sobota, 30 września 2017

Rozkosz

Rano się rozdzieliliśmy. A. pojechała autem na Wawer na spotkanie z zaprzyjaźnionymi mamami "z przedszkola". Ja postanowiłem zabrać dzieci na wystawę stalowych rzeźb - raczej artystyczne rzemiosło niż artyzm, trochę drogo, ale frajda była. Tylko że remont torów zmusił nas do jazdy autobusem zastępczym. A szkoda, bo chciałem, żeby pociąg do Pruszkowa był dodatkową atrakcją. Idę sobie wreszcie ulicą Promyka przez Pruszków i myślę o tej sobocie, o tym szabacie. "Kiedy nazwiesz mój szabat rozkoszą..." – Przypominam sobie werset z Pisma. Jak to: mam się rozkoszować tym dniem, rozkoszować Panem? Co to znaczy?

Może tą piękną pogodą? Wszak to też od Pana. Na plecach, okrytych samym tiszertem, czuję chłodny, jesienny wiatr i ciepło słońca. Miła mieszanka. Nie, pogoda swoją drogą. Ale rozkoszowanie się Panem? To trochę tak, skojarzyło mi się, jak pies śpi ze swoim panem w łóżku, i rozkoszuje się... zwłaszcza tym zapachem. I bliskością,

piątek, 29 września 2017

Wysłuchać

I spotkałem ostatnio pewną panią, akurat się spieszyłem i nie bardzo miałem ochotę na rozmowę, ale ona zaczęła mi opowiadać o swoim piesku, jak zdychał. I wysłuchałem jej. Stałem tam na ulicy i słuchałem, jak to było, kiedy jej piesek umierał. Rozumiecie, mógłbym przecież odwrócić się i odejść, no bo co mnie obchodzi jej piesek. No, może za parę lat, gdy mój pies zdechnie, to przyda mi się ta historia. Ale nie o to chodzi. Poczułem, że to ważne. Że ta kobieta nie ma komu opowiedzieć tej historii. A może gdybyśmy porozmawiali dłużej, to kto wie, może opowiedziałaby mi swoje życie. Przecież na pewno bogate i też pełne trudnych doświadczeń, bo była starszą już osobą. Czasami to jedyna rzecz, jaką możesz w tej chwili zrobić dla człowieka. Wyobrażacie sobie Jezusa, którego nie obchodzi twoja historia? 

Opowiadał tak Bogdan Olechnowicz. Cytuję niedokładnie, więc nawet bez cudzysłowu, ale chcecie, posłuchajcie sobie (tutaj). Warto. Miałem jego słowa w pamięci,  kiedy jedna z pań zaczęła mi się żalić na innych. I ja znałem wersję drugiej strony, też bardzo negatywną, pełną poczucia krzywdy. Ale po prostu słuchałem. I słuchałem. Ta pani miała już w oczach łzy. Kończąc, powiedziała: "dziękuję za wysłuchanie". Nie oceniałem jej, ani tych łez, ani nawet tego, czy wszystko to jest prawda. Nie miałem zbytnio ochoty tego słuchać,  bo to same przykrości. A z drugiej strony... miałem! To tylko tyle i aż tyle, co mogłem dla niej zrobić. I nie zgadnę nawet, co i ile z tego wyniknie. Wierzę tylko, to znaczy jestem pewien, że coś dobrego.

czwartek, 28 września 2017

Gdzie indziej

A. wybyła do fryzjera. Po drodze do sklepu. Ja siedzę z dziećmi. Piszę jej smsa, że mam nadzieję, że ona nie ma nadziei (choć wiem, że tę nadzieję pewno właśnie ma), że dzieci już spać będą, gdy wróci. Ale ja nie lubię się spieszyć. Jakieś minimum obowiązków, przygotować do spania zanim się zrobią ze zmęczenia nieznośni, w tym nakarmić (to najgorsze). A poza tym... po prostu być, bawić się, podążać za... Jak najmniej w telefon patrzeć. Bo "życie jest gdzie indziej". – To zdanie mi się spodobało, przeczytałem je na instagramie jednego z tzw. streetworkerów (z Krakowa), który karmi bezdomnych. To prawda. W telefonie, w internecie jest wszystko, a jakby zupełnie nic. Dopiero człowiek naprzeciwko mnie – to jest coś. A tym człowiekiem u mnie jest dziecko, no bo tak, taki czas. Dobry czas.

A często jest właśnie tak, jakby się tego życia szukało tam, gdzie go nie ma. Wczoraj byłem właśnie taki "ojciec na pół gwizdka". Wróciłem do domu i cieszyłem się chyba najbardziej z tego, że A. odebrała ze sklepu licznik, który sobie kupiłem... w internecie. A licznik – to taki bajer, jaki lubię. Ten stary właśnie mi się zepsuł na amen, stąd nowy. Chciałem czym prędzej odpakować, założyć, wypróbować. Wziąłem U. na dwór, założyłem kaski i do fotelika... Cieszyła się.
— Tato, a gdzie jedziemy?
— Dokąd jedziemy? Dokąd chcesz!
— Naplawdę? – Chwilę pomyślała. – Ja chcę na dinozauly!!!
— A proszę bardzo, może być na dinozaury!

"Dinozaury" to placyk zabaw w parku im. Romana Kozłowskiego – wielkiego polskiego paleontologa, no więc dlatego "dinozaury". Jest tam sporo zabawek i konstrukcji jakby z jury wyjętych. Dzieci to lubią. Tylko że tym razem ja chodziłem tam i bawiłem się z U., mając w ręce wciąż instrukcję obsługi i licznik. Huśtałem córkę, nie patrząc zbyt wiele na nią, tylko montując uchwyt do rowerowego komputerka. Wreszcie skończyłem, wsadziłem instrukcję do kieszeni i mówię:
— No, Ula, licznik zamontowany i ustawiony, teraz będę się bawił już tylko z tobą, fajnie?
— Fajnie! – Bez wahania stwierdza U. Prowadzę ją po głazach i jeszcze widzę kątem oka: wbiega na plac chłopak, może lat 5, i woła do taty, który z nim jest: "tylko schowaj telefon do kieszeni!" Życie jest gdzie indziej.

środa, 27 września 2017

Egzystencjalnie

A. jedzie z Fi. do przedszkola. U. też tam siedzi, jak... prawie zawsze. Fi. w czasie tej jazdy niekiedy narzeka, mniej więcej tak: "mamo, ja nie chcę tam jechać". Nie wiadomo do końca, dlaczego. Nieraz przecież opowiadał, że jakieś zajęcia i zabawy mu się podobały. Dochodzą nas wiadomości, że bardzo lubi się udzielać w grupie, świetnie zapamiętuje i śpiewa piosenki itd. Ogólnie raczej lubi to miejsce. Ale czasem nachodzi go ponure zniechęcenie – może źle się czuje, może coś go znudziło, zmęczyło. Może zwyczajnie chciałby pobyć z mamą, w domu? Ostatnia opcja jest najbardziej pozytywna. Tym niemniej... zdarza mu się narzekać. 

Tego dnia narzekanie przybrało formę niemalże egzystencjalnego bólu:
— Mamo, a czy my musimy już tak zawsze jeździć do przedszkola? – Spytał z rezygnacją. A. opowiada mi to i przyznaje, że jej myśli popłynęły w tę samą stronę – poddała się trochę temu nastrojowi (duchowi?) niemocy, bezwolnego podążania tam, dokąd "los wiedzie". Pomyślała i powiedziała:
— No tak, teraz przedszkole, Filu, potem szkoła, potem studia, potem praca! Tak to już będzie, że zawsze coś trzeba robić...
Choć przecież życie nie musi tak wcale wyglądać, prawda? Nie "trzeba", ale "można". Nie "przymus", ale "pasja". Tak to rozumiem. Fi. pewnie też zrozumie, oby jak najprędzej, po swojemu. I swoje pasje będzie odkrywał i rozwijał. Tymczasem rozumie i czuje tak, jak czuje:
— Ale mamo, czy nie możemy wrócić do domu... – Nie dał się przekonać. Na to odzywa się milcząca dotąd U., czym wbija gwóźdź do trumny:
— Filu, ale przecież musisz pracować!

wtorek, 26 września 2017

Cudza

1.
Natrafiam na fejsbuku na tekst o pornografii. Czytam i wyobrażam sobie bohatera i dialog:
— Wiesz, pornografia jest zła. – Powiedział jeden kolega.
— I masturbacja też... – Dodał drugi. A ja parsknąłem śmiechem:
— No chyba nie chcecie powiedzieć, że wy nie... W to nie uwierzę. Dla mnie jak facet mówi, że nie ogląda "tych rzeczy", po prostu łże.
Ten, co kpił, potem nawrócił się i... się okazało, że wiele słów z Biblii nie pozostawiało wątpliwości: koledzy mieli rację, a on miał... walkę do stoczenia. O co? O uwolnienie się od uzależnienia, które związuje i pustoszy człowieka jak najgorszy nałóg.

2.
No, dość, mówię sobie. Odkładam telefon na bok. Patrzę w sufit, myślę. Bóg mówi mi:

poniedziałek, 25 września 2017

Oczywiste

Kręcę się po kuchni albo, a niech tam, krzątam się – rano, no bo raz od wielkiego dzwonu śniadanie mogę zrobić - sobie, bo zwykle wychodzę z pustym żołądkiem, ale też żonie, a nawet i teściowa An. się załapie. I już wołam, i mamy siadać razem... tymczasem dzieci też powstawały, U. pyta An.:
— Babciu, a możemy włączyć bajkę? – Telewizor jest u An. w pokoju i to tam właśnie na ogół lecą bajki. Może nawet dobrze, bo my z komputerem w sypialni mamy większy spokój – od bajek. An. jest w dodatku babcią, a babcie rozpieszczają. Toteż jeśli ktoś powie dzieciom "nie, już dość bajek na dziś", albo "nie, nie zaczynajmy dnia od bajki", to ostatnią taką osobą będzie właśnie An. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć U., gdy wtrąca się Fi.:
— Ulciu, oczywiście że możemy włączyć bajkę!
— Tak, Filu? To jest takie oczywiste? – Pyta An., rozbawiona.
— Tak, babciu, to jest o-czy-wis-te!
Ja tymczasem wbijam jajka na patelnię, słyszę to jednym uchem i śmieję się z nich, i myślę, że my wszyscy (dzieci czy dorośli) jesteśmy tacy sami: wszystko jest dla nas oczywiste. Czy możemy rano obudzić się do życia – i to jeszcze zdrowi, i chleb w kuchni jest, i jajka, i ciepła woda? No tak, to takie oczywiste!

niedziela, 24 września 2017

Subtelnie

Przy Wierzbnie jest myjnia, jak dla mnie po drodze. Kiedy rower jest już totalnie zabłocony, podjeżdżam, wrzucam dwójkę i pryskam: ramę, tryby, koła. Ale teraz nie mam dwójki. Podchodzę do budki dyżurnego, śmierdzi moczem i koncentratem mydła do aut. Nie dyżurny, tylko budka, zresztą co za różnica?
— Rozmieni pan?
— Rozmienię. – Odpowiada, odstawiając czajnik i ściszając radio. Odwraca się, wsadzam mu do ręki dwadzieścia świeże z bankomatu, on grzebie w metalowej szufladzie i wsypuje mi do garści cztery piątki.
— Dwójki nie dostanę?
— Nie ma szans.
— No dobra, dziękuję. - Wracam do roweru i rozglądam się bezradnie. Ze skąpstwem zerkam na piątki. Mokpol! Tam rozmienię! Podjeżdżam, wchodzę. Już upatrzyłem sobie: serowe kulki obok ciast - na wagę. Dwie wezmę. Ale kolejka. Jedna pani, druga. Ta druga to chyba weterynarz – taki ma kitel, pewno ledwo z pracy wyszła. Zaraz jak przez ulicę Ksawerów przejdziesz, jest klinika. Tak tę panią delikatną obrzucam wzrokiem i niecierpliwie wzdycham, kiedy będzie moja kolej, a tu... co u licha?! Pająk wielki jak ta piątka, którą miziam w kieszeni, myk-myk biegnie po podłodze. Tup! Nogą go rozkwaszę, że aż nogi pogubił. Strach podeszwę oglądać.
— Dziękuję panu, że pan go zamordował. – Pani weterynarz się do mnie zwraca. Tak miło i zasadniczo, jakbym jej podał skalpel. Taka subtelna uprzejmość.

sobota, 23 września 2017

Gderanie

Coś niedobrego stało się na Wisłostradzie, nie mogłem nawet na nią wjechać.
- Tato, policja!
- Tak, Filu, policja i wcale mi się to nie podoba. Zatarasowali drogę, a ja tu właśnie chciałem skręcić.
- A nie możesz zawrócić do Wilsona? - Podaje pomysł A.
- No nie bardzo, widziałaś jaki tam był korek w drugą stronę? Dramat. Jadę do Grota. 
- A wiesz, to nawet dobry pomysł. - Chwali A. i odpala mapy gugla. Skręcamy na Pragie, ale tu też korki - do Ronda Starzyńskiego. No to hop, jeszcze dalej na wschód odbijamy. Jakby tego było mało, jeszcze deszcz... Wracamy z Bielan na Ursynów, a ja już się czuję za kierownicą tak, jakby to była wycieczka do Płocka. Co ci ludzi robią! Ten mnie nie wpuścił na swój pas, chociaż kierunkiem mu migam od dawna, tamten się przepycha, tamten na czerwonym poleciał... Ech, Warszawo, Warszawo! - Wzdycham sobie. 

- Ale o! Ten to serio... musi być niezrównoważony, no nie? - Pokazuję A. niskie Volvo kombi. - Patrz, jak co chwila hamuje. O, i znów, i znów, i znów. - Nie mogę się nadziwić. I slalom robi po tych trzech pasach Doliny Służewieckiej. A teraz stanął na światłach - dwa trzy auta przed nami, otwiera drzwi, coś wykrzykuje - chyba do innego kierowcy. Wariat. - Chętnie bym zobaczył, kto tym Volvo jedzie...
- Chyba nawet lepiej nie wiedzieć...
- Może i tak, może masz rację... - Skończyłem temat, ale myślałem wciąż o tym człowieku. Co doprowadza ludzi do takiego furiackiego stanu? Chyba to, że się gdera i gdera: ten wolny, ten głupi, ten złośliwy... Nakręca jak sprężynę, a potem "brzdęk!" - strzela. I ludzie patrzą jak na wariata.

Dzieci zasnęły już dawno, jeszcze na Ratuszowej. Teraz auto zaparkowane. Przenieśliśmy je do łóżek, jeszcze tylko kurtki i buty zdjąć... Spokój i cisza. Opadamy na krzesła w kuchni.
- Tęsknię za randką z tobą. - Przyznaję żonie. - Byłoby świetnie gdzieś wyjść razem...
- Oj tak... Ale kiedy będzie czas tak porozmawiać?
- No, dziś był... W samochodzie mogliśmy rozmawiać. - Żartuję gorzko.
- Ano tak, ale widziałam jaki jesteś zły. To już się nie odzywałam...
- Ale wiesz, że nie na ciebie.
- Wiem.
- Ale swoją drogą... prawda. Gderałem i gderałem. Ale to już koniec, obiecuję.

piątek, 22 września 2017

Krokodyl

A. odbiera Fi. z przedszkola. Jest jakiś tam dzień bez samochodu, więc darmowe autobusy i metro same się proszą. Fi. też się prosi. Taka jazda autobusem jest atrakcją, no i dwie stacje metrem (i oglądanie pociągów) zajmują pół godziny. U. w tym czasie głównie śpi. Choć kiedy nie śpi, nawet podziela zamiłowanie Fi., choć nie wiadomo: szczerze, czy na zasadzie małpowania starszego brata.
A starszy brat siedzi zamyślony, wpatrzony w okno i nagle odzywa się:
— Mamo...
— Tak, Filu?
— A tutaj jest taki krokodyl, który by mnie połknął w całości?
— Tu w autobusie? Nie... Mógłby być w ZOO. – I przypomina sobie dziwny wzrok spode łba jakiejś pani w ZOO, kiedy opowiadała dzieciom o wężu boa, że mógłby ich połknąć w całości. Ale dzieci były zafascynowane. – A czemu o tym pomyślałeś teraz? – Dopytuje syna.
— Bo wiesz, mamo, właśnie sobie marzyłem o krokodylu. Ale takim przyjaznym, z którym mógłbym chodzić na spaceeery...

czwartek, 21 września 2017

Niespodzianka

Spotkała mnie wczoraj niespodzianka,  miła, dostałem coś w prezencie. Flaszkę. Ale ja tego trunku raczej nie pijam, a już na pewno sam nie kupuję. No nie gustuję. Mimo to byłem miło zaskoczony. Za każdym takim gestem kryje się bowiem coś więcej.
Modliłem się o tę osobę. Właściwie tylko raz. Szczerze pragnąłem, żeby skończyły się złośliwości, które "bezinteresownie" serwowała innym naokoło - tak przynajmniej słyszałem. Mnie osobiście to nie dotknęło, uchowałem się. I modliłem się tak, żeby była wolna od poczucia krzywdy, niższości, pogardy itp. Słusznego czy niesłusznego - w to nie wnikam; a może takiego, które się zaczęło w zupełnie innym miejscu, wśród innych ludzi. W każdym razie żeby Bóg ją dotknął.
Przyszła się pożegnać, dość elegancko. "Dziękujemy, nie trzeba było..." - przy tym kryliśmy nieco zdziwienie. A już na osobności uradziliśmy, że trzeba się jakoś odwdzięczyć, żeby głupio nie wyszło. Ale ja już wiedziałem, że wyszło dobrze. I wierzę, że to był znak dla mnie, że moja modlitwa została wysłuchana. Tylko szkoda, że o tak mało prosiłem.

środa, 20 września 2017

Salomonowo

— Ja nie chcę iść spać. – Mówi U. Jeszcze przed chwilą była rozbawiona, przez An. – babcię, bo tylko babcia do zabawy została; matka zapamiętale gotuje śliwki, zaś ojciec – znaczy ja – zapamiętale sprzątam. Tym niemniej zdobywam się na elementarny przejaw rodzicielskiej troski; dopytuję:
— Nie chcesz iść spać, czy nie chcesz iść spać bez babci?
— Nie chcę iść spać bez babci.
— A z babcią pójdziesz spać?
— Tak. – Obiecuje. Ja myślę "no, to przynajmniej coś już wiemy".
— Ja też chcę pójść spać z babcią. – Odzywa się nagle Fi.
— Ale ja chcę też! – U. broni swych praw do babci. Wtedy Fi. wydaje iście salomonowy wyrok:
— No to trzeba babcię rozerwać na pół, czyli się babcią podzielić.
— Nie możemy zelwać babci na pół, bo... bo jest cała! – Z przejęciem protestuje U. Po namyśle: Jestem zła na babcię, że się lozelwie.
— Nie rozerwie się, nie martw się. – Uspokajam. U. koczuje już pod toaletą. Czeka na An., która w końcu wychodzi.
— O nie, Ulciu, nie rozerwę się...
— Musimy zrobić tak, żeby były dwie babcie i jedna położy się ze mną, a druga z Ulą.
— Oj, to tak się nie da. Musiałabym się sklonować... 
Ostatecznie ja sam robiłem za drugą babcię. Ma się te zdolności.

wtorek, 19 września 2017

Systematycznie

Odłożyłem kolejną, dwunastą już teczkę. Rośnie ten rządek na lewej półce. I widzę też, że na prawej półce rząd segregatorów topnieje. W segregatorach są stare dokumenty do archiwizacji. W teczkach są... te same dokumenty, tyle że gotowe do zniesienia do archiwum. No, prawie gotowe. Bo archiwizacja nie jest taką prostą rzeczą, że otwierasz drzwi, łubudu na regał i cześć. O, nie!

Dostałem w spadku po mojej poprzedniczce olbrzymią porcję takich dokumentów. Piszę "olbrzymią", mając na myśli właśnie ilość pracy, jaką trzeba włożyć w archiwizację: przejrzeć, ułożyć chronologicznie, wyjąć spinacze i zszywki, i koszulki, spiąć specjalnym "wąsem", ponumerować strony (!), wsadzić w bezkwasową teczkę, opisać ją wedle surowych zasad, podobnie zrobić spis teczek. Ucieczki od tego nie ma, bo takie są przepisy dla kategorii A - wieczyście przechowywanej.

Któregoś dnia mój szef niechcący zmusił mnie do przeniesienia tego

poniedziałek, 18 września 2017

Szit

Kolega podesłał link:
— No zobacz, trochę stronnicze, takie "szkło kontaktowe" dla gimbazy, ale... punktują obłudę bez pudła. – Obejrzałem. Byłem zażenowany; nie wiem, czym bardziej – tym, co prześmiewczo komentowali, np. ministra Błaszczaka wizytującego strażaków po nawałnicy, czy w ogóle całym programem i ich żartami. Skwitowałem krótko:
— Szit. – Szit – z angielska wiadomo, co – u mnie oznacza: byle co, nędzę, śmieć oraz coś, co marnuje mój, nasz czas i sprowadza myśli na złą drogę – drogę gównianą, śmierdzącą, śliską i taką, którą donikąd nie dojdziesz, chyba tylko w krzaki. Kolega, ripostując, utyskuje:
— Co zrobić... Taki poziom króluje w mediach.
— No, co zrobić... – W duchu przyznaję mu rację. Ale halo, coś mi tu nie gra, coś tu śmierdzi. Zaraz przypomniałem sobie piosenkę Mate.o, jeszcze dość nową i dla niektórych zaskakująco rockową. Mi się jego muzyka podoba. Ale mniejsza o styl, raczej tekst! O, tekst jest przeciwieństwem szitu. Bo teraz i tutaj mogę decydować: co króluje i panuje? W moich myślach, a przez to w moich słowach i działaniu, a przez to szerzej – wokół mnie. A nawet choćby i w mediach. Również internet, ten przez małe "i", jest medium (tworzymy go wszyscy). No więc co panuje? Szit? Czy Chrystus?

niedziela, 17 września 2017

Nasycenie

W uszach grał akurat kawałek tureckiego Taksim Trio - fragment poranka Dwójki. Muzyka już sama w sobie mogłaby wprawiać w stan dziwnego zawirowania - jak po serii piruetów, gdy błędnik dochodzi do siebie. Do tego jeszcze mój ruch na rowerze, pęd powietrza. I kolorowe liście migoczące na ciemnej, asfaltowej ścieżce, i kasztany jak klejnoty - nabrzmiałe i lśniące w odcieniach soczystego brązu. I na niebie "ptaków oszalałych czarny wiatr", i ich odbicie w kałużach. Ledwie najeżdżałem na nie oponą, rozbryzgiwały się: wilgoć ziemi wpada w wilgoć powietrza. Tylko ja przecinam ją jak nóż przez biały ser; mój nos - jak czubek noża. Tak czuję, porywisty wiatr pędzący mżawkę dął właśnie w moim kierunku. Ktoś mógłby powiedzieć: pogoda pod psem. Dla mnie to był właśnie wyjątkowy dar, uczucie nasycenia sobą samym, by nie powiedzieć górnolotnie "życiem". Opadało to ze mnie razem z kroplami gorącej wody, rozgrzewającymi uszy, łopatki, kolana. Odżywało, gdy po pracy siedziałem z dziećmi. A. poszła snem ukoić ból głowy. A my robiliśmy to, na co była ochota: książki, zagadki, naleśniki, łaskotki, siku, rysunki... Byle byli wszyscy zadowoleni, dostrzeżeni, pocieszeni, zabawieni, zaciekawieni, przytuleni. Byle byli.

sobota, 16 września 2017

Wydelikacony

- Lubię kobiety, dziewczyny, lubię spędzać z nimi czas, ale...
- No, śmiesznie to zabrzmiało...
- He he, może tak, ale wiesz, o co chodzi, że... męskie spotkania mają zupełnie inny charakter.
- A, no właśnie byłem ciekaw, o co chodzi z tym podziałem na męskie i damskie grupy.
- Grupy domowe? Teraz, szczerze mówiąc, chyba akurat nie ma takich, u nas w kościele. Są mieszane. Ale kiedyś były, były męskie i żeńskie. I wiesz, mi się to podobało. Bo i rozmowa inna... Nie ma dziewczyn i nie ma zabawiania. Tylko po męsku.
- Czyli tak... co, surowo?
- Tak konkretnie. To zarówno rozmowa "co u ciebie", jak i modlitwa, i uwielbienie. No i humor też chłopski.
- Aha...
- Nie że od razu taki ordynarny, czy coś... Tylko może niezbyt wydelikacony.
- No, to mi się podoba.

piątek, 15 września 2017

Odpocznienie

- Nie wiem, dlaczego tak jest - zwierzam się A. - ale od pewnego czasu często przychodzi mi takie uczucie... nie wiem, jak to nazwać, ale... kiedy zasypiam lub kiedy się budzę, nie mam żadnych myśli dręczących, że jeszcze coś. Wiesz, że "zawsze coś, Grażynka, zawsze coś". Nawet jeśli coś do zrobienia jest faktycznie i o tym wiem, to nie czuję tego ciężaru. 
- Nie, nigdy tak nie mam...
- Ale rozumiesz, o co chodzi, prawda? Do czego to porównać? No, jak dziecko, które następnego dnia ma w plecaczku tylko kredki ("i kanapkę od mamy" - wtrąca A.) - tak, i idzie do przedszkola, i niczym się nie przejmuje. Ale to nie dlatego, że nie mam świadomości tych wszystkich obowiązków, które są w domu, w pracy, gdzieś jeszcze... Po prostu nie ma nic, jakby znikało wszystko dookoła, nawet dzieci właśnie, nawet ty, nasz dom i dzielnica, ziemia jak mała kulka, jak porzucona gdzieś w kąt piłka, zabawka, a ja - jakbym był przed Bogiem, Tatą i tylko był, i nic nie musiał. W ogóle to jest... niezwykłe, bo nie wymyśliłem sobie tego, tylko to... czuję, to przychodzi na mnie, jakby było dane. Właściwie tak, wierzę, że to jest dane. Bo ja tak nie miałem, w ogóle nie wiedziałem, że tak może być. Przynajmniej nie pamiętam. Może to było, może teraz do tego wracam; może, nie pamiętam. Oczywiście, zawsze miewałem fizyczną przyjemność z tej chwili wytchnienia, na którą czekasz prawie każdego wieczoru. Ale to, co jest fizyczne, nie zawsze dociera do głowy, do myśli i emocji, nie zawsze się harmonijnie uzupełnia i scala, jak to powinno być. A tutaj proszę, w jakiś nadnaturalny sposób wypełnia mnie takie cudowne uczucie... pokoju.

czwartek, 14 września 2017

Radość

Rozbolał mnie brzuch i w ogóle się niewyraźnie czuję. A. śpi, zmęczona dniem. U. rysuje. Fi. czeka na grzanki. Ja wycieram kocie siki. Głupia Pola. Czasem już nawet nie mam siły, czy ochoty jej karcić, palcem w nos. No i wciąż mamy ten katar paskudny, chorobliwy. Czuję też w nogach dzisiejszą trasę na rowerze. Źle z tym wszystkim, źle. W końcu położyłem się obok A. i przez pięć minut złapałem choć gram przytomności, uspokoiłem nerwy i kiszki. A. przebudziła się i zdziwiła, że spała. "Naprawdę? Pół godziny?" U. skończyła rysować. Fi. zjadł grzanki. "Tato, chcę kupę!" No to wstaję, zapalę mu światło. Sam by sobie poradził, ale już tak z przyzwyczajenia się ruszam, żeby dopilnować. Wracam do pokoju i biorę ukulele. Fi. się oporządził, wraca i w kucki przy mnie wycina ludziki. Ja gram i śpiewam. Gram teraz jakieś starocie: "...dałeś radość mi, będę krzyczeć, że: jesteś mą tarczą, mą siłą..." itd. Fi. przerywa mi i stwierdza: "Tato, JA dałem ci radość". Ja się śmieję. "Tak, dałeś. Ale nie aż taką dużą radość, jak Bóg mi dał. Bo to Jemu śpiewam". Tylko jeszcze myślę: czy ja się czuję takim dzieckiem Boga, które mu daje radość? A przecież daję. Ale o tym za mało myślę. Gdybym więcej... to byłbym chyba (jeszcze) bardziej z życia zadowolony.

środa, 13 września 2017

Piękno

Sięgnąłem grę - nauka liczenia. Siadłem z Fi., który wcześniej lamentował nad wykolejającą się kolejką (uf, ale łamaniec). O! Nie wiedziałem, że mamy taką świetną grę! Zaczynamy od najprostszego: ciuchcia z puzzli od 1 do 9. Bułka z masłem. Potem plansze z dodawaniem. Dwa plus trzy - i podpowiedź: pięć czapek. Przy równaniu 2 + 3 = ... trzeba położyć żeton, który na awersie ma "5", na rewersie - czapkę właśnie. I upewnić się, licząc czapki, zresztą widać: dwie na górze i trzy na dole, proste! Dodawanie kończy się na 10.

Potem trzeba dopasować karty z liczbami do kart z palcami. Powyżej pięciu (na jednej dłoni), powyżej dziesięciu... coraz trudniej. Ale Fi. w swoim tempie daje radę, zachęcany moją żarto-łopatologią. Przeskakujemy poziom wyżej, odwracamy plansze, a tam:

wtorek, 12 września 2017

Wyrzekam

Trzeba się przebić rowerem przez Puławską, zwykle zjeżdżam z chodnika i staję na skrzyżowaniu jakoś tak, żeby skręcić z samochodami, żeby nie przejeżdżać przez pasy dla pieszych - przepisowo. Głupie lex, sed lex. Już wolę udawać samochód niż pieszo przeprowadzać rower. Żeby się nie czuć głupio, jak Gordon (a.k.a. Gabryś w polskiej wersji bajki "Tomek i przyjaciele"), który często powtarza egzaltowanym głosem arystokraty: "co za upokorzenie!" Jest dumną lokomotywą, ciągnącą ekspres. A ja jestem dumnym rowerzystą.

A kiedy tak sobie jadę, staram się w tym czasie myśleć. A najlepiej kieruje się myślami, kiedy się je wypowiada. Podobnie z modlitwą. Inaczej trudno skupić uwagę, przecież oczu nie zamknę. Pomyślałem o tym, czego dziś chciałbym uniknąć. Powiedziałem: wyrzekam się

poniedziałek, 11 września 2017

Stan

Pakuję torbę na rower, ostatnia rzecz: telefon i słuchawki? Zakładać, czy chować? Zeszły tydzień jeździłem, słuchając radia i było miło. Ale nie, może tym razem nie... Ruszyłem, zacząłem robić to, co i wczoraj w samochodzie, gdy nie włączałem radia: modlić się. Ale nie tak się modlić, że to jakieś nudne formułki, jakieś stękanie do nieba, bla bla bla. Wydobywałem z siebie, coraz bardziej podekscytowany, jedno po drugim: za co chwalę, za co dziękuję Jemu, jaki On jest dobry, wspaniały, łaskawy...

I co za znak! Mówiłem: ty mnie stworzyłeś, ty przygotowałeś mi całą drogę, ty pouczasz mnie, doceniasz i chwalisz, i też pokazujesz błędy i występki, ty dajesz mi nowe serce, bym mógł wracać do ciebie, ty masz wyższe spojrzenie, ty... - zabrakło mi słowa, akurat zerknąłem

niedziela, 10 września 2017

Działa

Czasem mnie ktoś pyta o mój kościół. Wtedy staram się nie wgłębiać w tematy podziałów i różnic między katolikami a protestantami albo wśród samych protestantów. Nie chce mi się też tłumaczyć, kim są baptyści, zielonoświątkowcy, jakiś tam KBwCh lub w ogóle ewangeliczni chrześcijanie. Są to może ciekawe tematy, ale na ogół zabierają czas i okazję do powiedzenia komuś ewangelii.

Ochrzcili mnie po katolicku rodzice, gdy nie miałem jeszcze roczku, a siedemnaście lat później ochrzciłem się jeszcze raz, jako że wtedy już całkiem świadomie uwierzyłem w Boga, to znaczy postanowiłem być Mu wierny. No to po co dwa razy? Po prostu uznałem, że ten

sobota, 9 września 2017

Obcy

Odwiedzili nas Mi. razem z żoną i malutkim, dwumiesięcznym synkiem. Jakie śmieszne są takie małe dzieci… Mały ludzik budzi zdumienie; przez sam fakt, że jest mały! Każdy to przyzna… Nasze ludziki są już nieco większe. Nowy rok przedszkolny zaczął się dla Fi. (już drugi i pół).
— A znacie się z innymi rodzicami z przedszkola? Rozmawiacie? – Pyta Mi.
— Znalibyśmy się, gdyby… – Zacząłem i urwałem celowo, wiedząc, że A. pewnie podchwyci moją myśl niedokończoną. I że ma więcej do powiedzenia.
— No tak, ja przychodząc z Ulą, właściwie rzadko mam okazję z kimś pogadać… Dlatego byłam nawet wdzięczna, kiedy pewnego razu zaczepiła mnie jedna mama i zapytała, czy nie chciałabym się spotkać, porozmawiać.
— I co?
— No i parę razy się spotkałyśmy. Wtedy powiedziałam, że jasne,

piątek, 8 września 2017

Oryginał

Z estrady słychać: chciałbym być sobą
Lub inny wariant: idź swoją drogą
Każdy żyć pragnie na własny sposób
Jest tylko jeden w pragnieniu szkopuł
Że wszystko było, a coś nowego
Zwykle się zrzyna... z kogoś słynnego
Naśladowania ludzie się wstydzą
Na ogół, tak, choć później widzą
Że jest w tym jednak coś chwalebnego
Jest, pod warunkiem, że udam Tego
Który jest dobry zawsze, no wiecie...
Trudne? Być może, lecz w całym świecie
Pełno jest śmiałków i z nich (widziałem)
Każdy jest pięknym oryginałem

czwartek, 7 września 2017

Ogarek

W radiu pewien podróżnik mówił, że mieszkańcy wysp na Pacyfiku są bardzo religijni. Wiecie, faceci jeszcze do niedawna nosili tylko zasłonki z liści bananowca, które zmieniali co tydzień, owijając przyrodzenie i podczepiając do paska. Historycznie: pierwsi dotarli tam protestanci, więc tych jest więcej. Ale i katolików niemało. Jednocześnie bardzo dobrze mają się wierzenia animistyczne. Ludzie praktykują jedno i drugie. „Tak na wszelki wypadek” – dodał podróżnik.

Słucham tego i uśmiecham się na samą myśl, że to takie naiwne, trywialne, prostackie. Chłopska mądrość – Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Ale, ale! Przecież co robi światły Europejczyk? Co robię ja? Tak czasami, tak trochę, tak malutko? Co robię w odcieniach szarości mojej wiary? Wierzę, ale ogarniam sprawy po swojemu. Tak na wszelki wypadek.

środa, 6 września 2017

Zasady

Fi. mówi:
— Tato, zobacz na mnie!
— Spójrz na mnie! - Poprawiam.
— Spójrz na mnie! - Powtarza.
— Ojej, masz ogon ze sprężyny? Świetny!
— No, i macham nim...
— Widzę, to niezwykły ogon! - Chwalę... no właśnie, co ja właściwie chwalę? Chyba kreatywność. Kiedyś grupie eksperymentalnej polecono wymyślić jak najwięcej rzeczy, które można zrobić ze spinacza biurowego. W tej grupie były dzieci, młodzież i dorośli. Okazało się, że liczba "wynalazków" jest odwrotnie proporcjonalna do wieku. 

Mając to w pamięci, myślę, że niech i ta plastikowa sprężyna będzie ogonem. Niech będzie czymkolwiek, co sobie Fi. wymyśli. Bo na tym polega zabawa. Chociaż jak dla mnie jedyną NAPRAWDĘ zabawną zabawą, jaka może być ze sprężyną, jest układanie schodkowego

wtorek, 5 września 2017

Zorientowany

Wspomnienia z wakacji, Toruń. Wzięła mnie gorączka i bóle głowy. Łupie jakoby młotkiem – trzy dni, ale najgorsza jest środa. Leżę przez cały dzień w łóżku, w pełnym rynsztunku. Termometr mówi: 39 stopni, ale mi zimno. Zimne poty: już mokre spodnie, mokra koszulka i sweter, mokre prześcieradło i kołdra. Ibuprom łykam z rzadka, trochę pomaga. Poza tym staram się robić to, co zwykle, gdy jestem chory: szczególnie więcej uwielbiać Boga, bo jest dobry. To pomaga. I piszę do bliskich, żeby się o mnie modlili. Poza tym umawiam się do lekarza, na następny dzień.

Jedziemy. Szczęściem było łatwo tę wizytę umówić (z pracy mam PZU); nieszczęściem – fakt, że to prawie na obrzeżach miasta. A nasz hostel w centrum. No, trudno. Jedziemy wzdłuż torów.
— Filu, patrz, pociąg towarowy! – Fi. bardzo lubi pociągi. Atrakcją jest czasem samo odwiedzenie stacji.
— Tato przyspiesz! Musisz dogonić go!

poniedziałek, 4 września 2017

Danuta

Pierwszy dzień szkoły - jadę rowerem zakutany po czubek głowy: na głowę kaptur, na kaptur kask. Tak nawet nie przewieje mi uszu. Jadę wolno, łatwo się spocić w tej kurtce. Słucham radia. Prowadzący zachęca do wspomnień nauczycieli, którzy byli dla nas ważni. Ja pamiętam moją wychowawczynię z podstawówki, panią Danutę. Śmieszne, że teraz tak to oceniam: "ważny", "nieważny". Wtedy mnie nieraz wkurzała, kiedy dostawałem w zeszycie (i dzienniku) pałę za brak rysunku. Potem znów szóstkę za to, że jednak pracę domową odrobiłem, chociaż po terminie. Z piekła do raju - naiwne myślenie. Oceny były tym, czy być powinny - tak myślę dziś - narzędziem

niedziela, 3 września 2017

Ryba

Podaje ci ktoś rękę wiotką jak ryba. Fuj! Chcesz uścisnąć, a tu takie byle co. Podobnie jak o tej "rybiej ręce" myślę o "rybiej miłości".
- Dlaczego jesz rybę?
- Kocham rybę.
- ...i dlatego ją złowiłeś, zabiłeś i usmażyłeś?
- No, nie...
- Właśnie, właściwie zrobiłeś to, bo kochasz siebie, więc zrobiłeś sobie przyjemność z jedzenia ryby.

Powiastkę tę przytoczył rabin - słucham go z fejsbukowego filmu. Dodaje, że dziś większość miłości to jest taka "rybia miłość". Gdy młodzi zakochują się w sobie, to często po to, żeby "ten drugi

sobota, 2 września 2017

Mecz

— O nie, a ja specjalnie na ten mecz kupiłam prażynki i chipsy… – Mówi Al. siostra.
— O nie, a ja specjalnie kupiłem piwo! – Dodałem ja. Nic nie smakuje. Albo raczej: smakuje źle. Jak każda porażka… K. szwagier zasnął po trzecim golu dla Duńczyków. Ja go szturchnąłem. – Patrz, czwarty nam wkopali. Psia mać. – Zakląłem beznamiętnie.
— Emm, eh, co, tak, em… – Pomamrotał i drzemał dalej obok mnie wsparty na kilku poduszkach. Może i lepiej tak. Jemu lepiej. Ja ze złych emocji nie mógłbym usnąć.
No bo raz, że nam Duńczycy haniebne manto spuścili. („Nam” – no bo „my” tam na boisku, całym narodem!) Gdyby jeszcze Polacy grali

piątek, 1 września 2017

Patryk

A. poszła po sprawunki. Dzieci dojadły lody. Wdrapały się teraz na helikopter. Taki mały, do którego wrzuca się dwa złote, żeby zaczął bujać. Ale ja nie mam dwóch złotych, bo A. zabrała portfel, a ja nie noszę swojego. Nawet karty, bo zgubiłem... Wprawdzie tylko na balkonie, ale przezornie zdążyłem na amen zablokować. Siedzę teraz obok helikoptera na krawężniku, w słońcu chylącym się ku zachodowi.

I zastanawiam się: ile można się bawić w takim helikopterku, który się nawet nie rusza? Szczęśliwie nikt moich dzieci nie nagabuje, że okupują zabawkę, właściwie z niej nie korzystając. Mieliśmy iść na plac zabaw, ale przecież nie musimy. Posiedzę, zobaczę, kiedy skończą. Czy w ogóle mnie widzą? Chyba nie. Śmiesznie.

O, idzie jakiś z laską. Z jednej strony ma próg nabrzeża, z drugiej przerywane płotki ogródków restauracyjnych. Urwał mu się ciąg, stoi. Myślę: może się zagubił. Co mi tam, zapytam.
- Pomóc?
- A, no tak, dzięki. Wiesz, gdzie tu jest jakaś knajpa, gdzie będzie trochę ciemniej?