Rano się rozdzieliliśmy. A. pojechała autem na Wawer na spotkanie z zaprzyjaźnionymi mamami "z przedszkola". Ja postanowiłem zabrać dzieci na wystawę stalowych rzeźb - raczej artystyczne rzemiosło niż artyzm, trochę drogo, ale frajda była. Tylko że remont torów zmusił nas do jazdy autobusem zastępczym. A szkoda, bo chciałem, żeby pociąg do Pruszkowa był dodatkową atrakcją. Idę sobie wreszcie ulicą Promyka przez Pruszków i myślę o tej sobocie, o tym szabacie. "Kiedy nazwiesz mój szabat rozkoszą..." – Przypominam sobie werset z Pisma. Jak to: mam się rozkoszować tym dniem, rozkoszować Panem? Co to znaczy?
Może tą piękną pogodą? Wszak to też od Pana. Na plecach, okrytych samym tiszertem, czuję chłodny, jesienny wiatr i ciepło słońca. Miła mieszanka. Nie, pogoda swoją drogą. Ale rozkoszowanie się Panem? To trochę tak, skojarzyło mi się, jak pies śpi ze swoim panem w łóżku, i rozkoszuje się... zwłaszcza tym zapachem. I bliskością,
Może tą piękną pogodą? Wszak to też od Pana. Na plecach, okrytych samym tiszertem, czuję chłodny, jesienny wiatr i ciepło słońca. Miła mieszanka. Nie, pogoda swoją drogą. Ale rozkoszowanie się Panem? To trochę tak, skojarzyło mi się, jak pies śpi ze swoim panem w łóżku, i rozkoszuje się... zwłaszcza tym zapachem. I bliskością,