niedziela, 31 grudnia 2017

Bezkrytycznie

- Nie, prowadzę. - Uśmiechnąłem się, ze smakiem zerkając na garnek grzanego wina. Patrzę: amatorzy mocniejszych trunków pozostawili w wyciskarce sporo soku z cytryn. Me gusta! Nalałem sobie tego sporo i łakomie do szklanki i dopełniłem gazowaną. Przyjemnie. 
- Słyszałem, że mówiłeś Uli, że mówisz do niej jak do córki. - Szwagier szturcha mnie w ramię i zerka na moją kuzynkę, U. 
- O, nie, tak nie mówiłem. Raczej że po prostu na co dzień ciągle "Ula" i "Ula", a tu nagle inna Ula, zupełnie kto inny, no i dorosły, i mam wrażenie, jakoś tak dziwnie do niej mówić: Ula - że to jak do córki, więc... właściwie... no dobra, może tak mówiłem. 

Sam zacząłem się śmiać z siebie, że tak się zaplątałem, aż wróciłem do punktu wyjścia. U. też się śmiała. 
- A widzisz, Janek, no no... - Szwagier podkręca, prowokuje po swojemu. 
- No a Uli w pierwszej sekundzie nie poznałem, tak się dawno nie widzieliśmy. Chociaż przecież wiele się nie zmieniła. Nawet się przedstawiłem: cześć, Jasiek. Ale już wszystko wiem, wszystko mi opowiedziała. 

U. we Francji siedzi tak długo, jak my z A. po ślubie. I ciekawie opowiada. I nie ona jedna. To z tym, to z tamtym chwilę słowo zamienię. A. siedzi i wypytuje R., która z Wrocławia tu wpadła. Sami swoi, dobrze, niezobowiązująco - do zabawy, do jedzenia, do (nie)picia, do pogadania. I tańce wchodzą. Al. siostra, gospodyni - rej wodzi i najwięcej ze wszystkich tańczy. I dołączają jedni i drudzy, i ja w końcu też, na chwilę. 

Aż siądę i popatrzę i od tych obrotów się zakręci jakiś skobelek w głowie: że można tak właśnie być, jak ja teraz jestem - bezkrytycznie wobec siebie. Robić tak, jak się podoba i lecieć wprzódy, w tany i tak dalej, gdziekolwiek i cokolwiek, i nie rozważać wciąż na nowo, nie wałkować na trzy i cztery strony słuszności podjętych kroków i ukrytego sensu. Może ja za bardzo refleksyjny jestem. Może za często mówię: nie, prowadzę.

sobota, 30 grudnia 2017

Zalogowany

Rozbawił mnie dzisiejszy mail od Instagrama: "Witaj, jpziolko! Masz chyba problemy z zalogowaniem się na Instagramie". Ha, ha! Naprawdę, dziękuję za poprawienie mi humoru! Nie mam problemu, po prostu już się nie loguję i nie używam. To nie znaczy, że przestałem zupełnie tracić czas w internecie. Ale z radością widzę, że można się ograniczyć. A im więcej jestem wylogowany z tych wszystkich ustrojstw, tym bardziej mogę być "zalogowany" do... nieba.

piątek, 29 grudnia 2017

Pretensje

Dziś na grupie domowej przeczytaliśmy o dwóch "łotrach", którzy wisieli obok Jezusa. Zaciekawiło mnie, co powiedział ten "zły" - ten, który nie uwierzył w Zbawiciela i który drwił: - Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas. - Tak powiedział (co wiedział).

Zaskakujące, ile z tego pokpiwania jest we mnie. I w każdym z nas. Niestety, nie jest tak, że zawsze do końca ufam. Pozostaje czasem cień, drobna pretensja; coś, jakaś pycha, każe mi stawiać się (nieświadomie) wyżej Boga - narzekać, że On nic nie robi, a powinien. - A skąd ty wiesz, co Bóg powinien? - Zapytam sam siebie. I dodam, za księgą Hioba, cytując samego Pana: - "Gdzie byłeś, gdy zakładałem ziemię? Powiedz, jeśli wiesz i rozumiesz".

Nie znaczy to, że w każdym nieszczęściu trzeba się dopatrywać swojej winy i słusznej kary; tak jak "dobry łotr", który nawrócił się, wisząc na krzyżu. Czasem drążę ciemną pustkę i nie znajduję powodu dla cierpienia, jak u Hioba.

A może jest jeden powód, jedyny: właśnie wtedy, gdy nie pada żadna sensowna odpowiedź na pytanie o cierpienie, wtedy można powiedzieć Bogu najszlachetniejsze słowa pochwały i uwielbienia. Bo wtedy są najszczersze. Gdy uwielbiam pomimo, to nikt, a zwłaszcza diabeł, nie powie o mnie, jak o Hiobie: "czy za darmo jest tak bogobojny"? Zresztą, może sobie mówić. Ja wiem swoje.

czwartek, 28 grudnia 2017

Pół

Spotkanie trwało może trzy, może pięć minut. Spotkanie w pół drogi. Nawet nie w kinie czy gdzieś na kawie, nawet nie... Tylko na przystanku. I nie był to przystanek, na który chciałoby się wracać lub tam przesiadywać, otoczony murkiem z bluszczem albo krzakiem róży. Nie, duża, podmiejska ulica, , stara wiatka z pogiętej blachy i szkła, które ktoś już dziesięć razy wysprejował, a ktoś zmył. I nie była to wiosna. A jeśli była, to wczesna, pochmurna i zimna. Tak, przede wszystkim zimna. Taka, w którą nie chce się spacerować, a najwyżej rozmawiać na czacie. Bo kiedyś modne były czaty.
- A jakie masz oceny? - Zapytała dziewczyna, zmieniając temat.
- No... czwórki, piątki... - Odpowiedział. I dodał: - A jakie to ma znaczenie?
- Nie, w sumie... - Zawahała się, patrząc gdzieś w dal, w przecznicę. Spojrzała znów w jego oczy: - A lubisz czytać?
- Lubię, chociaż...
- Co?
- Znowu tak dużo nie czytam, może książkę w miesiącu. A ty?
- Ja... Chyba pójdę już. Może się kiedyś jeszcze spotkamy. 
- Może tak... - Patrzył, jak wsiada do autobusu. Zaczęli oddalać się o te swoje pół drogi. A może pół bajki.

środa, 27 grudnia 2017

Podcinka

W szkole biegałem nieźle. Któregoś razu zostałem zabrany na zawody dzielnicowe. Tłum dzieciaków z całych Bielan zjechał się na stadion Hutnika, gdzie zostały wytyczone wszystkie trasy przełajowe - po starej, żużlowej bieżni, po trawiastym boisku, po leśnych ścieżkach. Na swój start czekałem może dwie i pół godziny i nikt nie był w stanie powiedzieć, kiedy to będzie. 

Gdy już nadszedł ten czas, już mocno zniechęcony dołączyłem do grupki uczniów tłoczących się przed taśmą startową. To miały być chyba trzy kilometry. Nagle - pach! - wystartowali - ci z przodu. Po kilku sekundach straty ci z tyłu też mogli ruszyć. O, matko! No dobra, niech tam! Biegniemy, biegnę w grupce. Kurzy się niemiłosiernie, Gdzieś z przodu liderzy. Już ich nie dogonię. Nie mam jak. To jest jak na schodach w metrze w godzinach szczytu. 

Nagle wpadam na kogoś. Nie "wpadam"" - padam! Leżymy! Karambol. O mnie też się ktoś potknął i tak - przynajmniej kilkanaście osób utknęło. Kto pierwszy się podniesie, nie depcząc pozostałych, ten spryciarz. Lecz najważniejsze: jaka przyczyna tego wypadku? Większość z tego śmiesznego "peletonu" jest w szoku - skąd to i jak to?! 

Oto i przyczyna: metalowy pręt wbity w ziemię został przechylony przez taśmę uwiązaną na czubku. Taśma wytycza trasę biegu, więc naturalnie na zakręcie każdy chce lecieć jak najbliżej taśmy. Czarny pręt na tle czarnego żużlu jest niewidoczny. Podcinka dla biegaczy doskonała! Nie muszę chyba wyjaśniać, jak bardzo byłem tym zażenowany. Ale dokończyłem bieg. Dokończyłem, no bo co? Jestem  tu, żeby biec. A nie, żeby trasę naprawiać.

wtorek, 26 grudnia 2017

Przeczekanie

W ten drugi dzień Świąt wracamy ze spaceru. Chyba pierwszy raz od dawna wybraliśmy się do lasu bez samochodu. Zawsze ten samochód, bo lasu pod domem nie ma. Ale dziś metrem, bo jest, jeździ na pierwszej linii specjalny skład przystrojony w lampki, tapety i śnieżynki, i mikołajowe maski. Dzieci z jeszcze większą ochotą obserwują ten pociąg. 

Po lesie z wózkiem, z hulajnogą... Idziemy raźno.
- Ja już nie wiem. - Rzucam do A., a trochę do Fi. - Czy ja ciągnę sanki, czy hulajnogę? Święta są, to i sanki powinny być. Tylko co, po tym błocie? - Ciągnę na pasku Fi., a Fi. zadowolony, nawet odpychać się nie musi. Czasem tylko napotkamy gałąź, wtedy jest wypadek albo szybki skok na ziemię. Śniegu ani śladu. U. wybiegała się, zasnęła. Fi. już też ledwo się trzyma, głowę pochylił, jedzie slalomem. Dziw, ale jedzie dalej. Już asfalt, już las mamy za sobą.

Jedną ręką ciągnę za pasek hulajnogę, drugą ręką chwytam za kurtkę, żeby się nie wywalił. Przez chwilę niosłem na barana, ale ciężko. A. pcha wózek z U., ja ciągnę Fi. i wtedy widzę w oddali, z naprzeciwka pomarańczowe, migocące światełko. Przyspieszam kroku. Fi. płynie jak we śnie. Podbiegam, nie odwracam się nawet; za mną A. na pewno też zdąży - myślę. Autobus dojeżdża do skrzyżowania, a ja z Fi wpływamy na przystanek, rychło w czas.

Wtedy, w ostatnim momencie, dopada autobusu A., biegiem, z wózkiem. Pakujemy się wszyscy razem, spokojnie, już wracamy, nareszcie. Fi. zadowolony, ożył nagle i wpakował się w mgnieniu oka na siedzenie, obserwuje ulicę. 
- Nawet się nie obejrzałeś, czy zdążę. - Spotyka mnie chmurne spojrzenie A. 
- Wiedziałem, że zdążysz, że masz łatwiej, bo nie podtrzymujesz za chabety chwiejącego się na hulajnodze chłopaka...

- A gdybym nie zdążyła? Co byś zrobił? Odjechałbyś?
- Nigdy! - Odpowiadam szczerze, choć nieco egzaltowanym tonem. - Przewidziałem to. Gdybyś się spóźniła, na pewno próbowałbym kierowcę wziąć na przeczekanie, jakoś zatrzymać, żeby nie zamknął drzwi. A jeśli nie, to... tak, zostałbym. - Zapewniam A. i myślę, że na tym przecież polega całe małżeństwo, tak ogólnie i metaforycznie rzecz biorąc.

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Wiadomości

Tak trochę z braku laku, bo ciocia lub babcia, lub teściowa telewizor włączyła, bo A. usypiała dzieci, bo mi się nie chciało zmywać... (każdy powód jest równie "dobry") - obejrzałem bożonarodzeniowe "Wiadomości", które de facto "wiadomościami" nie były, tylko takim programem publicystyczno-religijnym z tezą. Albo z wielością tez, które przekazuje się w podtekście lub explicite, bez pardonu. 

Oto dowiadujemy się z "Wiadomości", że narodził się Jezus. Wypowiedzi biskupów jedna za drugą. Brakuje tylko czerwonego paska, że to pilne doniesienia. W tym samym czasie na całym świecie i w całej Polsce dzieje się dużo ciekawych rzeczy, o których nic nie wiadomo. Papież Franciszek idzie za figurką małego Jezuska, a potem się przed nią pochyla. Ja opieram brodę na ręku, żeby i moja głowa nie opadła. 

I naraz zerkam na babcię, bo babcia mówi: 
- No, i ludzie nie wierzą, że się Zbawiciel urodził. A tu wszystko widać. 
- Babciu, ale... - Sam nie wiem, od czego zacząć. - Takie obrazki nieprzekonanych nie przekonają. Co najwyżej cud jakiś, świadectwo życia, miłość i w ogóle, Duch Święty.
- No, też racja. Ale mi się podoba, że to jest tak naocznie... - Kwituje. 

I oglądam dalej, aż do końca te szopki. I sobie unaoczniam do bólu. I próbuję wczuć się w duszę twórców tych specyficznych instalacji religijno-patriotycznych. I zrozumieć. Ale nie rozumiem. Wiara moja od tego nie wzrosła. Raczej nadwątlona została. Nie mam żalu, nie gniewam się, ale... Tak, już lepiej bym zrobił, gdybym wziął, kolędy zagrał i pośpiewał. Może to żadna nowina, ale przynajmniej... przeżycie.

niedziela, 24 grudnia 2017

Ryby

Nie odrobiłem pracy domowej, z niemieckiego. Nie, to coś gorszego. Nie odrobiłem pracy i nie przygotowałem się do sprawdzianu. A przecież szkołę już dawno skończyłem. To nic. Jest już późno i trzeba spać, trzeba... A rano zrobię tę pracę. Tak, wstanę wcześnie rano. Ale rano... to już nie jest rano, budzę się o jedenastej i jestem przerażony! 

Jak to?! Jedenasta? Tak spałem nieprzytomnie i nieświadomy upływającego czasu? Ja nigdy, to znaczy już dawno tak długo nie spałem! Wybiegam, ale wiem, że spóźnię się. Metro warszawskie naraz robi się olbrzymim kompleksem korytarzy, tuneli, schodów i wind. Tyle torów, nieznajome stacje, olbrzymie perony. Wszystko to obce i gubię się. 

I wybiegam na powierzchnię i wskakuję do autobusu, który mnie przewozi na drugą stronę Wisły. Ale ta Wisła jest inna i ten most - jest ogromny i wysoki jak mosty w Porto. Autobus wywozi mnie gdzieś daleko od Centrum, gdzieś na Białołękę. Wysiadam, znów zakłopotany, że wszystko stracone, że niemiecki, że szkoła, że tak być nie powinno... Idę przez łąki oddzielające nowe osiedla, idę i dochodzę do Kanału Żerańskiego. Potem wzdłuż kanału - zmierzam - dokąd? Nie wiem... 

Ale oto - kogo widzę? Tak, siedzi tu on sam - Nowak, facet od niemieckiego. Siedzi i łowi ryby. Po prostu. Jak to możliwe? Jak? Wtedy budzę się i pojmuję... to był sen, a to jest Wigilia Bożego Narodzenia. I trzeba zjeść śniadanie, przygotować się do wyjścia, umyć toaletę, spakować prezenty, ubrać dzieci... A może... połowić ryby?

piątek, 22 grudnia 2017

Wrony

"Taki mam gust spaczony, że lubię wrony" - śpiewał Wojciech Młynarski. A ja nie śpiewam, tylko podnoszę wzrok do góry i patrzę, patrzę na stada wron przelatujące wysoko. Przez lata mieszkania z rodzicami każdego świtu mogłem obserwować je na Bielanach, gdy wracały na dzień do miasta, a wieczorem - na noc do Lasu Bielańskiego. Dziś "moje" wrony latają do Lasu Kabackiego i z powrotem. Dla mnie to żadna różnica. Niebo o świcie jest zawsze takie samo dla całej Warszawy. I czarne, migotliwe plamy ptasich korpusów i skrzydeł nie zmieniły się i nie zmienią. Ani wczoraj, ani dziś, ani jutro.

W ten chłodny, grudniowy poranek, ostatni dzień pracy przed świętami, spodziewałem się, że metro będzie luźniejsze. I tak rzeczywiście było. Napotykałem tylko pojedyncze figury słoików - warszawskich przyjezdnych, z nieodłącznymi przyczepkami - walizkami na kółkach. To ci, którzy jeszcze nie odpłynęli Polskimi

środa, 20 grudnia 2017

Nudne

Przeczytałem w pewnej książce, że gdy się pobieramy, to nie stajemy się z dnia na dzień ekspertami w dziedzinie seksu. To dość oczywiste. Ale właściwie: kto by chciał być ekspertem? Przecież to by było okropnie nudne. W sprawach uczuciowych nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.

Dlaczego więc pokutuje wciąż przekonanie, że trzeba być gotowym, żeby cokolwiek zacząć? W pracy, w swojej pasji itd. Czy naprawdę chcę się czuć kompetentny, zanim odważę się zrobić krok? Przecież to nudne. A człowieka rajcuje, że spróbuje, choć spudłuje.

wtorek, 19 grudnia 2017

Bez sensu

- Tato, musisz mi zrobić samolocik!
- Z takiej wielkiej kartki? - Biorę do ręki arkusz A3 przyniesiony przez Fi.
- Tak.
- Ale wiesz, że to będzie taki wieeelki samolot?
- No... To zrób taki średnio-mały.
- Średnio-mały? Hm... to może z takiej? - Akurat pod ręką była kartka A5.
- Tak, z takiej zrób mi średnio-mały...
- Filo, a nie chcesz siku przypadkiem?
- Nie... - Rzuca prędko, przebierając nogami. - No więc z takiej kartki mniejszej zrób mi średnio-mały samolot, tylko zrób go... - Fi. cały czas przestępuje z nogi na nogę. - ...zrób go tak idealnie, szybko i... i... i bez sensu! - Pobiegł do toalety.
Już chciałem powiedzieć, że to jak w tym dowcipie firmowym: moje usługi są szybkie, tanie i dobre - wybierz dwa. No więc jak ma być idealnie i szybko, to musi wyjść drogo. Ale "bez sensu"?! No, czeski film! Zrobiłem ten samolocik, idealnie i szybko. I nawet to opisałem, bez sensu.

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Skórka

U. źle się czuje, przychodzi do kuchni z oczami biednego pieska, że aż żal mi się jej robi.
- Mamo, musisz mi dać jabłuszka.
- To się mówi inaczej, Ulciu. Pytasz: mamo, mogłabyś mi dać jabłuszka?
- Mamusiu, a dasz mi jabłuszka?
- Dam, oczywiście.
- Ale muszą być bez skórki.
- Aha... - Potakuje A., zajęta krojeniem czegoś. Włączam się ja:
- Ula, ale jak mama zdejmie skórkę? Jak to się robi, żeby się pozbyć skórki z jabłka?
- No, tego nie wiadomo, tato. - U. wzrusza ramionami. - Nie wiem.
- Ale mama to potrafi? - Upewniam się.
- Mhm, taak!
Widocznie dla takiej wiary żadnych dowodów nie trzeba, więc wątek się urywa, a jabłka za chwilę lądują na stole, przed nosem U.

czwartek, 14 grudnia 2017

Wybór

Dwie butelki. Nie mogę zdradzić, od czego te butelki, bo podpisałem oświadczenie. Na wstępie powiedziałem, że tej marki nie piję, ale to im nie przeszkadzało. Nie pytali też, dlaczego. A szkoda... Pytali za to, która butelka mi się bardziej podoba. Dlaczego? Napisałem, dlaczego. Następne pytanie: dlaczego jeszcze? Milczące założenie chyba było takie, że przy pytaniu pierwszym nie wyjawiłem wszystkiego. A więc nie doceniają mnie... mnie!
A propos doceniania, w zamian za dziesięć minut badania dostałem butelkę mydła adidasa. Odwróciłem się już na pięcie, ale zawahałem się:
- Wie pani, a może zamiast tego...
- To jest mydło, dobre, adidasa...
- Wiem, widzę, ale jak czytam skład chemiczny, to wolałbym tę czekoladę. - Odchyliłem się i pokazałem palcem na drugą półkę, za plecami pani ankieterki. - W skali od jednego do pięciu: pięć, zdecydowanie wolałbym.
- O, przykro mi, ale dla mężczyzn mamy mydła.
- Aha... - Podrapałem się w głowę umytą przedwczoraj. - No to trudno, dziękuję, do widzenia.
- Do widzenia...
Wyszedłem na ulicę z niejasnym przeświadczeniem, że w takim razie te czekolady musiały być dla kobiet! A zatem, wnioskując dalej, mężczyźni są niedomyci, zaś kobiety... niedopieszczone. Nie może być mowy o pomyłce. W końcu zdecydowała o tym firma badająca rynek. A rynek wie o nas wszystko. Choć nie wszystko o kształcie butelek.

środa, 13 grudnia 2017

Niezaglądalny

Jedziemy Żołnierską, teraz tam robią trasę dwujezdniową, po dwa pasy. Taka, która, o ironio, pozwoli kierowcom jeszcze szybciej dołączyć do korków w okolicy węzła Płowiecka. Ale wygląda imponująco, chwali się. Po bokach oczywiście ekrany. Ekrany, za którymi... las rozciąga się daleko i poligony. Nie znam się, ja z Bielan, z Ursynowa jestem. Ale tak już jest, że ten "koniec świata" najbardziej pociągający jest, by go poznać i opisać.

Ta sama dążność jest wyraźnie również u Fi., kiedy wygląda przez okno samochodu i mówi:
— A tam jest wieeelki las i pustkowie, a za nim ten świat, to znaczy nasz dom i Warszawa. A potem jest koniec świata i wysoooki płot. 

— I, co Filu, potem już nie ma nic?
— Tak, już nie ma nic.
— A można tam popatrzeć? Za ten płot?
— Nie, bo ten płot jest niezaglądalny!
— Aha, to pewnie lepiej w ogóle się tam nie zbliżać.
— No, raczej tak...

wtorek, 12 grudnia 2017

Górnolotne

Drzwi zamknięte, historia powtarza się: U. złości się i chce do mamy.
- Ale mama wyszła z ciocią do kina.
- Nie chcę, żeby szła z ciocią do kina. -
- No ale wyszła, nie możemy teraz pobiec do niej. - Jak łatwo się domyśleć, stwierdzanie tego faktu mogło sytuację tylko pogorszyć. A jednak wciąż często wydaje mi się, że podawanie do wiadomości stanu faktycznego, z którym trzeba się pogodzić, pomoże... się z nim pogodzić. Nie, znów nie działa. Bo działać nie może. Dziwni są ludzie, w tym dzieci, w tym ja. Niereformowalni. Potrzebujemy tylko zauważenia; aby ktoś przywiązał wagę do naszych emocji. (Jakby to miało sprawić, że "rozlane mleko" wróci się do szklanki. Bez sensu.) Przypomniawszy sobie tę dziwną zasadę, powiedziałem U.:
- Czyli jest ci przykro, że mama wyszła?
- Tak!
- I jesteś też zła, że tak się stało?
- Tak!
- I tęsknisz za mamą?
U. jeszcze chwilę popłakała, po czym przyszła przytulić się i chwiejnym jeszcze głosem wyznała:
- Bo ja tęsknię za mamą.
- O, Ulciu, ja też tęsknię. Ale kocham mamę i dlatego chcę jej zrobić przyjemność. A dzisiaj przyjemność zrobi mamie to, że może wyjść do kina.
- Ale ja nie chcę, żeby poszła... - U. znów swoje, choć już spokojniej.
- No, wiem, że nie chcesz. Myślę, że jeszcze kiedyś nauczysz się, że czasem z miłości robimy rzeczy, które niekoniecznie nam się podobają. - Sam zdziwiłem się, jakie to górnolotne słowa wyszły z moich ust. Ale mimo to proste i... prawdziwe.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Novum

- Filu, stop. Nie można rzucać w Ulę przedmiotami, krzyczeć tak, że uszy bolą i bić. To samo w drugą stronę, Ula nie może bić i wrzeszczeć na Fila.
- Oj, tato, przeszkadzasz mi.
- Wiem.
- Nie przeszkadzaj mi.
- Ja tylko pilnuję, żebyście się nie pobili. Pilnuję zasad, które od dawna są takie same. Zresztą Ula nie musi przecież bawić się w to, co ty wymyślisz i rozkażesz. Ale rozumiem, że mogłeś się zezłościć. Przecież nie zabraniam ci się złościć.
- Tato, nic nie mów. - Chce skończyć Fi. Może to już za dużo słów. Nie mam już nic do powiedzenia i... nie mówię. Tak, jak chciał.
- Tato, boli mnie brzuch, musisz się pomodlić o mój brzuch.
- A wybaczyłeś Uli, że nie chciała się z tobą bawić?
- Tato, ale ty musisz się pomodlić.
- No ale co z tego, że się pomodlę? Czy Bóg wysłucha kogoś, kto nie wybaczył swojemu bratu albo siostrze?
- Hm, tato... - Dąsa się Fi. dalej. Ale zastanowił się i nie powiedział nic więcej. Może przemyśliwał: cóż to za "nowa" reguła...

niedziela, 10 grudnia 2017

Poukładane

- No i co z tego, że ładnie zakończysz swoje życie albo rok, albo jakiś etap. Co z tego, że wszystko podopinasz, poukładasz, spełnisz marzenia, zrealizujesz cele, zadbasz o bliskich itd.? - Mówił mi pewien znajomy. Nawet nie do mnie to, tylko o swoim doświadczeniu opowiadał, o swojej rozmowie z Bogiem. - I Bóg mówi mi: przecież przed tobą wieczność, inna perspektywa. Choćbyś miał bałagan... 

Dalej słuchałem trochę jak przez słuchawki. I jakby w słuchawkach słyszałem inny głos: - No i co ty się tak starasz. Dokąd spieszysz? Co chcesz komu udowodnić. Dobrze, dobrze jeśli masz z tego radość. Ale, synku, bądź po prostu ze mną. Naprawdę "potrzeba niewiele albo tylko jednego". - I to było jak miód na serce. Siedziałem tam, a jakbym leżał. Myślałem coś, a jakbym trwał w zachwycie...

piątek, 8 grudnia 2017

Nóż

— To co, robimy sok? – Przypominam Fi.
— Tak!
— No to najpierw muszę obrać jabłka.
— A ja obiorę banany.
— Świetnie! No, pierwsze jabłko obrane.
— Muszę przekroić banana.
— Chcesz nóż? – Głupie pytanie. Podaję mu.
— Tak. – Fi. bierze i nacina. Próbuje.
— Złap dalej, będziesz mógł pewniej chwycić i się nie potniesz. – Patrzę mu na ręce. – Naciskasz dobrze, ale jeszcze przesuwaj, to wtedy będzie ci szło.
— Tato, zobacz, przeciąłem!
— Brawo! Nauczyłeś się kroić?
— Tak, i stałem się prawdziwym...

czwartek, 7 grudnia 2017

Czyściec

- Tato, ja chcę sok. Musisz mi dać sok! Ale taki czarny! - Fi. Nie zdążył jeszcze zdjąć kurtki i butów.
- Okej, ale nie wiem, czy jeszcze jest, a poza tym może najpierw byś się rozebrał?
- Ale potem sok!
Wziąłem od U. kurtkę i powiesiłem na kołku, po czym niezwłocznie zajrzałem do lodówki.
- Och, niestety. Nie ma, ale co to, przy zlewie stoi pusta butelka po syropie. To chyba ten chciałeś, co? - Odwróciłem wzrok od otwartej lodówki.

- Tato, ja chcę ten sok! - Fi. pokazywał palcem na półkę w drzwiach.
- Ten? To nie sok, to olej z czarnuszki. - Wziąłem do ręki małą buteleczkę.
- Zatem chcę olej z czarnuszki.
- Jesteś pewien? - Dałem mu powąchać
- Tak, jestem pewien.
- No dobra... - Wziąłem małą łyżeczkę i nalałem pół. Nie to, żebym mu tego drogiego płynu żałował, ale już się spodziewałem... no

środa, 6 grudnia 2017

Odruchy

Parę dni temu odinstalowałem kilka aplikacji: whatsapp, viber, messenger, instagram, twitter, dawniej też facebook. Na telefonie zostawiłem sobie jeszcze klienta poczty. I oczywiście pozostaje jeszcze pisać smsy i dzwonić. Czyli to, co w zwykłym telefonie, o jakim marzę. Marzę, bo mnie nie stać. Nie stać w sensie odwagi, bo pieniądze bym na to znalazł.

Jakkolwiek, jestem już bliżej niż dalej. Wciąż ważę: ile korzyści, ile strat. Korzyści odczuwam już teraz; są momenty, jest ich całkiem sporo w ciągu dnia, gdy sięgam po telefon i... po co? Nie, tam już nic nie ma. Nie ma nic do sprawdzenia i przeczytania. Fejsbuk gdzieś tam jest, są też inne rzeczy, ale... można to odłożyć na później. Można. A trochę trzeba. I dobrze, że trzeba. Trochę smuteczek - odwykowy. 

wtorek, 5 grudnia 2017

Czekanie

Nawet w mieście go używam, lubię tempomat. Wrzuciłem czwórkę, sześćdziesiąt i klik, jadę. Myślę tylko: zaraz będzie czerwone, zaraz czerwone. Ale nie, nie będę przesadzać, nie wcisnę gazu. Już i tak przekraczam o dziesięć. Albo o pięć, bo prędkościomierz zawsze zawyża. Trudno. Czerwone, stoję. Stoimy. Tę myśl wypowiadam na głos, A. siedzi obok, uśmiechnęła się tylko. 

Spotkaliśmy się z W & W - przyjaciółmi-misjonarzami w dość modnej restauracji, sieciówce, która moim skromnym zdaniem ostatnio już "leci na opinii". Być może właśnie na marce zarabia więcej niż na jakości (jeśli się to nie kłóci, nie znam się na marketingu). Ale tuż obok, jak słusznie i celnie zauważa We. (przyjezdny i gość w tym mieście), jest dworzec, gdzie spotkasz zasikanych bezdomnych. To zresztą część marki tego dworca.

We. i Wi. zamierzają pobrać się w kwietniu. A. zapytała ich o plany. Mówimy po angielsku, żeby We. mógł uczestniczyć (jest

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Męskość

Ponad czterdziestu mężczyzn, kilka tematów, dwie doby. Formuła spotkania jest prosta i powtarzalna: rozmowy - trochę zagajane, moderowane. Nie byle jakie, nie powierzchowne, nie o hobby i sporcie, lecz wychodzące z przekonania, że my - mężczyźni - musimy coś ze sobą zrobić, żeby nie być niewolnikami swoich masek, zobowiązań, uzależnień, obcych tożsamości. 

Że nie jest dobrze. Nie: z nami. Ale: nam! Nam nie jest dobrze z samymi sobą i w tym, co nas na co dzień otacza. Co zrobić, żeby patrzeć w lustro dziś lub za dziesięć lat i myśleć: jestem świetnym facetem. Wiem, dokąd idę i to jest dobry kierunek. Dobrze walczę. Z moich porażek wychodzę silniejszy. Jestem kochany za to, kim jestem. Jestem użyteczny, jestem podporą i ostoją. Jestem sobą.

To zjazd męski, na którym byłem w ten weekend. Polecam! Co, zjazd? Niekoniecznie. Właściwie polecam mężczyznom innych mężczyzn. Przebywanie z nimi, rozmowy z nimi i wspólne robienie czegoś, co mimochodem zacieśnia więzi. Jeśli w głębi duszy (bo otwarcie nikt z nas się do tego nie przyzna!) uważasz, że twoja męskość jest cherlawa lub niekompletna, to szukaj męskich relacji. Męskość rozwija się tylko wśród innych mężczyzn.

niedziela, 3 grudnia 2017

Stokroć

Sześciuset znajomych na fejsbuku, właśnie dostałem automatyczne gratulacje (czy to w ogóle powód do gratulacji?). To dużo, czy mało? Dla mnie dużo. A to (prawie) wszystko ludzie, których poznałem kiedyś osobiście, a więc przynajmniej uścisnąłem rękę, powiedziałem "cześć" lub "dzień dobry". Wielu z nich znam bliżej. Największą grupą wśród tych sześciuset są chrześcijanie - osoby, które w jakimś momencie postanowiły bez kompromisów pójść za Jezusem, właściwie zaczęły nowe życie. 

No i co z tego? To, że są moimi braćmi i siostrami. A co z tego? To, że w tym nowym życiu mamy wspólnego Tatę, wspólnego króla, wspólne cele i wiarę, wspólne ideały, nawet wspólne bitwy. W pewnym sensie, w pewnym stopniu jesteśmy jak żołnierze, którzy na froncie zaprzyjaźniają się na śmierć i życie. Kościół jest przecież taką drużyną, brygadą, w której jeden osłania drugiego. Przynajmniej taki być powinien: osłania, nie osłabia. 

Mogę oczywiście być samotnym strzelcem, wtedy nie ryzykuję, że ktoś wejrzy w moje wnętrze, a potem kopnie, gdy upadnę. Ale... samotni strzelcy (jakie poetyckie określenie) upadają częściej, a podnoszą się wolniej, trudniej i... rzadziej (to już proza). A zatem warto ryzykować otwartość, szczerość, angażowanie emocji, starań w sprawy tych ludzi, czyli kościoła.

Wracając do fejsbuka, jest pewien minus tego, że mam wśród znajomych tylu chrześcijan. Taka przewaga osób myślących podobnie może tworzyć zafałszowany obraz świata, na zasadzie "bańki informacyjnej" - sprytne algorytmy dbają o to, bym czytał, oglądał to, co mi się podoba; wpisy tych znajomych, którzy są "z mojej bajki". Z drugiej strony, nikt nie każe mi siedzieć na fejsbuku. 

Mogę natomiast traktować to w kategoriach świadectwa, cudu: że otacza mnie tylu szczerze życzliwych ludzi. Mówił Jezus: "nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej" (Mk 10). Ja jeszcze nie opuściłem na dobre, a już mam stokroć więcej. Jeszcze tylko prześladowań nie ma, jeszcze widać niezbyt radykalny jestem.
Wielu ludzi postrzega kościół jako opresyjną organizację, która manipuluje ludźmi za pomocą systemu kar i sakramentów. I jest w tym, niestety, sporo prawdy. Ale nie było intencją Jezusa, Piotra, Jakuba, Pawła i innych - tworzyć takiego potwora. Nie tworzy go również żadna rada biskupów. Tworzymy go ty i ja przez osądzanie i kopanie leżących. A choćby i dziś, na fejsbuku, wśród tych sześciuset, czy ilu tam... Zamiast tego można docenić ich, wspierać itd.

piątek, 1 grudnia 2017

Talent

Urodzony handlowiec. U. bawi się z A. w sklep. U. ma już pewne doświadczenia, bo chodzi z mamą do "pani Malylki" po warzywa, owoce, dobry nabiał i... żeby wyłudzać krówki na ładne oczy.
- I co jeszcze mogę od ciebie kupić? - Pyta A.
- No, pomidolki. - U. siedzi za kasą i wykłada towar.
- A po ile?
- Yyy... pięćdziesiąt. - U. wali cenę z sufitu, ale co tam, ważna jest interakcja i ten dreszczyk, że coś zaraz opchnę mamie.
- Eee, to drogo. - Narzeka mama-klient.
- Mhm, taak. - Z szerokim uśmiechem potwierdza U. Ja się przysłuchuję i nie wiem, czy łapać się za czoło, czy za usta, by nie wybuchnąć śmiechem: urodzony sprzedawca, genialny handlowiec. Potrafi powiedzieć klientowi w twarz, że przepłaca i jeszcze się przy tym uśmiechnąć - tyleż uroczo, co bezczelnie.
Po chwili role się zmieniają: sprzedaje A., kupuje U.
- Ale Ulciu, musisz zapłacić tyle, co mi się należy, nie mniej. - Tłumaczy A. - Czy jak ja pójdę do pani Marylki i pani Marylka powie, że do zapłaty jest pięćdziesiąt, to ja mogę dać dziesięć i jest w porządku?
- Mhm...
- Ona ma talent do interesów, mówię ci. - Krzyczę ja z drugiego pokoju. - Ale mama, ma rację, Ula. Chyba że pani Marylka da na krechę albo okaże się być Arabem. I zacznie żądać, żeby się z nią targować. Ale wtedy mama przestanie do niej zaglądać.
Tą uwagą ściągnąłem U. do siebie. A chciałem mieć chwilę spokoju na dokończenie innej pracy. Swojego interesu nie dopilnowałem. A U. skrzętnie to wykorzystała.