wtorek, 31 października 2017
Halloween
poniedziałek, 30 października 2017
Wagony
Koleżanka żaliła się trochę, że przez ostatnie dwa miesiące miała tylko jeden wolny weekend. Pojechała do rodziców. Podkarpackie.
— Ale to bajka. – Mówię z nutą zazdrości. – Tak wsiąść do pociągu – byle jakiego, jak w „Remedium”. Zająć miejsce, ruszyć i nie robić nic, i czekać, co się zdarzy. Ulegać lekkim wahnięciom, jakby się było piórkiem w bezwietrzny dzień albo ziarnkiem piasku na dnie jeziora. Może ktoś ciekawy się trafi – z nim pogadać i otworzyć go jak książkę – nowy, inny świat. A może zwykłą książkę się poczyta. Albo po prostu: całą drogę przesiedzi się w ciszy i porozmyśla, i pogapi w okno, i poczuje ten ruch w czasoprzestrzeni, w samotności, jak meteor.
— Hm, ale siedem godzin? – Odparła z przekąsem, gasząc moje
niedziela, 29 października 2017
O mnie
— Piszę bloga.
— No proszę, i znowu na imprezie ty się alienujesz.
— Przecie babska impreza... – Tak sobie zażyczyła siostrzenica – jej to urodziny. My – tatowie niby jesteśmy, ale trochę z boku – sobie, a babki sobie. Ja tymczasem wiedziałem, że nie mogę znów przepuścić dnia bez pisania. I wziąłem się do dzieła.
— Hej, uważajcie! – Głos Al. teraz jak dzwoniąca szklanka, rozmowa ucichła na sekundę. – Uważajcie, co mówicie, bo Jasiek teraz siedzi z kartką i zbiera materiał na bloga.
— Nie zbieram, tylko od razu piszę. – Prostuję.
— O, jeszcze gorzej!
— Jasiu, napisz coś o mnie! – Prosi Be. – Ha ha ha ha... – wszystkie się śmieją.
— I o mnie też napisz! – Dołącza się O. bratowa.
— Spokojnie, napiszę i o Bernatce, i o Oksanie, i o Ali, bo przecież sama się też prosiła...
Ję. bratu też się ten żart spodobał i podchodzi do mnie, i udaje, że czyta:
— Ja wam powiem, co on tutaj pisze, o: "woow, naprawdę? coś ty? i ona wtedy wiesz co? no co? ona wtedy do niego poszła i mu to powiedziała!" – Dziewczyny śmieją się... To chyba dobrze, mają do siebie dystans. Czasem mam wrażenie, że się prześcigają na ten dystans. Bzz, bzz – historyjki, żarty, komentarze. Ale ja naprawdę nic nie słyszę. Zresztą, o: nawet nie muszę, samo się napisało.
sobota, 28 października 2017
Metronom
piątek, 27 października 2017
Świt
czwartek, 26 października 2017
Kalendarz
Trwa zabawa w policjanta i złodziei… – odgłosy gonitwy dochodzą mnie z niższego poziomu, tymczasem ja siedzę na ławeczce i przeglądam kalendarz z ubiegłego roku. Był mi niepotrzebny do planowania. Ale ponieważ dostałem go od żony, postanowiłem go zapisać. Zapisywałem do połowy marca. Do tego rysowałem markery-buźki – uśmiechniętą, smutną i zagniewaną. Najwięcej tych uśmiechniętych, na szczęście. Ale bywało różnie. Wspomnienia powstają w głowie, jak żywe, nie zawsze miłe, ale dobre. Dobre, bo... ponad tym wszystkim wdzięczność, że...
Są jakieś sukcesy, kiedy na przykład zamknąłem finansowo duży projekt, prawie bezbłędnie i z dobrym wynikiem. I pierwsze kroki U. – trzy tygodnie po pierwszych jej urodzinach. Jest i notatka, jak A. nieszczęśliwie rozwaliła felgę i bardzo się zestresowała. I, pamiętam, była zła, że ja jestem zły. Nie ukrywałem tych emocji, nie krytykowałem, ale też specjalnie nie pocieszałem. Jak ktoś coś zrobił niechcący, to też jest jego wina. Co tu do pocieszania? A. była odmiennego zdania. Dorysowałem buźkę smutną.
Są jakieś odwiedziny, sylwester u siostry, jakieś poranki i wieczory, spotkanie z przyjacielem. Jest tamto choróbsko, co wszystkich nas położyło i już tylko wołałem do Boga. I jedno dość traumatyczne doświadczenie, z którym było mi ciężko przez dłuższy czas. Są randki i kino, i radość z nowego telefonu. I to jak odszroniłem i zatankowałem dla A. samochód, i rozgrzałem silnik z rana przy minus kilkunastu. Byłem zadowolony ze swojej niespodzianki, dorysowałem buźkę uśmiechniętą. I jak w „nowej” pracy dostałem mniejsze pieniądze; szczęściem w nieszczęściu było, że po pół roku już wyszedłem „na swoje”.
środa, 25 października 2017
Starość
Siedzę w pracy, wtem... A. pisze do mnie: "Kocia starość jest dziwna. Odkurzylam Polę, dosłownie odkurzyłam. I byla calkiem zadowolona... ;)" Ja już się za głowę złapałem. Sam miałem ochotę to zrobić nieraz, ale wiedziałem, że Pola boi się odkurzacza jak diabeł święconej wody. Drugi sms: "A kiedyś, dawno temu, wyskoczyłaby przez okno, byleby nie spotkać odkurzacza". Tak, tego już dodawać nie musiała. Wiedziałem to doskonale.
Nawet wysnułem naprędce przypuszczenie, że to może moja zasługa - oswoiłem kota z odkurzaczem. Ja, wychowany na wykładzinach i odkurzaczu, byłem tym, który w tym domu - glazury, paneli i zamiatania - jako pierwszy zaprzyjaźnił się ze starym elektroluksem. Potem kupiliśmy nowy, o demonicznej nazwie Dirt devil, który jest też cichszy. Może tym zjednał sobie względy Poli? A czort ją wie.
Potem okazało się, że to nie był żaden złośliwy pomysł, który wpadł do głowy A. Po prostu: odkurzała kocią poduchę, kiedy Pola sama tam wskoczyła, jakby się napraszała. No to ziu! - po ogonie. Nastawia się na więcej. No to... została odkurzona. Myć już jej się nie chce z tej starości, więc chociaż się odkurzy. Jaka to kocia optymalizacja procesów higieny osobistej! Świadczy o wysokiej inteligencji! Lub o głupocie. Wolę to pierwsze. Też kiedyś będę stary.
wtorek, 24 października 2017
Godnie
Kiedyś jeden mały chłopiec zapytał:
- Tato, a co to jest romans?
- Ojej, yyy, no, wiesz... A... właściwie skąd ty znasz takie słowo?
- A, przeczytałem w książce.
- Jakiej książce?
- No zobacz. - I synek otworzył tacie Biblię w języku angielskim na liście do Rzymian. Wszystko się wyjaśniło, tata odetchnął z ulgą, że nie musi się kłopotać.
A po co się kłopotać? Ja bym powiedział, że romans jest wtedy, gdy dwoje ludzi się kocha i chce spędzać ze sobą jak najwięcej czasu. Romans w małżeństwie? Oczywiście, wbrew definicji. Jestem za. Dlatego spontanicznie zapytałem An., czy nie mogłaby dziś uśpić dzieci i wybraliśmy się z A. ...na kawę.
Nasza ulubiona kawiarnia nas tym razem zawiodła i zamknęła się trzy godziny wcześniej. Szybka decyzja: to gdzie?
- Może Stary Dom? - Proponuję.
- A... to... nie "za wysoko" dla nas?
- Nie musimy przecież jeść tam sutej kolacji. - Śmieję się. - No a poza tym... Nie wiesz, dopóki nie spróbujesz.
Wchodzimy, na wprost piękne kwiaty w kryształowym wazonie, lustro w ozdobnej ramie i pani, która obrzuca nas wzrokiem. Chyba bardziej mnie. Jestem w bluzie z kapturem, takiej co właśnie mi A. kupiła, żebym miał "bluzę z kapturem". Podoba mi się. Jest nowiutka, ledwie metkę odciąłem, ale jednak to bluza z kapturem. Żadna marynarka, koszula.
Przynajmniej A. jest dobrze ubrana - pięknie i elegancko wygląda w swojej czarnej sukience. Pani, która nas obrzuciła wzrokiem (a może mi się tak tylko zdawało), teraz czeka na płaszcz. Żeby więc zrobić wrażenie (chyba na sobie samym lub na tej pani) pomagam A. rozebrać się i podaję płaszcz na wieszak.
Lubię w ogóle pomagać z płaszczem, otwierać drzwi auta i takie tam... I teraz zdaje mi się to jedyny gest, który może mi pomóc "zakwalifikować się" do tego lokalu, mimo tej bluzy z kapturem. No dobrze, może to nie jest opera, może mi się tylko wydaje. Dziewczyna w spódnicy w biało-czarne paski prowadzi nas po schodach i wskazuje stolik.
Zamawiamy mało, płacimy dużo. Smakuje wspaniale! Miła muzyka, nawet jedna stara piosenka, którą znam na pamięć - "Głupia miłość" Czerwonych Gitar. Prócz muzyki słychać więcej angielskiego niż polskiego. Jeszcze tylko napiwek. Kurczę, znów to samo: drobnych nie mamy, tylko dychę. Jak zwykle. Czasem były dwie dychy. No i rozmieniałem przy kasie, wiadomo, po co, więc trochę głupio.
Czasem zostawialiśmy trzy złote złożone z groszowych monet albo nic. Bo lepiej nic, niż niecałą złotówkę? Niekoniecznie. Ale teraz zostawiamy więcej, jakby to miało jakiś związek z dawnymi, zbyt małymi napiwkami. No i z tą moją bluzą, i z podawaniem płaszcza, i z poczuciem, że tu jest tak "wysoko", choć może trochę przesadzam. Może to tyiko w mojej głowie, że się chcę poczuć godnie. Bez sensu. Zupełnie jak wtedy, gdy człowiek przychodzi do Boga.
poniedziałek, 23 października 2017
Pragnienia
W odruchu samoobrony przed reklamą nauczyłem się myśleć tak: potrzeb mam niewiele, lepiej więc nie pragnąć nic ponadto. A jeśli już pragnąć, to dobrze się nad tym zastanowić. Ale teraz przeczytałem* opowieść o (północno)koreańskim chłopcu, który spotkawszy biznesmena i misjonarza z zagranicy poprosił go (w
niedziela, 22 października 2017
Wyliczanka
sobota, 21 października 2017
Schiza
Wreszcie zastanowiłem się, dlaczego te charaktery i konflikt tego typu są tak powtarzalne? (Ktoś, kto się na filmach zna lepiej ode mnie, potrafiłby z pewnością podać więcej przykładów). Chyba dlatego, że obie te figury są w każdym z nas. Jest jakaś schiza i tęsknota za tym, by być z jednej strony: sumiennym, wiernym, systematycznym, wytrwałym, twardym, bezwzględnym, a z drugiej strony: duszą towarzystwa, diablo zdolnym, szczerym, ekspresyjnym, fantazyjnym typem, którego nie da się nie lubić. A co, może nie? Może, oglądając film, nie należy pytać: kto wygra, ale: CO wygra? We mnie - i w tobie.
piątek, 20 października 2017
Wysprzątać
Spotkania te są regularne (co dwa tygodnie), ale... dość nieprzewidywalne. Na razie. Różny skład, różny "porządek obrad". Bardziej się poznajemy, mniej dyscyplinujemy – nie ma "żelaznych punktów programu". Jest tylko ogólne założenie, że będziemy pogłębiać znajomości, dzielić opowieściami z życia, przemyśleniami z osobistych czytań i modlitw, może też razem śpiewać i uwielbiać, modlić się, by sprawić sobie w ten wieczór coś nadnaturalnego – od Boga.
A pewnym ubocznym i prozaicznym skutkiem tych spotkań jest to,
czwartek, 19 października 2017
Studnia
W każdym razie myśli moje krążyły wokół seksu i zdrady... mężczyzn. I wokół tych kilku wersetów od Salomona, które wywracają stereotypy "macho" do góry nogami. Wypisałem skrót. Zasadniczo skutki chodzenia oczami i nogami za innymi kobietami oraz sypiania z nimi dzielą się na dwa:
1) przestrogi: w końcu (ona) jest gorzka i ostra, to jest prosta droga do śmierci, ktoś się w końcu do ciebie dobierze (strata honoru, dorobku, czasu), bieda na starość;
2) nie marnuj się, chłopie, na zdrowy rozum: "pij wodę z własnej cysterny/studni, czy twoje źródła mają wylewać się na zewnątrz, na place?" Czytam to tak: mężczyzna ma siłę, którą może podarować kobiecie. Ta siła jest wodą ze studni. Ale on sam może ją pić! Jak? Właśnie dając kobiecie. I ciesząc się nią. Ale nie obcej, bo to bez sensu - jak wylewanie swojej wody na plac. "Niech będzie błogosławiony twój zdrój, a raduj się z żony twojej młodości". Proste jak cep.
Liczba "seksualnych partnerek" nigdy nie była dla mnie wyznacznikiem "powodzenia" lub elementem fantazji. Ale odkąd przeczytałem werset o studni, mogę to w prosty sposób wytłumaczyć każdemu facetowi.
środa, 18 października 2017
Dyskoteka
wtorek, 17 października 2017
Upadły
poniedziałek, 16 października 2017
Niespodzianka
— No, tak...
— A myślałem, że go sięgnęłaś dla nas, żebyśmy się przykryli. Dopiero patrzę: nowy wzorek, nowa metka. Ładny...
— Tak?
— Pewnie. Dobry miałaś pomysł. – Chwalę. A. chowa koc z powrotem do szafy. I kładziemy się "na chwileczkę". A. zaliczyła dziś kilka kursów rowerem z przyczepką z dziećmi. Ja nie tak fizycznie zmęczony, ale głowę mam ciężką: od dwunastu godzin gdzieś w drodze, w pracy. Dużo miałem dziś w Instytucie, potem jeszcze wywiad w Radiu...
Pika domofon.
— Ula, słyszałaś?
— To babcia Ania!
— Tak! Biegnij ją przywitać! – Na boku: – He he, poszła. – I dalej leżymy, zmęczeni, nie do życia. An. otworzyła, weszła.
— Babciu Aniu! – Słychać z przedpokoju. – Mamy w szafie dla ciebie... – Zaczyna U. Ale chyba się zreflektowała, biegnie tu z powrotem. – Mamo, możemy otworzyć szafę?
— Nie, musimy poczekać...
— Nie! Nie musimy czekać!
— Ale dziś nie ma urodzin babci. Babcia ma urodziny w sobotę. – Tłumaczymy. U. przemyślała sprawę. Posmutniała, chyba się pogodziła. Biegnie po raz trzeci – znów do An.
— Mama powiedziała, że nie możemy otworzyć szafy!
Śmiejemy się. Ja mam komentarz w dwóch słowach:
— Mistrzyni niespodzianek...
niedziela, 15 października 2017
Klauzula
sobota, 14 października 2017
Przyjdź
Przyjdź do mnie - od spodu
Nie, gdy wielki tłum i bum, i szum
Przyjdź do mnie teraz, tu
Nie jako wyższy byt, tajemny ryt
Przyjdź, rozwiewając mit
I wstyd jak kroplę w ogień wrzuć
Przyjdź, piecz i studź
Pst - tak szybko bliźni bliźni się
To Ty - przyszedłeś więc...
piątek, 13 października 2017
Zabawa
Fi. niechcący wdepnął w pudełko od gry. Jak to dziecko, nieuważnie. Jak to on, chwiejnie drepcząc w miejscu.
— A! No zobacz! Jestem wściekły. – Ściszam głos. – No co za chamstwo: przyjść w gości i zepsuć coś. Wiem, że niechcący, ale będziesz się tłumaczył cioci. – Fi. popatrzył, popatrzył i pobiegł na górę. Nie nakrzyczałem. Ale może za mocno powiedziałem.
Teraz czuję się jeszcze bardziej tak, jak się czułem przed chwilą. Jak to nazwać? Teraz dopiero jaskrawo widzę: pokoju nie ma we mnie, ani radości, ani też nie umiem sprawiedliwie podejść do sprawy, sprawiedliwie to znaczy: prawo, uczciwie plus wyrozumiale, łaskawie, miłosiernie, nieprędko okazując gniew. Zatem nie ma trzech: sprawiedliwości, pokoju, radości. Tych trzech, które oznaczają boże Królestwo – taki Eden tu i teraz. Jak ten raj przywrócić w sobie i wokół siebie?
Pytam tak Tatę; On, Bóg mówi:
— Najpierw bądź wdzięczny. Dziękuj. – Dziękuję za różne rzeczy. On na to: – Ale za co? W tym nie ma serca. Dziękuj za coś, co naprawdę przynosi ci radość.
— Przynosi radość? Kurczę, już zapomniałem. Zapomniałem! Chwilowo tylko. Ale szczerze, na ten moment... nie wiem. Przychodzi Fi. i szuka czegoś, znalazł — dzwoneczek. Wraca teraz tam, skąd przyszedł i dzwoni, i jest zadowolony. I już wtedy wiem. Zabawa! Od tego trzeba zacząć...
czwartek, 12 października 2017
Samoobrona
środa, 11 października 2017
Dąsy
wtorek, 10 października 2017
Miśki
poniedziałek, 9 października 2017
Zasługuję
niedziela, 8 października 2017
Sprawiedliwość
— Nie, ale tato...
— Tylko na chwilkę... – Podszczypuję puzzel, który trzyma w ręce. Zaraz jednak daję za wygraną. – No dobra, już ci nie zabieram, tylko popatrz. – I palcem pokazuję, gdzie będzie jego miejsce.
— Tato, ale nie możesz. Ja teraz muszę cię trafić.
— Nic z tego. – Droczę się, no bo przecież nie zmuszałem do niczego i nic nie zepsułem. Jedynym "grzechem" moim było pokazanie palcem. Równie dobrze mógł to wziąć za dobrą monetę. Albo zignorować. A tymczasem zasłaniam się kocem. Fi. śmieje się:
— Zaraz cię dorwę.
— Nie dorwiesz mnie. He, he, he, he! – Śmieję się jak bandyta Pif-paf z "Bolka i Lolka".
— Tato, musisz się odkryć i ja wtedy cię potnę. – Dobywa piankowego miecza.
— Ale ja nie zasłużyłem!
— Zasłużyłeś na karę!
— Za co?
— Bo nie robiłeś tak, jak ja chciałem.
— Czyli jak?
— Tato, nie ukrywaj się! – Próbuje zedrzeć ze mnie koc.
— A, uciekam! – Biegnę do łazienki, myk, drzwi na zamek.
— Ta–tooo! Otwieraj! – Już zdenerwowany Fi.
sobota, 7 października 2017
Rana
piątek, 6 października 2017
Grupy
czwartek, 5 października 2017
Troski
Tylko jak to się robi? Może tak, że w miejsce ciężkiego ładunku (brzemienia) wezmę lekki ładunek? Albo w miejsce twardego, uciążliwego chomąta, jarzma założę mięciutkie, miłe, wygodne, że wprost chce się ciągnąć. Czasem nawet ma się wrażenie, że to ono ciągnie ciebie. To jest tak, jak jedne myśli wypierają inne myśli. Nie mogę w tej samej chwili dziękować i martwić się. Albo błogosławić i utyskiwać. Nie da się, nie da.
środa, 4 października 2017
Okręt
wtorek, 3 października 2017
Powrót
Dziewczynki
Tak właśnie odczytuję fragment Księgi Liczb, w którym Mojżesz z rozkazu Pana wzywa do zemsty na Midiańczykach. Gdy zbrojny hufiec rozbija wrogie plemię, Mojżesz dziwi się: "Zostawiliście przy życiu wszystkie kobiety? Przecież to one były przeznaczone dla synów Izraela, by ich skłonić do odstępstwa". W rezultacie przy życiu zostały tylko dziewczynki, które nie mogły mieć nic wspólnego z całym procederem, słowem: dziewice.
To mi daje do myślenia, zwłaszcza w mojej codzienności naćkanej rzeczami, które odwracają uwagę od Boga. Są to takie "kobiety", które "na miękko" doprowadzają do odejścia od wiary. I nawet tego nie zauważam – tak mi jest milutko i cieplutko na tych małych "midianickich ucztach". Oczywiście to jest jedna z dwóch strategii Złego. Stosuje ją, gdy zawodzi inna, to jest "mężczyźni", którzy przyjdą mnie zgnoić – bieda, choroba, kradzież, przemoc. Midianici do spółki z Moabitami nie wierzyli, że zdołają pokonać Izraela siłą i stąd taki podstęp.
Zdaje mi się nieraz, że chrześcijanie za dużo rozglądają się za diabelskim zagrożeniem z zewnątrz – "wojownikami" (a nawet sieją strach przed nimi), podczas gdy w zaciszu i ukryciu dają się ugotować jak żaba przez "kobiety", które zapraszają na rozkoszne uczty. Tymczasem wszystko to należy... zlikwidować. Wszystko prócz "dziewczynek" – rzeczy zupełnie niewinnych, które faktycznie będą służyć Bogu.
niedziela, 1 października 2017
Szach-mat
— Tato, idź! – Rozkazuje. A. nieraz powtarza, że tak nie powinna mówić do mamy czy taty. Ja nie zaprzeczam, zgadzam się, jednak... lubię się podroczyć.
— No, Ula, ale przed chwilą chciałaś, żeby to raczej mama poszła. – No i przypomniała sobie:
— Mamo, idź!
— A ty byś chciała, żeby mama nie przytulała Fila, tylko ciebie, tak?
— Nie! Yyy... Taak.
— No to może mama nie musi wcale wychodzić.
— Nie! Idź z tego łóżka, mamo.
— Ula, a czyje to jest łóżko? – Nie daję za wygraną.
— To mamy łóżko.
— Zatem dlaczego mama miałaby cię posłuchać? Może tu siedzieć...
— Nie, tato, nie. Ty idź... – Wszystko to U. mówi na wysokich tonach desperacji. A mi przychodzi do głowy coś bardzo przebiegłego:
— Ty po prostu będziesz mówić "nie" na wszystko, co ja powiem? – Uśmiecham się jako król logiki.
— Nie... Nie tato, ty nic nie mów. – Zrozumiała sztuczkę i się ratuje. Ale wieczorem podobna sytuacja:
— Ja nie chcę pryskać do wanny. – Rozpacza.
— Ok, nie musisz, ale spryskiwaczem nie możesz pryskać na podłogę.
— To prawda, Ula, na podłogę nie wolno. – Potwierdza A., która tę zasadę ustanowiła. Chciałbym pozwolić U. pryskać na podłogę kafelkową, tylko nie na panele. Ale już nie będę jej mieszać w głowie. Co mama mówi, święte jest.
— Tato, idź, idź z mojego pokoju! – Niegrzecznie krzyczy. Ale myślę: "no, ciekawe, co to będzie".
— Dobra, Ula, wyjdę. – Przechodzę przez próg. – I co teraz?
— Idź do sypialni!
— No jestem w sypialni. I co teraz? – U. jeszcze mnie widzi, więc mówi:
— Idź dalej. – Schowałem się i teraz U. już tylko mnie słyszy:
— I co teraz?
— Mamo, idź! – A mama na to:
— Ulciu, ale jeśli my pójdziemy, to nadal nie będzie wolno pryskać na podłogę. — Teraz to już naprawdę szach—mat. Jakże byłoby "prosto", gdyby tak można było powiedzieć na przykład do szefa: "szefie, idź!" I robić, co się chce.