czwartek, 31 sierpnia 2017
Dogodzić
środa, 30 sierpnia 2017
Nic
wtorek, 29 sierpnia 2017
Kawały
— Pan żonaty? – Pyta mnie. Nie wiem, o co chodzi. Chce zweryfikować, czy obrączka na moim palcu znaczy to, co ma znaczyć, czy jak?
— No tak, żonaty... – Przyznaję się bez bicia i wyczekująco spoglądam, co w związku z tym...
— Żona posyła męża po bułki... – Bez zbędnych wyjaśnień zaczyna starszy pan. Ach, już rozumiem, dowcip! – ...a mąż pyta "ile tych bułek?" Żona odpowiada: "weź tyle, ile razy się dzisiaj kochaliśmy".
poniedziałek, 28 sierpnia 2017
Piersi
Zatem pokazuję Fi. i opisuję mu te warstwy. Od czego są nerwy i mózg, jak się nazywają kości, co robią żyły i tętnice, serce, płuca, wątroba, żołądek i jelita, nerki z pęcherzem i takie tam. No i który mięsień - czemu służy. A od czego jest skóra - zapomniałem dodać. Zasadniczo jakoś uszło to mojej uwadze, no bo ze skórą pojawiła się jakby "cała pani". Chciałoby się powiedzieć: "tu już wszystko wiadomo", choć byłoby to równie naiwne jak definicja Benedykta Chmielowskiego "koń jaki jest, każdy widzi".
niedziela, 27 sierpnia 2017
Pokój
- Filu, czemu zatrzasnąłeś drzwi? - Pyta z łazienki A.
- Bo one muszą być zamknięte! - Odkrzykuje syn.
- Ale może Ula będzie chciała wyjść albo ja będę potrzebowała wejść.
- Ale ty nie możesz wejść.
- Ale będę potrzebować, na przykład do szafy.
- Ale to jest nasz pokój i wy nie możecie tu wchodziiić!
Tymczasem A. już przechodziła do kuchni i ten stanowczy protest już chyba do niej nie dotarł.
- Słyszałaś? - Pytam, uśmiechając się, lekko rozbawiony.
- Nie, a co, pralkę?
- Nie, co Filo krzyczał.
- Nie...
- Że to ich pokój, więc my nie możemy tam wchodzić. Nastolatek się znalazł...
A poza tym wiem, że tym razem to nie chęć odosobnienia, tylko jakaś zasada, którą sobie wymyślił w związku z zabawą. Jakkolwiek by było, wydało mi się śmieszne, że tak mówi. I, szczerze mówiąc, nie mam nic przeciwko, żeby sobie tam sami siedzieli i myśleli, że to ich pokój, więc my... itd. Przynajmniej na razie. Ale jest to śmieszne.
Zaraz tę śmieszność próbuję przełożyć na relację człowieka z Bogiem: jak to z góry musi śmiesznie wyglądać, gdy człowiek mówi: Boże, to jest moje życie, zatrzaskuję drzwi i nie zamierzam cię do niego wpuszczać. Rzadko jest to tak werbalnie wyrażone, częściej wynika z postawy, postępowania. Ale nadal jest śmieszne. Ponieważ ten mój pokój - to moje życie, jest od Boga. Jak mocno bym nie zaryglował drzwi, nadal jestem w Jego rękach.
Są tacy, którzy uważają to za tragedię: człowiek odrzuca Boga-Ojca. Zgadzam się, to też prawda. Smutna historia: jak ten nastolatek, który separuje się emocjonalnie od rodziców - bardziej, niż to wynika z potrzeby wieku. Ale dziś jestem skłonny widzieć w tym "sobiepaństwie" mniej tragi-, a więcej -komedię. Może dlatego, że są jeszcze tacy mali...
sobota, 26 sierpnia 2017
Powroty
Otóż i nadszedł dzień powrotu i czas najwyższy, by przerwać milczenie. Przez dwa tygodnie robiłem to, co najbardziej lubił robić Krzyś - przyjaciel Kubusia Puchatka: NIC. Zatem... milczałem prawie zupełnie: na blogu, fejbuku, instagramie. Nawet zdjęć nie robiłem. Nie żebym na siebie jakiś zakon nałożył, tylko... ot, po prostu. Notowałem tylko co ciekawsze i śmieszniejsze migawki z wakacji, a zeszyt wcale nie puchł. Jest tego jedna strona, akurat tyle, co wykorzystam w najbliższych dniach.
Wracaliśmy z Torunia - drogą boczną, nie A1, ale przez Ciechocinek, gdzie spędziliśmy dwie godziny. Minął kwadrans, zanim uwolniliśmy się od kramów tężniowych: spiekota, widok tandety, dźwięk... tandety - muzyki biesiadnej i gorzej - jakiegoś Martyniuka. - Żeby to jeszcze na prawdziwych instrumentach było grane. - Westchnąłem. - Ciechocinku, ratuj swą godność. - Uratował. Przysiedliśmy na skraju zdrojowego parku, przy małej fontannie. Dzieci nieopodal, zadziwiająco zgodnie czymś się zajęły, kucając w trawie i płożących się gałązkach. Ja z A. odetchnęliśmy. Nieopodal na stadionie szykował się duży koncert.
- Lubię tego słuchać, bas ładnie gra, tylko werbel jak z garnka. - Powiedziałem.
- Lubisz słuchać próby nagłośnienia?
- No... Myślę wtedy, jak bym to ja ustawił.
Po chwili zespół zagrał razem i rozpoznałem akordy... Perfectu. To już znacznie lepiej niż jakaś wyfiokowana Teresa Werner.
Wracaliśmy przez Włocławek, bo chciałem przejechać wzdłuż zalewu. Droga wiedzie tuż obok. Okazało się: albo wały, albo las. Tylko niewiele widoku wody. Ale i tak byłem zadowolony. Miejscami cmokałem z zachwytu. Płock, Iłów, Sochaczew... Spokojnie, sielsko, mijamy kolejne pipidówy. Rolnicze, trochę wydmowe, nadwiślańskie Mazowsze. Czuję się prawie zrelaksowany.
- Dlaczego lubisz takie drogi? Ciekawsze? - Pyta A.
- Mówiłem ci już: lubię, bo jest jakaś odmiana. Coś się dzieje na drodze. Kraj można zobaczyć - te małe miejscowości, przyrodę. No i wolniej, to mniej spalisz.
W końcu A2: wjazd. Pech jakiś chciał, że niedawno na stacji benzynowej wleciały muchy, nie wszystkie udało się wypędzić. Ki diabeł je tu nadał?! Jedna mnie smyra po nogach, rozprasza, psia krew, na Poznań pojechałem! Dzieci nie rozumieją tragizmu sytuacji. A. próbuje mnie uspokajać. Na próżno, ja sobie nie umiem takich głupich rzeczy wybaczyć. Wściekły jestem na siebie (najgorszy rodzaj złości). Fi. coś pyka i nie po polsku dziamgocze, głośno... Nie słucha mamy, nie słucha mnie. Wprost mówi, że nie będzie słuchał. Wydarłem się, jak chyba nigdy. Zapadła cisza. Złość Fi. stłumiona na chwilę i wiem, że to źle i bez sensu. U. się pierwsza odzywa, jakby niezrażona, komentuje: - Krzyknąłeś na Fila? I mnie uszy zabolały.
- Tak, Ulciu, przepraszam wszystkich, że tak krzyknąłem. - Jakoś mi przeszło przez gardło. Zacząłem wyjaśniać: - Filo nie słuchał nas, a mi strasznie przeszkadzał, a ja jestem dodatkowo zły, że się oddalamy od domu. Dlatego tak krzyknąłem. Marnujemy czas i paliwo, a więc i pieniądze, będzie z dziesięć złotych.
- Dziesięć złotych?
- Tak, dziesięć?
- Jesteś zły za dziesięć złotych? - Powtarza U. na swój dziecinny sposób, ale pyta zaskakująco mądrze, retorycznie.
- Tak, właśnie tak... - Zawiesiłem głos. W myślach policzyłem jeszcze raz: 46 km - ile to będzie... - Ale nie powinienem tak głośno krzyczeć na Fila. - Dodałem. Ostatecznie to i dobrze, gdy rodzic przeprasza za siebie, że się źle zachował. Na pewno więcej na tym zyskuje, niż traci. A mucha... mała, głupia, domowa mucha po dwudziestej próbie wyleciała przez okno A. Z hukiem (przy stu dwudziestu) uszło też nieco złości.
piątek, 11 sierpnia 2017
Dojrzewanie II
Gdy zapaliło się zielone, wyprzedziłem siwą rowerzystkę zaraz po przekroczeniu jezdni, zerkając tylko, jak te jej włosy rozwiewa delikatnie wiatr. I pojechałem dalej, nieco szybciej. Ale myślałem
czwartek, 10 sierpnia 2017
Oczyszczenie
Usadowiłem się na pasie do skrętu w lewo. Taki pas to moja jedyna opcja. Bardzo nie lubię schodzić z roweru na przejściu dla pieszych, a jechać przez zebrę – to się narażę jakiemuś mundurowemu, który stoi za rogiem. No więc jadę jak samochód. Jadę i czuję na plecach setki kropel – jakby mnie kto okładał gałęziami, świeżo z drzewa zerwanymi.
A dosłownie wczoraj sam rwałem gałęzie z drzewa, systematycznie i
środa, 9 sierpnia 2017
Powtórki
— Tak, dam ci… – Obiecała A., wzdychając. Trudno to czasem wytrzymać: „mamo… mamo… mamo…” albo „tato… tato… tato…” – powtarza kilka razy, aż wypowie całe zdanie bezbłędnie. Przy czym w międzyczasie zastanawia się nad tym, co chce powiedzieć, więc zmienia treść… i zaczyna od nowa. W połowie przypadków już wiemy z góry, co chce powiedzieć. W połowie – nie, bo też wymyśla nieraz bardzo ciekawe rzeczy. Zresztą to nie ma znaczenia – i tak zdanie musi wybrzmieć perfekt od początku do końca.
Od pewnego czasu, bezskutecznie niestety, próbuję go pouczać w ten sam sposób:
— Filu, kiedy coś nam mówisz, ale w międzyczasie się pomylisz albo zmienisz zdanie, to nie musisz zaczynać od początku. To jest dla nas
wtorek, 8 sierpnia 2017
Siódma
Kolega z pracy, naukowiec, mówił kiedyś, że też dojeżdża do pracy rowerem, ale już się nie piłuje, jak dawniej. Tak, dawniej cisnął ostro przez zielone, warszawskie "ostępy": Fort Bema, Lasek na Kole, park Moczydło, Szczepańskiego. Ale na tej prędkości oszczędzał... trzy, do pięciu minut. Kiedy to policzył, dał sobie spokój. Jeździ na luzie. Ja
poniedziałek, 7 sierpnia 2017
Sam
Siedziałem w pracy, a z każdą godziną myślałem: Łomianki, Pułtusk, Nidzica, Ostróda, Elbląg, Gdańsk, może już nawet Sopot. Czekałem
niedziela, 6 sierpnia 2017
Miłość
Punktem wyjścia był fragment „Hymnu o miłości” Apostoła Pawła (tj. 1 Kor. 13:4-8). Nie chciałem przebiegać beznamiętnie przez te wersety, chciałem z nich wydobyć PASJĘ! I udało mi się. Każda z cech miłości zyskuje koloryt, jeśli bliżej przyjrzeć się oryginalnemu tekstowi i jego tłumaczeniom. Każda z cech znajduje oddźwięk w życiu Jezusa, w tekstach Ewangelii. Dzięki temu „Hymn” nie jest tylko pięknym, poetyckim tekstem, ale staje się żywy, z mocą domaga się mojej odpowiedzi. Co z tym zrobię? Czy umiem pojąć jak mocno i szczególnie Bóg mnie kocha? Na ile jestem tego świadomy i jak to zmienia moje życie? Czy będę potrafił żyć takimi standardami?! Jakimi?
- Miłość jest długo cierpliwa, nie upada na duchu, umie wytrwać w nieszczęściach i kłopotach, znosić ataki, krzywdy, zranienia, nie jest mściwa, porywcza do gniewu, czy karcenia. „Jak kocha, to poczeka”. Miłość widzi cel i nie poddaje się nigdy, nigdy, nigdy. Bóg nigdy ze mnie nie zrezygnuje. Zob. Mat. 17:17, Mar. 4:40.
sobota, 5 sierpnia 2017
Impreza
Potem wyszedłem na szpitalne dziedzińce, już sam. Odmieniły się one w jednej chwili w dwie baszty ceglane, a może stare budynki gazowni… Teraz był to jakiś modny klub. Zaczęli się schodzić ludzie; okazało się, że to jakaś impreza LGBT. Pojawiło się też sporo chrześcijan, których znałem z widzenia.
piątek, 4 sierpnia 2017
Dojrzewanie I
Pamiętam, jak spotkaliśmy się w gronie znajomych z klasy gimnazjalnej. Były tam dwie moje dawne sympatie, patrzyłem na nie jak na dowody mej nieudolności i, w różnym stopniu, ofiary mego
Inna sprawa, że może wcale nie miałem szans. Nie dlatego, żebym
czwartek, 3 sierpnia 2017
Działki
środa, 2 sierpnia 2017
Beztrosko
Skręciłem w boczną uliczkę. Uskoczyłem w bok, by przepuścić auto przez wąską bramę. Teraz po trelince wszedłem na teren małego zagłębia warsztatów. Woń lakieru samochodowego zakręciła mi w nosie, zaraz potem kurz, opony, smary. Fajrant: grupka mechaników siedziała na krzesłach, podnośnikach, skrzynkach i odpalali dymka.
— Dzień dobry! Ja od tego Forda – on tu zostanie do jutra, ale muszę coś z bagażnika sięgnąć. – Wytłumaczyłem się. Spojrzeli po sobie…
— Panie Andrzeju! – Krzyknął jeden. Wyjęcie papierosa z ust zdawało się być jedynym ruchem, który wykonał. Nic dziwnego, przy tym upale… Nie czekając, aż „pan Andrzej” usłyszy i wyjdzie, skierowałem się wprost do biura, gdzie rano podawałem mu dane – swoje i mojego auta. Mówiłem:
— Tylko jeszcze tu jest błąd. – Wskazałem na imię. – Jan, nie Janusz. – Myślę: powiedziałem przecież wyraźnie „Jan”. A zresztą, temu facetowi i tak wszystko jedno. W ogóle nic z tego nie wynika, czy jestem Ziółkowski, czy Wiśniewski. Nie wiem czemu, ale czułem się wręcz zażenowany, że zwracam na to uwagę. Uśmiechnął się:
— A, oczywiście, będzie Jan. – I skreślił „usz”. To było rano.
Teraz siedział i rozmawiał przez telefon. Wyszedłem, dając mu chwilę na dokończenie. Obejrzałem swojego Forda od dołu – nieczęsto mam okazję. Skrzynia biegów zapocona. To już wiem. Tragedii nie ma. Ale tłumik… Ciekawe, ile jeszcze pożyje… Blacha z niego plastrami odchodzi, jak liście sałaty. No, dosyć. Wracam do biura. Facet skończył rozmowę. Ale do mnie się nie ruszył. Przy tym upale…
— A, to pan! – Otrzeźwiał. – No, no, miał pan szczęście! – Twarz mu się rozjaśniła.
— Naprawdę? A co się okazało? – Byłem już zaciekawiony i wdzięczny wiadomo-Komu.
— Sprężarka zassała olej z turbiny. No a dziura była konkretna w tej rurce, tam by na pewno poszła wilgoć, korozja, wie pan.
— Czyli ten olej ją zakonserwował?
— No właśnie. Ma pan szczęście.
— Uff, wie pan, kamień spadł mi z serca. Było, nie było, to tysiak do przodu. – Uśmiecham się szeroko. Idziemy. Facet opuszcza podnośnik.
— Jeszcze inna rurka była do poprawienia, ale to już jutro panu pokażę. Jutro skończymy, a tę sprężarkę dziś umyłem. Wystarczy?
— Podnośnik? A, tak, już jest nisko, spokojnie sięgnę. Hulajnogę muszę synkowi naprawić, łożysko dokupić.
— Ale to drobiazg, to dziesięć złotych kosztuje.
— Osiem.
— No mówię.
— To dziękuję, do jutra!
— Do widzenia! – Pożegnał się i odwrócił na pięcie. I ja odszedłem, z hulajnogą przewieszoną przez ramię – na przystanek. „Bogu dzięki” – pomyślałem. Może naiwnie, ale nie dbam o to.
wtorek, 1 sierpnia 2017
Brzęczenie
— A może zagramy w to! - Ju. znalazł planszówkę, która go zainteresowała.
— Jasne, możemy zagrać. To jest Grzybobranie. Filo lubi w to grać. Aurelce pewnie też się spodoba. Ula jeszcze śpi - jej strata.
— To co? To gdzie?
— Ustawmy tu stolik, siadamy. Filo, Aurelka! Chodźcie, zagramy!
Zawsze wydaje mi się niemałym osiągnięciem dotarcie do końca gry - tyle razy ktoś potrząsa stołem, rzuca kostką między pionki... Powstrzymać chaos i emocje przed zniszczeniem delikatnego status quo na planszy - to trudne zadanie. Ju. - najstarszy - na szczęście trochę mi w tym pomagał.
Moja kolej. Wyrzuciłem szóstkę. Przypomniało mi się:
— Słuchajcie, instrukcja nic o tym nie mówi, ale możemy się umówić: co robimy po wyrzuceniu szóstki? Nic? A może dodatkowy rzut kostką?
— Nie, lepiej jak dostaniemy jeden punkt premii! - Wymyślił natychmiast Ju. Spodobało mi się. Zacząłem wygrzebywać aluminiowe jednogroszówki ze słoja ze starymi, peerelowskimi monetami. Po chwili koszyczki zaczęły wypełniać się nie tylko grzybkami i jagódkami, ale też pieniążkami.
— Ale to są udawane pieniądze, prawda? - Wtrącił Ju.
— No gdzież! Prawdziwe! Tylko że już wyszły z obiegu. Ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu, po wojnie, można było nimi normalnie płacić. Dziś nie mają już wartości - chyba tylko w skupie aluminium.
Zaraz następnego dnia przeczytałem werset, który mi się dobrze połączył z tymi moniakami:
"Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym" (1 Kor. 13:1)
Innymi słowy, mogę mieć dar wymowy - elokwencję, umiejętność przemawiania tak, by przykuć uwagę i zostać zrozumianym przez dosłownie każdego człowieka. Ale - jeśli nie poprę słów konkretnym czynem miłości - będzie to jak potrząsanie słojem z moniakami. Albo wysypanie groszaków na ulicy. Brzęk, brzęk! Ktoś tam się schyli, podniesie... Inny nawet i tego nie; zerknie, pójdzie dalej, mimo. Nie ma w takiej mowie nic szczególnie cennego. Może poza tym, że ktoś pochwali: ładnie powiedziane, ładnie brzmi, miłe to jest dla ucha - jak cymbały. Tu znów: cymbały w czasach Pawła były instrumentem, który przypuszczalnie budził najmilsze wrażenia zmysłowe i... nic ponadto. Mówiąc krótko: choćbym mówił umiejętnie, dosadnie, donośnie, zrozumiale, pięknie i z polotem, a miłości by w tym nie było, przeminę bez echa.