnie!
Tak słucham tej historii – nawet mi się spodobało; nie najgorzej mnie córka zaszeregowała. W końcu to ona – Myszka…, ekhm, on – Miki – jest najważniejszy w większości tych filmów, prowadzi akcję, gra pierwszą rolę i wszystkim przykładnie pomaga. Bohater. Tylko… dlaczego U. chce być grubym Pitem??
poniedziałek, 19 czerwca 2017
Satysfakcja
- Ja też chcę!
- Chcesz chlapnąć mleczkiem do czyszczenia?
- Tak. – Fi. bierze butelkę i leje małe kółko. Podnoszę ją szybko, żeby nie wylał ćwierć butelki.
- No, dobrze, ja nalałem i ty nalałeś.
- Ale tato, nie!
- Co, jak chcesz?
- Chcę dookoła po ściankach. Tak jak ty. – Wpada już w płacz.
- Ale wiesz, szkoda tego mleczka. I tak już go tu mamy trzy razy za dużo.
- Tato, ale ja chcę!
- Myślałeś, że będziesz mógł lać więcej i więcej?
- Tak.
- I jesteś teraz zawiedziony, zły?
- Chcę chlapnąć jeszcze. – Już przez łzy, ledwie da się zrozumieć.
- A może pochlapiesz spryskiwaczem, wodą?
- Nieee!
Pięć minut później siedzę przed płaczącym wciąż Fi. On nie pozwala się przytulić – ani tacie, ani mamie. Siedzi, płacze to ciszej, to głośniej, to znów próbuje coś niewyraźnie mówić.
- Ech, Filu, co ja mam ci powiedzieć, wszystko ci już powiedziałem. A może polejemy razem?
- Ja chcę, chcę… - Przez płacz próbuje powiedzieć.
- Mów wyraźnie, bo nic nie rozumiem.
- Ja chcę spryskiwaczem i gąbką po tym mleczku.
- A kto poleje mleczko?
- Ty.
Już po kąpieli. Fi. wziął gumową ssawkę i celuje we mnie.
- Tato, teraz zrobię ci makijaż.
- Ale makijaż to malunek na twarzy, a nie "ma-KIJ-aż". I co? Będziesz strzelał?
- Tak.
- Tym syfem z wanny strzelisz mi w twarz i zrobisz makijaż.
- Tak, zrobię ci makijaż. Bufff!
- Ale mi taki makijaż syfiasty nie pasuje. W zasadzie to nawet ładnego nie potrzebuję.
Teraz celuje w A.
- Mamo, zrobię ci makijaż.
- Wiesz, ja chyba nie chcę. Idź do Uli.
- Ulciu, zrobię ci makijaż!
- Tak?! – Podekscytowana. – Zrobisz?
- Tak. Bufff!
- Ojej, dziękuję!
Śmieją się. I tak od nieszczęścia (-10) do życiowej satysfakcji (+10) – płynne przejście.
niedziela, 18 czerwca 2017
Szczegóły
- Ale miętkie?
- Miętkie.
- Wie Pani, o co chodzi?
- Wiem.
- No, kiedyś wzięłam takie kabanosy, jeszcze pierwszego dnia jakoś dało radę. Ale następnego? Proszę pani! Mało mi ząb nie wyleciał.
- No, tak bywa, coś wiem o tym. - Krzywo się uśmiecha za kasą.
- O tak, dobre jak cholera, ale co z tego, jak nie dla mnie. Nie dla psa kiełbasa, he he. No, dobrego dnia.
- Ojej, wielki Dzwon Zygmunta dzwoni, że mam cię podetrzeć?
- Tak.
- Tak? Cudownie, zaraz fajrant, tzn. dzieci spać. - Idę do drugiego pokoju. - Dzieci! Za niedługo wychodzimy, zbieramy się!
sobota, 17 czerwca 2017
Non-fiction
- ...bo chcesz sobie wypić spokojnie kawę.
- Właśnie.
- Chociaż tego nie powiedziałaś. Powiedziałaś za to: "czuję, że te wakacje mnie udręczą".
- Bo tak było rok temu, jak pojechałam sama z dziećmi nad morze, ale...
- Ale?
- Ale to nie znaczy, że nie było warto.
- I co? Czyli warto pojechać, mimo że trochę się udręczysz? A ja będę się uśmiechał, żeby nie pogarszać?
- Nie.
- Jak się nie chce czegoś - znaczy wakacji - planować, bo mają być nieprzyjemne, to rozumiem. Tylko wobec tego... po co w ogóle wyjeżdżać? Dla mnie to prosty rachunek. - Tak podsumowując, przesunąłem dalej mapkę gugla na telefonie, szukając miejsc godnych tych naszych kilku dni.
- Aguniu, zaplanujmy coś, co będzie doskonałe! - Zachęcam. - Może by na polu biwakowym na Mazurach? Nic nas nie pogania, spacery, rowery, może kajak, nic na siłę, może obiad w miasteczku, skansen... Albo do Zwierzyńca - tak po prostu, bo tam ładnie, przyjemnie, bo mam dobre wspomnienia. Albo spływ Pilicą, Krutynią albo Wkrą? Wstajesz, kiedy chcesz, płyniesz, ile chcesz, rozstawiasz namiot, gdzie chcesz, oddajesz kajaki po kilku dniach. W góry... w górach właśnie byliśmy. Albo może jakiś domek, agroturystyka w głębi lasu - odporny na złą pogodę?
Szukam tej "głębi lasu" i szukam, ale ciężko jakoś. Zmęczony już jestem tym grzebaniem w telefonie - ekran i oczy słabo sobie radzą w rozproszonym blasku słońca. Siedzę już dwie godziny tutaj, siedzimy teraz razem, gdy A. wróciła ze sklepu. Fi. w kółko wbiega na wieżę i zjeżdża. U. śpi w wózku.
- Wiem, może nie szukajmy niczego! Tylko weźmy namiot i, jadąc z Trójmiasta, rozbijemy go gdzieś - tak na pałę?! A potem w innym miejscu, jak nam się zachce, i znów... Co? Fantastycznie?
- Może... Kto wie? Albo wiem... - Uśmiecha się w końcu A. - Pojedźmy tam, gdzie miał miejscówkę tata Basi - w lesie, u kolegi.
- "Basia i wakacje"? Dobre sobie. - I ja się śmieję. - W sumie... to jedna z moich ulubionych części. A czytaliśmy dzieciom już prawie wszystkie...
- Ech, ale to pewnie fikcja. To tylko historyjka z książeczki.
- Napiszemy swoją książeczkę. Non-fiction.
piątek, 16 czerwca 2017
Benio
A. z An. odwiedzają (pra)babcię Z. w szpitalu. Ja z dziećmi ruszamy samochodem dalej, na Pole Mokotowskie. Plan jest prosty: zaliczamy wszystkie zabawki na placu zabaw, a potem idziemy wrzucać kamienie do jeziorka ("nie, Filu, nie cegły ani kostki bauma, chociaż wiem, że te są najfajniejsze, bo największe"). U. na fali jakiejś ekscytacji ogłasza z tylnego siedzenia:
- Jesteśmy bracia Rożek!
- Bracia Rożek? - te koziołki z waszej ulubionej bajki o złym trolu?
- Taak!
- A jak wy się nazywacie? Ty jesteś Bysio, Berti, czy Benio?
- Ja jestem Bysio!
- A Filo?
- Filo jest Berti.
- A przecież Filo jest starszy i większy - tak jak Bysio, to może... on jest Bysio, a ty Berti?
- Tak.
- Brakuje tylko małego Benia.
- Tak?
- Tak, ale moglibyście przecież mieć jeszcze małego braciszka albo siostrzyczkę. Jak by to było, gdyby was była trójka rodzeństwa, a nie dwójka?
- Nie żartuj tak, tato.
- He, he. Nie żartuję. Przecież mama mogłaby mieć jeszcze jednego dzidziusia, co? Co wy na to? - Fi. wciąż milczy. U. odpowiada, ale zupełnie wymijająco:
- Pomyślimy o tym, tato.
czwartek, 15 czerwca 2017
Uciechy
środa, 14 czerwca 2017
Ufam
wtorek, 13 czerwca 2017
Cwano
- Gdzie jedziemy? - Pyta U.
- Do domu.
- Nie chcę do domu, nie chcę!!! - Wrzaski, rozpacz, złość, szamotanie. Kurtyna.
Akt 2
Wycwaniłem się.
- Gdzie jedziemy? - Pyta U.
- A gdzie byś chciała pojechać, Ulciu?
- Do domu.
- To fantastycznie, bo właśnie tam jedziemy! - ...I żyli długo i szczęśliwie.
poniedziałek, 12 czerwca 2017
Narzekactwo
Wtem jakiś furgon zastawia mi przejazd ścieżki rowerowej. Tego to ja nie lubię! Już zrzędzę pod nosem. Ale to mi nie pasuje do tego, co z ust, z głowy czy z serca wychodziło przed chwilą. No tak, "nie może jedno źródło dawać wody gorzkiej i słodkiej" - Jakub pisał. Coś nie gra. Hej, a gdyby tak nie narzekać? Czy się da? Tak... w ogóle? Nawet jednego zrzędliwego słowa nie powiedzieć? Nawet wtedy, kiedy aż się prosi! Tak! Postanawiam: nie będę narzekał! Nawet w myślach. Gdy jednak znów to zrobię, wstanę i zacznę od początku!
Przyszła do mnie znajoma w pracy: - "Kiedyś myślałam, że ludzie są dobrzy. Wie pan, tak mnie wychowali". - Mówi, bo znowu temat cudzej złośliwości wyszedł.
- O, to teraz Pani filozoficznie zaczęła.
- Ale tak było. A teraz to już... za dużo widziałam i słyszałam. A pan jeszcze się trzyma jakoś przed tymi - no, wie pan - osobami. Pana jeszcze nie skaziły, co?
- A panią?
- No, mnie już skaziły. - Śmieje się.
- Trudna sprawa. Życie weryfikuje, tak? - Ja też tak pół żartem odparłem. - Ale z drugiej strony, jak to mówił Jezus, nie to co wchodzi, ale to, co wychodzi z ust - to kala człowieka.
- A... - Zamyśliła się. - To tak, to z tej strony też by można.
- Ale łatwo powiedzieć, co? He, he. Panu Jezusowi uczniowie też mogliby tak powiedzieć: Jezu, łatwo powiedzieć. He, he.
Jadę znów do domu. Mijam ten kamień przy płocie, obok stacji Lukoil, gdzie często widzę tę samą parę pijaczków - okropnie postarzonych przez alkohol. Nie tylko oni tam piją, ale oni najczęściej. Tym razem trzech facetów stoi tam z puszkami piwa. Pf-tsss. Już leci do gardła. Po robocie, na odprężenie. Czasem im nawet trochę zazdroszczę, ale tylko przez sekundę. Stoją tam, a tu - widzę - akurat przychodzi tamta para pijaczków.
- Miejsce wam zajęliśmy! - Uprzejmie zagadują piwni bohaterowie fajrantu. - Kobieta przechodzi mimo, ale uśmiecha się czerwoną, przepitą buzią. Pokazuje lekko wybrakowane uzębienie, rozpromienia się i to nadaje tej twarzy zaskakująco dużo piękna. Macha ręką i mówi:
- Miejsce będziemy mieć na cmentarzu. - Śmieje się. I poszli dalej. Boże, ile w tym było jakiejś tragicznej, pijackiej, lecz uroczej beztroski i pogody ducha. A ja przejechałem rowerem dalej i sobie powtórzyłem te słowa: "Miejsce będziemy mieć na cmentarzu". Ha, ha, a to dobre!
Jesteśmy skłonni uważać myśli za coś niematerialnego, tymczasem one tworzą fizyczne struktury w mózgu. "Każdego dnia powstają tam nowe komórki". - Usłyszałem ostatnio cytat z konferencji. - "Od ciebie zależy, jak je wykorzystasz. Na dobre - zgodnie z przeznaczeniem - czy na złe. Złość to realne procesy biologiczne - toksyczne wcale nie w cudzysłowie. Wszystko to mi się jakoś wiąże. Takie myśli.
niedziela, 11 czerwca 2017
Pomogło
Opowieść A.: Jadę z Fi. do przedszkola, jak zwykle. Jest tam takie miejsce tuż przed skrętem w al. Wilanowską, gdzie się wciskają kierowcy z boku. Niektórzy cwano, inni - bo muszą, są z osiedla, to ich wyjazd. Zwykle wpuszczam. Ale jednego, reszta czeka. A tu przede mną ktoś wpuścił cały sznur. Tak mnie wkurzył, że zaczęłam krzyczeć na niego, do niego. Nie usłyszy - to jak grochem o ścianę. Ale ulżyło mi trochę. Tylko Fi. nie wie, o co chodzi, pyta: - Co się stało? - Tłumaczę mu. A potem biorę oddech i liczę do dziesięciu i znów oddech... No wiecie, przykładnie, dla pokazania, że tak właśnie robię, jak uczyłam, jak można sobie radzić ze złością. Cisza, zrozumiał pewnie. I wtedy pytanie, niewinnym głosikiem: - I co, pomogło ci?
sobota, 10 czerwca 2017
Zjadam
- Filu, nie będę się w to bawił, bo mi akurat to się podoba, że zjadasz. - Odkrywam karty. - Ale kromka chleba może mieć o tym zgoła odmienne zdanie. - I zaczynam głosem małej myszy: - Nie gryź, nie... Nie gryź mnie, ani się waż, nie, auć! - Zęby Fi. zatapiają się w chlebie.
- O, nie! - Tym razem A. wzdycha. - Znowu ta straszna zabawa, nie chcę tego nawet słuchać. - I wychodzi. A teraz dopiero jest najlepsze, chlebek woła i charczy:
- NIE! Boli, eee, au, bleegrh, ooaupchyrfpleee... - Mówiący pokarm już przeżuty, Fi. się śmieje.
- Myślisz, że to jest dziecko-chlebek? A może dorosły-chlebek?
- Dla mnie, tato, to jest dziecko-chlebek.
piątek, 9 czerwca 2017
Ważny
czwartek, 8 czerwca 2017
Detoks
Położyłem się już, to było wczoraj, czekałem już tylko na A., która się kąpała. Och, jak to długo trwa - zdaje mi się. Na ogół chyba krócej. A może tylko ja jestem niecierpliwy. Tak, na pewno tak. I zaczyna mi grać w głowie Republika: "Tak długo czekam". I mi się zmienia nastawienie. Ale tak czy siak, jednak nuda - tak czekać. Czasem w takiej sytuacji ucinam sobie krótką pogawędkę z Tatą, z Bogiem. To jest najlepsze, co można zrobić: w szczerości zanurzyć się w Jego głosie, w przestrzeni, w której nagle go dostrzegasz, dajesz nura jakby w jeziorko mleka, jezioro, nie, w morze, ocean, kosmos! I twoje winy, i piękne twoje sprawy są nagle tak krystalicznie oddzielone. Zażalone, przebaczone. Docenione, wychwalone. A Jego celne odpowiedzi, pytania i milczenie bywa prawdziwym ukojeniem rozumu, serca, zmysłów. Aż wreszcie nastaje cisza i nie trzeba więcej się. Tylko obecność; przenikająca, słodka, olbrzymia...
Ale zamiast tego, jak ten frajer, otworzyłem telefon i tak długo przeglądałem fejsbuka, aż zrobiło mi się niedobrze. Było to niemal fizyczne odczucie mdłości. Liczba próżnych informacji przytłoczyła mnie. Kto z nas używających internetu choć raz tego nie doświadczył? Zresztą nieważne. Poczułem się okropnie i wiedziałem, że mogę i muszę coś z tym zrobić. Był na to jeden sposób: detoks - najlepiej przez Słowo.
- Nie, nie otwieraj Biblii, przypomnij sobie tylko! To, co pamiętasz. - Powiedział mi. - Zaufaj sobie i mi.
Zacząłem więc w myślach wypowiadać i szybko byłem zaskoczony, że aż tyle i że - co ważniejsze - działa! Mój umysł odprężał się i oczyszczał...
- Zapisz te słowa na swoich odrzwiach, bramach, na sercu. Będziesz o nich rozmyślał, kiedy leżysz i gdy pracujesz, i kiedy idziesz drogą.
- Nie będziesz miał Bogów innych obok mnie.
- Twoimi ustawami się zachwycam oraz nie zapominam Twoich słów.
- Radujcie się zawsze w Panu, powtarzam: radujcie się, niech skromność wasza będzie znana wszystkim ludziom, Pan jest blisko! We wszystkim w błaganiach i z dziękczynieniem powierzcie prośby wasze Bogu.
- Wszystko mogę w Jezusie - w Tym, który mnie umacnia.
- Kto słucha i wykonuje moje słowa, ten buduje na skale i nie zachwieje się.
- A czy ktoś wznosi budowlę ze słomy, z drewna, czy z drogich kamieni - to się okaże w ogniu.
- Nie troszczcie się, bo wie Ojciec wasz, czego potrzebujecie, zanim poprosicie, spójrzcie na lilie...
- Cieszcie się, kiedy rozmaite próby przechodzicie.
- Błogosławieni jesteście, gdy ludzie was prześladują ze względu na moje imię, cieszcie się, bo zapłata jest wielka, bo tak samo prześladowali proroków.
- ...i tak dalej.
Aż przyszła A. A ja zdziwiłem się, że to już.
środa, 7 czerwca 2017
Objad
Prawdziwy obiad to objad. Objadłem się dziś pierogami. Talerze smażonych i gotowanych, z mięsem, z kapustą i leśnymi grzybami, ruskich, z soczewicą, ze szpinakiem i fetą, i skwareczki, i sosiki... Wszystko lądowało pod nos, wystarczyło tylko kosztować, brać do ust raz za razem, bez opamiętania, bo i tak dość tego zostało, nie dało się przejeść. Albo to dlatego, że zamówili za dużo, albo dlatego, że niektórzy pobiegli już na pociąg i nie zdążyli pochłonąć swojej porcji. Poczęstunek w ramach szkolenia - znana pierogarnia.
Było mi dobrze i nic nie wskazywało na to, żebym przesadził z łakomstwem. "Także i to jest darem Bożym, że człowiek może jeść i pić, i dogadzać sobie przy całym swoim trudzie" - powiada Salomon. A ja to napisałem na tarczy zegara, dawniej będącego reklamówką Lufthansy. Jedynym śladem po tym jest samolocik na końcu sekundnika, który krąży wokół tego wersetu. Zegar wisi w kuchni i przypomina, i rozgrzesza. Było to z dedykacją dla An., która potrafi doceniać takie proste rzeczy.
A nie każdy potrafi, powiem wam, nie każdy. Cieszyć się chwilą, niebem, zapachem książki, truskawek i deszczu, wieczorem bez prądu, nowym dniem, nogami, lampką wina, uśmiechem dziecka i jego oddechem w nocy, miękkością włosów ukochanej głowy, prędkością roweru, niespodziewanym kwiatem z kaktusa, wspólnym, starym stołem z drewna, które ponoć jest cierpliwe i znosi uderzenia trzonkiem łyżki przez twoje dzieci, tak jak znosiło kiedyś twoje głupoty. I nie narzeka, i pomaga ci cieszyć się tym, jak sobie dogadzasz powoli, z rozmysłem i namysłem, przy całym swoim trudzie. Jeśli tylko potrafisz.
wtorek, 6 czerwca 2017
Zatkało
Zatkało - ruskie kakao. Po prostu. Kolega wrzucił na instagram migawkę z meczu finałowego LM - gol dla Juwentusu (czterech zawodników, cztery "pyknięcia", jak na jakimś kosmicznym treningu): 1. dośrodkowanie-przerzut z środka pola w stronę rogu Realu - 2. pierwszy kontakt wrzutka pod pole karne - 3. przyjęcie na klatkę i mały lobik do kolegi - 4. znów na klatkę i strzał techniczny niemal z przewrotki lobem w okienko. Dawno nie widziałem czegoś tak pięknego. Opadła mi szczęka.
Kładziemy dzieci spać. Mają dwa łóżeczka, ale teraz, jeszcze po czytaniu leżą w jednym. Sprzątam z podłogi ostatnie, walające się zabawki i zerkam na nich ciekawie, czy zaraz się nie zaczną okładać i na siebie wrzeszczeć - to jedna z niewielu (tak mi się przynajmniej zdaje) rzeczy, których im kategorycznie nie wolno, a które często robią, z braku pomysłu jak inaczej można postawić na swoim lub rozwiązać problem, lub wyrazić swoje emocje (wszystko razem?). Zaczyna się czasem od głupoty - ktoś się wepchnął o centymetr za daleko. Ale teraz, co ja widzę kątem oka, co ja słyszę? Fi. mówi do U.: - Ulciu, jesteś super. - I daje jej buziaka. Zatkało.
poniedziałek, 5 czerwca 2017
Wielobóstwo
Było o tym, jak ja - współczesny, wręcz oświecony chrześcijanin - wracam do politeizmu, jak sobie pozwalam na bałwochwalstwo. Ja - konkretny i ja - abstrakcyjny (jeden z wielu). Jak to możliwe? Wystarczy zadać sobie pytanie: czy całym sobą - myślami, sercem, siłą, czasem, pracą itd. - czczę jednego Boga, a może wiele rzeczy? Całym sobą - "to utopia" - głosi kaznodzieja. Ale czy przynajmniej dążę do tego ideału? Co jest przed moimi oczami? Często ekran - a na nim? Co mi imponuje, co doceniam, za czym ta kolejka, w której stoję? Czego pożądam, chciwie pragnę? I wreszcie: co mi wdrukowano w domu, w szkole, co mi jest przeszkodą - moim własnym sposobem na życie, uparcie stosowanym, a nie wziętym wcale z góry?
Medytowałem, leżąc niestety nie bez ruchu, bo odkasływałem i smarkałem co chwila. Głaskałem się też po brzuchu, nie z zadowoleniem, raczej z mdłości i z żalem, że przesadziłem. Zjadłem na pusty żołądek - o jedną rzecz za dużo. - Ach! O wiele łatwiej byłoby, gdyby się spełniło moje marzenie z dzieciństwa: ktoś wynalazł takie tabletki "zamiast jedzenia". - Wzdychałem. - Nie trzeba byłoby się starać o pożywienie, ani pilnować czasu posiłków; ja mam problem z "nie za rzadko", a inni podobno z tym, żeby "nie za często". - I tak medytując, znalazłem odpowiedź na pytanie nurtujące mnie w ostatnich dniach na nowo: w imię czego zmieniać świat? W imię czego dzielić się chlebem, ubraniem, domem i dobrą wiadomością o zbawieniu? W imię czego iść - jak mówił Jezus - i czynić Jego uczniami narody całe, człowieka za człowiekiem? W imię miłości? A skąd ona i do kogo?
Jak każdy mam ciało leniwe, nie kochające niczego poza tym łóżkiem, na którym właśnie leży. Ono nie chce się poświęcać dla sprawy. A ja, jak każdy, też wynajduję na to ciało różne kijaszki - do poganiania (się). Nie zbzikowałem tak, żeby to robić naprawdę. Ale kijaszek jest potrzebny - gdzieś w głowie, arsenał kijaszków! Jednak tym ostatecznym (i nareszcie miłym) argumentem jest kij pasterski Jezusa - narzędzie bardzo osobliwe, bo wcale nie kojarzące mi się z przemocą. Jezus najpierw umarł za mnie, żeby potem kwestia mojego poświęcenia... nie była żadną kwestią. Tylko rodzajem krótkiej decyzji: "no, jasne, dla Ciebie wszystko i o każdej porze, i nic w zamian". "I tylko dla Ciebie" - monoteizm w praktyce.
niedziela, 4 czerwca 2017
Zostać
sobota, 3 czerwca 2017
Królewna
piątek, 2 czerwca 2017
Nieistotne
- Prosiłam cię, żebyś mi przestawił tu krzesło i zdjął te kilka ubrań z niego.
- Co? Nie słyszałem tego. Kiedy?
- Kiedy? Przed chwilą.
- Ale tutaj byłaś? - Zacząłem robić małe dochodzenie, kierowany niepomiernym swoim zdziwieniem. No bo jak to możliwe?
- A czy to teraz ważne? - Irytuje się A., bo to już ostatnio nie pierwszy raz. - Tak, byłam tu, nie miałam głowy w pralce, na pewno musiałeś mnie słyszeć.
- Nie mogłaś być pewna.
- A jak mam się niby upewnić? Co ja mam zrobić?
- Nie wiem, zapytać, czy słyszałem. Mogłem być zamyślony. Tak, na pewno byłem zamyślony swoim świetnym pomysłem, żeby ci przestawić pianino, żebyś mogła widzieć piosenki na komputerze.
- Ale ja chciałam tylko krzesło.
- To nieistotne, po prostu byłem zamyślony. - Tłumaczę się. Chociaż musiałem być naprawdę skupiony, żeby nie słuchać niczego. Pociesza mnie myśl, że wielu mężczyzn tak ma. Mark Gungor też mówił o tym. Stąd właśnie ten motyw z głową w pralce. Chciałem się jeszcze pokłócić, ale fuknąłem tylko: - Kurczę, to nie moja wina.
- Właśnie, że twoja.
- Hm!
Już nic nie powiedziałem, bo jakoś tak głupio - siadaliśmy przecież właśnie, żeby razem zagrać i śpiewać coś z uwielbienia. Pomyślałem, że byłoby dużo lepiej, gdyby całe dnie chodzić w takiej świadomości: nie mogę się z nim, z nią pokłócić, bo zaraz będę (znów) dziękował Bogu, chwalił go, śpiewał, cieszył się czasem z nim - i co, czy mam to wszystko robić, nie pozbywając się pretensji do innego człowieka, żalu, złości itp.? Słusznie, czy niesłusznie, atakuję czy bronię się - to wszystko jest tak mało ważne (z właściwej perspektywy).