środa, 11 kwietnia 2018

Przerwa

Podjąłem decyzję: zaprzestaję publikacji na tym blogu. Po roku dość wytężonej pracy (naprawdę był to dziennik) chcę poświęcić swoje siły pisaniu książki - pisaniu o tym, co dla mnie najważniejsze: o miłości Boga, która prowadzi do życia, a wyrywa z beznadziei. O podróży bohatera, którą każdy z nas ma do przejścia - własną, niezwykłą, pełną przygód. Dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądali i obiecuję powrót. Kiedy? Zobaczymy! Zgodnie z planem Taty :-)

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Kupa

Ponieważ właśnie minęły święta, które są pełne jedzenia, to temat jest bardzo na czasie. Zastanawiałem się kiedyś, czy Biblia mówi cokolwiek o robieniu kupy. Ot, taka myśl. Oczywiście poza tym znanym fragmentem, gdy Jezus rozróżnia: "nie to, co wchodzi do ust, kala człowieka, ale to, co wychodzi. Bo to, co wchodzi, na zewnątrz się wydala". I tyle o wydalaniu, czyli nic.

Jednak jest coś więcej w Pwt 23, coś o wyznaczonym miejscu poza obozem do załatwiania się i o osobistej łopatce do robienia dołka i zasypywania. I tak, jak w przypadku innych osobliwych przepisów Prawa Mojżeszowego, sprawy higieny, diety itp. naturalnie mieszają się z rzeczami duchowymi.

Dlaczego ten przepis o kupie? "Pan, twój Bóg, przechadza się bowiem pośród twego obozu, aby cię wybawić...; niech więc twój obóz będzie święty, aby nie widział u ciebie żadnej nieprzyzwoitej golizny i nie odwrócił się od ciebie".

Jest to raczej normalna reakcja: idziesz sobie przez park, przypadkiem widzisz, że ktoś w krzakach wystawia tyłek i robi kupę, więc się odwracasz, a nie gapisz dalej, jakby było na co. Jak mówi komentarz, to dotyczy również Boga. Może się to wydawać kuriozalne, zważywszy, że Bóg jest wszędzie i widzi wszystko.

Wątpię, by chodziło o to, co On widzi. Raczej o to, że On widzi, że inni (ludzie) widzą, co i On widzi - jakąś nieprzyzwoitość. A skutek "odwrócenia się" Pana jest już całkiem z kupą niezwiązany; oznacza brak ratunku i wsparcia w życiu.

Warto o tym pomyśleć. Być może powiedziałem coś swojemu sąsiadowi tak po chamsku, że już lepiej gdybym mu narobił na wycieraczkę i poprosił o papier.

sobota, 31 marca 2018

Bounty

No bo myłem kibel. I zmieniłem kontakt, przykleiłem front szuflady i nasmarowałem zawiasy drzwi. A dzieciom powtarzałem:
- Jak chcecie wyjść na dwór, to...
- Chcemy!
- To ubierzcie się, włóżcie buty...
Nie włożyli. Czas przeciekał przez palce. W sobotę zawsze daję czasowi swobodnie przeciekać.
- Jasiu, ale musisz ich zapędzić. - A. instruuje. - Ula sama się nie zapędzi. Filo pewnie też, chociaż umie.
- To i cóż. - Wzruszam ramionami. 
Jednak w końcu ich zapędziłem. Zadowoleni włożyli nowe płaszcze od deszczu, nawet parasole do tego, choć deszcz już ustał.
- To dokąd?
- No, tu.
Idziemy. Lubię pytać: "dokąd?", bo raz, że samo słowo ładne. Zamiast pytać prosto i brzydko: "gdzie idziesz?" dzieci moje będą mnie naśladować i pytać: "dokąd idziesz?". Tak sobie myślę. A dwa, że zazwyczaj jest to ciekawa przygoda - nawet dla mnie, a co dopiero dla nich, gdy mogą pójść, gdzie sami zdecydują. 
Naszym celem okazał się... monopolowy przy Centrum Onkologii. Osiem przystanków autobusem spod domu. Autobus też wymyślili. Głupio, że do monopolowego z dziećmi, ale tylko to jest o tej porze otwarte. A dotarcie do kresu naszej podróży trzeba jakoś uczcić. No, nie winem przecież. Przede mną starsza pani nie może się zdecydować, które whisky. Potem facet zaopatruje swoje świąteczne oikos w zwyczajną połówkę i dopytuje dla uspokojenia, czy jutro też otwarte. Kolej na mnie. Szyba mnie oddziela od kasy. Jak w starej aptece. Zawsze mnie to konfuduje. Nie wiem, czy mam mówić przez szybę, czy do tej dziury się schylać. A schylania ja mam sporo, taka moja uroda. Stoi szklana bilonownica. Składałem kiedyś takie, wujek kumpla miał agencję reklamową. Dostałem osiem dych za dzień, jakoś tak. Jest i terminal.
- A będę mógł zapłacić kartą za taką drobnostkę jak batonik?
- No pewnie.
Bo kartę mam. Poza tym trzy piłeczki, saszetkę ze spajdermenem, dwie parasolki i kij. Płacę, wychodzimy, siadamy na przystanku, rozrywam Bounty'ego. Ta nazwa - wśród szarych betonów powiało egzotyką, Pacyfik!
- Mogę zjeść kawałek od Uli i kawałek od Fila? - Stawiam to pytanie chyba jako ultimatum. 
- Tak, ale tylko malutki. - Odpowiadają prawie chórem. 
- Zgoda, malutki. - Odgryzam swoją dolę.
Autobusem, metrem (znów decydują dzieci), na piechotę, na barana. U. wymyśliła, że słupek na peronie z tabliczką dla niewidomych to jej pies. Podbiega z czułością i nabija sobie guza. Płacz ukojony. Jakoś w końcu dochodzimy do domu. Chyba zaraz zapalą latarnie. 
- To jak ta wyprawa dzisiaj, było fajnie? - Mówię do pleców dzieci, które brną właśnie w kaloszach przez najfajniejszą kałużę na podwórku. Nie lubię pytać: "fajnie?", nie lubię tego słowa, bo to nic nie znaczy. Ale bez tego słowa trudno się czasem obyć.
- Tak, tato. No pewnie. 

piątek, 30 marca 2018

Zamyślony

- Filu, mama zdjęła ci spodnie, bo nie chciałeś sam się przebierać i nic nie odpowiadałeś na kolejne prośby.
- Ale ja chcę teraz te spodnie założyć.
- Chcesz je założyć i zdjąć?
- Tak.
- Ok, zrób to.
- Ale nie, to mama ma mi założyć.
- Czyli chcesz wszystko cofnąć?
- Tak. 
- No to przykro mi, ale już nikt tych spodni ci nie założy.
- Eh, ej!
- Spokojnie, nie jestem zły na ciebie. Mama też nie. Po prostu odmówiłem ci.
- Nie, nie możesz. Nie możecie.
- Możemy.
- Ej, no…
Zapada chwila milczenia, w której wyczuwa się napięcie, złość.
- Ty masz żal, że tak się stało? – Znów dopytuję.
- Tak.
- Bo chciałeś pokazać, że sam się ładnie i grzecznie przebierasz?
- No, tak.
- Tylko się zamyśliłeś i dlatego nie odpowiadałeś mamie, i nie zdążyłeś?
- No właśnie, bo się zamyśliłem… - Zgodził się Fi., a ja… zamyśliłem się.

czwartek, 29 marca 2018

Namiętności

- Lepiej mu nie mów nic. Nie zakazuj.
- Dlaczego?
- Bo jeszcze nic złego nie zrobił.
- Ale może zrobić. Zrobi na pewno.
- A co, jeśli nie?
- To co proponujesz?
- No, nic nie mów. Może nic się nie stanie. A jak zabronisz...
- To co?
- No to właśnie podsuniesz mu "świetny pomysł".
- No nie wiem...

Brzmi znajomo? Właśnie wtedy kusi najbardziej, gdy jest zabronione. Jest tak od zawsze, od początku. Od Adama i Ewy - aż do mnie i do ciebie. Mam taką teorię, że zakazany owoc w raju był całkiem zwyczajnym owocem. Żadnego czary-mary. Nie było nawet płotka. Drzewo poznania dobra i zła różniło się tylko tym od innych drzew, że Bóg zabronił z niego jeść. Strasznie to śmieszne i tragiczne. 

Dzisiaj przeczytałem rewelacyjny werset, pomyślałem: hit! Słowa Pawła: "grzeszne namiętności rozbudzone przez zakon" (Rz 7:5). Zaraz, PRZEZ CO?! Przez zakon? Czyli prawo? A ja myślałem, że to się rozbudza przez jakieś sprośne myśli, czy co... Nie. Przez zakon. Wniosek prosty: nie myśl za dużo o tym, czego nie wolno. Rozejrzyj się po całej reszcie raju, jak wiele ci WOLNO! Takie namiętności!

środa, 28 marca 2018

Łagodne

Koleżanka zdenerwowała się na córkę.
- Muszę ochłonąć po rozmowie z nią. - Mówi i odkłada telefon.
- Ochłonięcie dużo daje. - Oceniam. Niezbyt głęboka ta refleksja, ale jakaś... Czasem lepiej coś powiedzieć niż nie powiedzieć.
- No jak można się nie denerwować?! - Pyta z wyrzutem. Nie do mnie, ale gdzieś - wyrzut w przestrzeń bezimienną. Bo nikogo prócz mnie tutaj nie ma. Dojadam zupę. W odpowiedzi staram się nie powiedzieć nic głupiego. Uśmiecham się delikatnie. Czasem to lepiej: uśmiechnąć się. A czasem lepiej smucić, jak ktoś obok się załamał. A czasem... trudno ocenić, co lepiej.
- Wiem, rozumiem cię. Czasem bywa ciężko z tymi nerwami, ze złością.
- I dzwoni specjalnie teraz, kiedy myśli, że nie mam czasu się zastanowić. I że na wszystko pozwolę. - Wraca myślami i opowiada mi całą sytuację. - I jeszcze płacze mi do słuchawki. - Z każdym słowem jakby schodziło ciśnienie. A ja wszystko rozumiem, słucham. Tylko... w końcu nie powiedziałem najważniejszego: mi pomaga Duch Święty. Polecam. Trzeba się nawrócić. Po ludzku to trudno tak: nie wyżywać się na drugim, zwłaszcza tym najbliższym. Zwłaszcza, kiedy się ma rację. A w Duchu się wyrabia to łagodne usposobienie. Może powoli, nie z dnia na dzień, ale jednak...

wtorek, 27 marca 2018

Uniżenie

Ćwiczę, gram na perkusji. W mieszkaniu w bloku jest to ryzykowne. Co prawda zestaw nie jest akustyczny (tego sąsiedzi chyba by nie wytrzymali). Ale nawet ten elektroniczny słychać. Łup, łup. Niesie się po domu, zwłaszcza pedały - hi-hat i centrala. Do tej pory specjalnie się nie uskarżali. Pilnuję się zresztą: nie za późno, nie za długo. Zresztą, czy da się długo, przy dwójce dzieci, gdy masz inną pracę?

I kończę już, kończę. Jeszcze minutka. Wtedy sąsiad zaczyna nawalać w kaloryfer, ale jak! Wziął chyba jakiś młotek, nawala z minutę bez przerwy. No nie! To tak się sprawy załatwia? Raczej powinien przyjść, jak normalny... sąsiad. Niech sobie nawet ma pretensje, ale niech przyjdzie, a nie tak... Najłatwiej to wziąć młotek albo klucz francuski i napieprzać, za przeproszeniem. Zły jestem. I zdziwiony. Ale myślę: no dobra, chyba pójdę.

Otwieram niepewnie drzwi na klatkę, schodzę. Ale myślę: - Kurka wodna, to nie ja powinienem tam iść. A może ja? Może. Ale on nie powinien tak nawalać. Puk, puk! Otwiera pani sąsiadka akurat, uśmiecha się. - "No tak, no słychać, trochę przeszkadza, ale jak pan musi..." - Tak mówi, ale bardzo sympatyczna mimo wszystko. - "A to państwo stukali w kaloryfer?" - Pytam niepewnie. "Stukali"? Ciśnie się na usta gorsze słowo, ale przecież wstyd pomyśleć, a co dopiero mówić.

- "A nie, to nie my, ja się nawet zdziwiłam..." - Zaprzecza sąsiadka. Ja w zamian obiecuję, że będę krótko i w miarę możliwości jeszcze wcześniej, jak wracam z pracy, ale bardzo mi zależy na tym ćwiczeniu... - "Dobranoc!" - Idę na górę. Myślę: a więc to pewnie z dołu. Dwa piętra pode mną tak się oburzył. Uf, już mam na dzisiaj dosyć tego. Dość uniżania się - wystarczy jedno piętro w dół. A uniżać się dwa piętra? Może kiedy indziej. Może trochę do tego dorośnie moja wiara.

poniedziałek, 26 marca 2018

Marzenia

- Dzisiaj pytałam dzieci o marzenia.
- Tak? I co?
- Ula powiedziała, że chciałaby być księżniczką i psem.
- No, tego mogłem się domyślać. A Filo?
- Filo, że sportowcem, poza tym kosmonautą w rakiecie, no i maszynistą w pociągu.
- A... To dobrze, bo myślę, że to wszystko da się jakoś połączyć. Ula zostanie psią księżniczką, a Filo bobsleistą.

piątek, 23 marca 2018

Świeckie

Podnoszą się znów głosy błagające o "państwo świeckie". Będę przekonywał, że to fikcja. Ludzie życzą sobie fikcji. "Państwo świeckie" nie pojawi się nigdy. Dlaczego?

Świeckość (sekularyzm) zakłada, że wszystkie wartości, wpływające na kształt państwa, są w polityce dopuszczalne, z wyjątkiem wartości otwarcie i wprost wyciągniętych z religii.

A zatem świeckiemu państwu nie wystarczy, że znikną wszelkie powiązania instytucji kościelnych z władzą (czego osobiście pragnę, bo NIE przymus państwowy rozprzestrzenia Królestwo Boże na ziemi).

Żeby zaistniało świeckie państwo, trzeba odsunąć od władzy wszystkich ludzi, którzy chcą ustalać prawo zgodnie z rozumną wykładnią wartości chrześcijańskich (lub innych religii). Mam nadzieję, że to się nigdy nie stanie.

W pewnym sensie zawsze będziemy mieć "państwo wyznaniowe", czyli państwo prawa, które to prawo jest wyrazem wartości wyznawanych przez demokratycznego suwerena - naród.

środa, 21 marca 2018

Wróble

W ogóle dobrze, że zrobili tę wystawę Lego, bo teraz, kiedy mijamy stadion, Fi. mówi: "stadion"! A nie, jak wcześniej: "pociągi"! Bo tylko z pociągami kojarzył mu się Narodowy. Teraz doszła druga rzecz. Zanim pociągi, czyli makieta kolejowa wróci, Lego musi się zebrać, bo to jest ten sam lokal. Dzieci zaliczyły więc Lego po raz drugi, tym razem z A. 

Żona moja, w przeciwieństwie do mnie, myśli o jedzeniu, zwłaszcza o jedzeniu dzieci. Zatem rozsądnie postanowiła: najeść, napić, wysikać, a dopiero potem na Lego. Usadowili się przed wejściem wokół stolika, wyjęli kanapki, owoce, naleśniki, herbatę. Konsumują. Spokój. Ostatnia wycieczka szkolna właśnie z wystawy wyszła pięć minut temu. To sprytnie: A. wybrała dobry czas.

Aż nagle wtarabania się jakaś grupa przedszkolaków. Może stadion będą zwiedzać, czort wie. Jak wróble obsiadają wszystkie krzesełka i stoliki. Introwertyczna z natury A. już jest w niepokoju. Ale to jeszcze nie najgorsze. Bo zaraz te dzieci wokół krzyczą: - "Ja chcę jeść! Ja chcę pić! Jeść! Pić!" A tu porozkładane, cały stolik pełen jedzenia i picia.

Głupie to uczucie, więc A. chowa, co tam już niepotrzebne. Z jednej strony to bez sensu. A z drugiej strony... co ty byś zrobił? To takie absurdalne, że aż śmieszne. Jak parodia "Ptaków" Hitchcocka u Monty Pythona, jak zbierają się nad facetem gołębie, w wiadomym celu. Tak te dzieci - jak wróble. Ale to może tylko w naszej wyobraźni. Dzieci się tym nie przejmują. Ani tamte, ani nasze. Fru! Każde w swoją stronę.

wtorek, 20 marca 2018

Skrzydła

Dwaj tatusiowie ubierają dzieci po basenie i rozmawiają...
- A wiesz, kupiłem skrzydło.
- Tak?
- No, już sobie polatam, świetne jest. Tylko cicho, bo na razie to tajemnica.
- Ale tamto masz nadal?
- A mam. Może jeszcze się naprawi. Ale kupiłem dokładnie ten sam model i kolor, nie pozna.
- Ha, ha...
- No. Ale jak okazyjnie!
- Że jak niby?
- Bo to trzeba dobrze trafić. Na początku sezonu zwykle ludzie kupują, a się dopiero uczą. Trafią na taką pogodę, że ich wiatr porwie. A to skrzydło to jest jak narowisty koń, nie każdy potrafi pokierować. I już się boją, i sprzedają...
- Serio?
- Właśnie, a za nowy to zapłacisz z trzy i pół tysiąca euro. Kawałek materiału. Ja taki za tysiaka wyhaczyłem. Żona nie wie.

Ja tego słucham, swoje dzieci ubieram, myślę: - Teraz ma dwa skrzydła niebieskie. A żona nie wie... że on anioł.

poniedziałek, 19 marca 2018

Pobudka

U. budzić się nie lubi, zazwyczaj. Nie lubi, gdy już się obudzi. Jest bardzo niezadowolona, że się obudziła. Natomiast gdy jeszcze śpi, to lubi się obudzić, najlepiej kiedy A. lub ja wniesiemy ją na górę. Na trzecie piętro. Najwięcej to się A. nanosi. Nogi ćwiczy, mimo woli. A nie daj Boże, jak mama do wózka wkłada, a tata wyjmuje.

Zwykle staramy się ograniczyć liczbę decybeli na klatce schodowej. U. się wściekła. Poszedłem po Fi., za rękę go wziąć, niech nie siedzi tam na parterze (bo ja wiem, dlaczego siedzi? Jakiś skobelek w głowie). Otwieram drzwi, tam dziewczynka-potworek. Zamachuje się ręką. Ja odskakuję.
- To niedobrze, U., że chcesz mnie uderzyć.
- Ja chcę cię uderzyć!

- Nie wolno. - Odpowiadam spokojnie, jakby już myśląc z troską o jej ręce, żeby nie uschła, bo się na ojca zamierza. - Muszę cię jakoś powstrzymać. - Odstawiam ją do pokoju.
- Zostaw mnie. Ja chce cię uderzyć! - Zamykam drzwi. I zza tych drzwi już zaraz słyszę:
- Ja chcę się przytulić.
- No jasne! - Otwieram. - Przytulić bardzo chętnie. - Przytulam.
- Czyli jest ci przykro, że już nie śpisz?
- Tak...

środa, 14 marca 2018

Umrzemy

A. śpi jeszcze z U. Ja wstałem wcześniej, trochę zmywam. Przyszedł Fi. Rozmawiamy. Sprawdzam jego orientację w naszych koligacjach rodzinnych. Wspomniałem o pradziadku Janku, który umarł, gdy Fi. już był z nami.
- Umarł?
- Tak, umarł i pochowaliśmy go. Mamy nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
- Tato, my nigdy nie umrzemy. - Odparł.

- Tak, nie umrzemy, jeśli tylko będziemy wierzyć Jezusowi. Ale wszyscy, którzy mu nie uwierzą i robią złe rzeczy, umrą.

- Ale ja jestem grzeczny, bo daję buziaczki.
- Tak, jesteś grzeczny i zrobiłeś bardzo dużo dobrych rzeczy. Ale robiłeś też złe. Tak jak ja. Każdy. Zasługujemy na karę i Bóg nas tak kocha, że posłał swojego syna - Jezusa, żeby tę karę wziął zamiast ciebie i zamiast mnie. No więc został ukarany, umarł przybity do krzyża, po dwóch nocach powstał z martwych, potem przez czterdzieści dni jeszcze rozmawiał ze swoimi uczniami, z którymi się wcześniej zaprzyjaźnił, potem weszli na szczyt górki, pożegnał się i poleciał do nieba. Potem wróci na tę samą górkę. Jeśli tego nie doczekamy, to też umrzemy, ale tylko nasze ciała. Potem wrócimy na ziemię z Jezusem, żywi i nikt nie będzie nas sądził za złe rzeczy, które robiliśmy. - Filo słuchał uważnie.

Mogłem mu to opowiedzieć - po prostu w kuchni, pierwszy raz chyba tak, że zrozumiał. Potem przeszedł do kolejnej kwestii:

- Tato, a skąd się bierze wodę do czajnika?

niedziela, 11 marca 2018

Najsilniejszy

— Eh, eh, tato.
— No, jest ci trudno po tym błocie...
— Tak, chciałbym, żeby się już skończyło.
— A może chcesz do wózka?
— Nie... – Fi. uparcie jedzie hulajnogą. Nawet na utwardzonej drodze jest ciężko. Taki to zwiastun wiosny: roztopy. Ciągnę go za rękę. Jeszcze tydzień temu ciągnąłem tu sanki.
— Widzisz, bo masz małe kółka, one grzęzną w błocie.
— O nie, tato, znów...
Dobrnęliśmy do asfaltu, do pomnika kryptologów od Enigmy - Rejewskiego, Zygalskiego, Różyckiego, potem do skraju lasu i z powrotem. Wreszcie Fi. zasiadł na wózku.
— No, teraz to chyba zaśniesz, jesteś zmęczony, co?
— Tak...
— Ale niezły dziś kawałek pokonałeś. Najpierw Kopa Cwila, teraz przez las...
— Tylko miałem wypadki na tym błocie.
— No ale widzisz: podnosiłeś się, tak? Najsilniejszy to nie jest ten, który się nie przewraca, tylko ten, który się podnosi po wypadku, za każdym razem.
— To ja byłem najlepszy, bo się podnosiłem.
— Tak, ty byłeś najlepszy.

czwartek, 8 marca 2018

Pełne

Wykształcenie nie musi być pełne. - Mówili żartownisie z ostatnich ławek. Podobno ostatnia kartka tworzy wspomnienia, podczas gdy pierwsza robi notatki. No więc ja siedziałem w pierwszej i robiłem głównie notatki. Piękne zeszyty, z których jeszcze kilka zachowałem. Te ulubione przedmioty.No i jestem "mgr" - to cieszy, chociaż może faktycznie - nie musiałem. Może lepiej było pracować, byłbym kilka lat "do przodu".

To wszystko jest dyskusyjne. Ale piwo powinno być pełne. Informacje - też. Tak, najlepiej mieć pełen obraz sytuacji. Diabeł tkwi w szczegółach i uwielbia półprawdy. Widać to doskonale na przykładzie ewangelii. W skrócie to jest
Jezus = Zbawiciel + Pan
Wystarczy uciąć jeden element, by wdepnąć w bagno: 

1. Pan bez Zbawiciela - "podporządkuj się, bądź grzeczny, to pójdziesz do nieba". To kłamstwo jest bardzo powszechne, choć na zdrowy rozum: tego się nie da zrobić. Jest dokładnie odwrotnie: przyjmij zbawienie, a zaczniesz przygodę z życiem wolnym, pełnym pasji i świętym.

2. Zbawiciel bez Pana - "uwierz w zmartwychwstanie, pójdziesz do nieba, nie musisz nic więcej robić". To drugie kłamstwo, które wielu ograbia z pełnej prawdy. Tacy ludzie pozostają bierni, trwają w przeciętności, siedzą bezczynnie na pustym fundamencie. Tracą to, co najlepsze: nadzieję powrotu Jezusa, kiedy otrzymaliby nagrodę za posłuszeństwo (które zresztą trudne nie jest).

środa, 7 marca 2018

Okienko

Dzisiaj rozbawiła mnie i bardzo spodobała mi się reklama:
"JEDYNE OKIENKO PRZED KTÓRYM LUBISZ STAĆ
POBIERZ APLIKACJĘ URZĘDU MIASTA"
Tyle w tym dewiacji, co prawdy. Każdy posiadacz smartfona lubi stać przed swoim "okienkiem". Niektórzy nawet nie potrafią się od niego oderwać. Nie tylko przed nim stoją, ale też siedzą, leżą, chodzą. Jeśli to porównać do okienka w urzędzie... ha ha!

Liczba e-usług publicznych rośnie i Polska szybko nadrabia zaległości, i dogania w tym względzie przodujące kraje Europy. Można być za to wdzięcznym. Tym niemniej myślę, że "okienko żywe" ma tyle przewagi nad "okienkiem smartfona", że... jest żywe. Możesz spotkać się z osobą. Ta pani w okienku pewnie nie załatwi twojej sprawy szybciej niż komputer, ale TY możesz zrobić coś dla tej pani. Zwłaszcza gdy jest dla ciebie niemiła - o! Teraz dopiero zaczyna się misja. Jak to mówił Jezus,
kochajcie (okazujcie miłość) waszym nieprzyjaciołom i módlcie się za tych, którzy was prześladują/przeklinają, ...bo jeślibyście kochali tylko tych, którzy was kochają, jakąż macie nagrodę? Czyż i bandyci (celnicy) tego nie czynią?
Kochani, dla uczniów Jezusa jest dostępna łaska i moc Ducha, by przezwyciężyć złość i być (bardziej niż) miłym dla "wroga" i jest za to NAGRODA!

wtorek, 6 marca 2018

Herbata

Nie było humoru. Taki dzień zdarza się czasem. Że nie chce się być z nikim i donikąd to nie zmierza. - Może pójdziemy do lasu? - Proponuję. Jedziemy. Idziemy. Przez las i z powrotem. Dzieci usnęły. Trochę między sobą milczymy. - A wiesz? - Przerywam ciszę. - Przypomina mi się ten moment, który Peter Gladwin opisuje, jak chciał się zabić. Stał na wysokim moście, patrząc w zimną, czarną wodę i wahał się. W końcu coś go powstrzymało. Poszedł do matki, mieszkała nieopodal. Opowiadałem ci to? Okno w bloku świeciło się. Wszedł i przyznał się do wszystkiego. - "Musisz się napić herbaty". - Odparła i poszła nastawić wodę. Ależ mi się to spodobało! To było takie życiowe, takie mamine, takie... po ludzku bezradne, a zarazem... no co można powiedzieć komuś, kto właśnie opowiedział ci o swojej próbie samobójczej i wywalił ciemność z serca? I kiedy ten ktoś jest twoim synem? Albo co można powiedzieć innej bliskiej osobie, gdy jest po prostu smutna? Nie aż tak jak Peter. Ale cóż rzec? Może pójdziemy do lasu? (Potem Peter z mamą zadzwonili do jego nawróconej siostry. Tego wieczoru przyjął Jezusa i wszystko się zmieniło.)

poniedziałek, 5 marca 2018

Równowaga

- Ja raz w tygodniu mam taki dzień, że tylko piję wodę z cytryną.
- I nic pani nie je?
- Nie. A wie pan, jak się po tym dobrze czuję?
- No, to taki post, słyszałem, że oczyszcza organizm.
- Właśnie, no a w inne dni staram się jeść co trzy godziny.
- Ja pani gratuluję samodyscypliny. Też bym tak chciał.
- O, bo widzi pan, ja zmierzam do tego, żeby mieć w życiu równowagę...

Uśmiechnąłem się, kiwnąłem głową. Tylko to. I poszedłem, nie chciałem być niegrzeczny. Nie chciałem zachwiać równowagi. Ale gdybym chciał, powtórzyłbym to powiedzonko: kiedy to człowiek może osiągnąć idealną równowagę? - W grobie. Albo: żeby iść do przodu, trzeba przenosić ciężar z nogi na nogę, trzeba się trochę chwiać i się z równowagi wytrącić. Albo ten psalm, rewelacja: "Tylko on jest moją skałą i zbawieniem, moją twierdzą; nie zachwieję się ZA BARDZO" (62:2). A zatem: TROCHĘ się pokiwam, nie ma w tym nic złego. Tylko życie. Piękne, rozchwiane życie.

niedziela, 4 marca 2018

Nieostrożnie

- Nie trzeba kupować, wystarczy narysować! - Chwali się A. i pokazuje mi pieska. Przerysowany. Ale jak sprawnie, szybko i... dobrze! I wdzięcznie. To już piąty albo szósty. Poprzednie U. poprzecinała. Oczywiście chciała te pieski tylko wyciąć. Szło jej nieźle, naprawdę, jak na trzylatkę - świetnie. I nawet już z dobrym efektem. Ale za każdym razem coś jej się jednak omsknęło i pieska rozrywało na kawałki. Mama musiała rysować kolejne. Przede mną leży już siódmy i ósmy. Narysowane dziś rano. Piesek-córeczka - przez A.; piesek-mama - przeze mnie. Ciekawe, ile czasu dane im będzie wieść swoje papierowe życie? Czy nie skończą znów pod ostrzem nożyczek U.? A ona znów schowa twarz w dłoniach i załka rzewnie, aż się małe plecki zatrzęsą. Ot, ludzka, nieostrożna skłonność do psucia własnego szczęścia.

piątek, 2 marca 2018

Piramida

Piramida potrzeb Maslowa - współczesne odkrycie? A ja ją widzę w księdze Liczb (6), w słowach tradycyjnego błogosławieństwa:

1. Niech ci błogosławi Pan (Maslow: potrzeby fizjologiczne, czyli to, co w Kazaniu na górze: "nie troszczcie się o to, co będziecie jeść, pić albo w co się będziecie ubierać")
2. i niech cię strzeże; (potrzeba bezpieczeństwa)
3. Niech Pan rozjaśni nad tobą swoje oblicze i niech ci będzie łaskawy; (jest to łaska przebaczenia, przeciwieństwo potępienia, które skazywało na "wytracenie" z ludu - w piramidzie Maslowa: potrzeby przynależności/społeczne)
4. Niech Pan zwróci ku tobie swoje oblicze i niech da ci pokój. (czyli szalom - pokój, pełnia, harmonia, dobrobyt, co odpowiada wyższym potrzebom: szacunku/uznania oraz samorealizacji, które są na szczycie i dopełniają naszej szczęśliwości)
I będą wzywać mojego imienia nad synami Izraela, a ja im będę błogosławił.

Wnioskuję prosto (i widzę z doświadczenia), że wszystko, czego mi potrzeba, mogę mieć i mam od mojego Taty - od rzeczy najbardziej podstawowych, jak dach nad głową, po te najwyższe potrzeby duszy i ducha. To jest zaspokojenie, jakiego po ludzku nie można sobie "załatwić". Nie bez przyczyny Jezus mówi: "Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję".

czwartek, 1 marca 2018

Natchniony

W końcu i ze mnie zdjęli koc. Odwróciłem się i wszedłem w celownik reflektorów. Wcześniej przygotowałem się do roli. Zdjąłem skarpetki, podwinąłem nogawki, koszulę rozpiąłem prawie do pępka, schowałem okulary, a w ręce miałem długi, brzozowy kijaszek. Zacząłem patrzeć wzrokiem ślepca gdzieś w przestrzeń i bredzić trzy po trzy, co ja widzę, jakie to wizje, jakie sensy ukryte i jawne.

Publika zaśmiewała się - znaczy dobrze mi poszło. Wystąpiłem jako ostatni model duchowego przywódcy, "mercedes wśród pastorów", o proroczym obdarowaniu. Niestety, tak jak moi poprzednicy, nie spodobałem się człowiekowi, który chciał nabyć nowego pastora do swojego zboru. Wszystko to zagrane było w kabaretowym stylu, choć ze sceniczną powagą.

Przypomniałem sobie o tym, bo tak właśnie wielu ludzi wyobraża sobie człowieka natchnionego przez Ducha. Jakiś Gustaw z "Dziadów" albo inny, niemal obłąkany typ, z którym trochę strach usiąść do stołu (jeśli on w ogóle czasem siada). Tymczasem ani wiara, ani natchnienie nie jest oderwane od rozumnego myślenia, przeciwnie! Bóg powiedział o genialnym fachowcu i artyście Besalelu (którego imiennie wezwał, by zbudował Namiot spotkania):
napełniłem go duchem Bożym, mądrością, rozumem, poznaniem, wszechstronną zręcznością w rzemiośle (Ex 31)
Rzeczy duchowe; natchnienie, napełnienie Duchem, zawierają w sobie mądrość (w sensie etycznym, w opozycji do głupiej nieprawości), zrozumienie (głębszy wgląd w złożoność poznawanych rzeczy) oraz wiedzę (uzyskiwaną z logicznego łączenia informacji). Co ciekawe, w kontekście darów Ducha podobne elementy wymienia Apostoł Paweł:
  • ...różnie przejawia się Duch ku wspólnemu pożytkowi. Jeden bowiem otrzymuje przez Ducha mowę mądrości, drugi ...mowę wiedzy... (1 Kor 12:7-8)
  • ...doszli do pełnego poznania woli jego we wszelkiej mądrości i duchowym zrozumieniu... (Kol 1:9)
  • ...Ojciec chwały, dał wam Ducha mądrości i objawienia ku poznaniu jego, i oświecił oczy serca waszego, abyście wiedzieli, jaka jest nadzieja... (Ef 1:17-18)
Porzućmy więc dziecinne, naiwne wyobrażenia o rzeczach duchowych. Są bardziej rzeczywiste i prawdziwe, i zwyczajne, niż nam się zdaje...

________________________
Tekst inspirowany audycją "Drzewo Oliwne" odc. 294, Radio Chrześcijanin 02.03 15:45, powt. 05.03 17:00.

środa, 28 lutego 2018

Prokurator

Od pewnego czasu śledzę fejsbukowy profil pewnego człowieka, który modli się o chorych i zdaje się nic innego nie robić, jak głosić Chrystusa. Często o tym pisze, dzieli się świadectwem mocy. I po co? Żeby się chwalić? Czy dać przykład i zachęcić innych? Nie wiem. Nie znam jego serca. 

Jednak widzę, że niektórzy chyba czują się tak pewnie, jakby to serce już na wskroś przejrzeli. Jest bowiem wielu, którzy zarzucają mu wszystko, do czego tylko można się przyczepić. Nie jest to upomnienie. Upomina się braci tak: najpierw na osobności, potem wobec innego świadka, wreszcie (jeśli dotąd nie usłuchał) wobec Kościoła (zgromadzenia wierzących). Ale nie na fejsbuku!

Parafrazując znane powiedzenie stalinowskiego prokuratora: "Dajcie mi człowieka, a biblijny werset się znajdzie". Każdego da się poniżyć z Biblią w ręku. Mój apel i gorąca prośba: zanim w swojej gorliwości publicznie (lub za plecami) uderzysz kogoś słowem, pomyśl: czy tak właśnie pełnisz wolę Bożą? 

wtorek, 27 lutego 2018

W sercu

Wpłaciłem na zrzutkę, tak zwany dobry cel. Nie zataiłem swojego nazwiska na liście wpłat, choć można to zrobić. Co więcej, napisałem na fejsbuku o zrzutce, z dopiskiem "wspieram/polecam".  Jednocześnie miałem w pamięci jezusowe pouczenie: "Kiedy dajesz..., nie trąb przed sobą, jak obłudnicy..., aby ich ludzie chwalili". A ja? Trąbiłem. Ale nie, żeby się pochwalić, raczej żeby zachęcić, pociągnąć swoim przykładem. W takich przypadkach sprawdzam swoje serce. Reszta jest nieistotna.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Niezapominanie

W drodze powrotnej poszliśmy na lody.
- Ja chcę jeszcze loda. - Powiedział Fi., przełykając ostatni, schrupany kawałek pustego wafelka. 
- A może kupimy już nie gałki, tylko pudełko w sklepie i zjemy w domu? - Proponuję.
- No, trzeba by kupić też mąkę. - Dodaje A.
- To ty pójdź po mąkę i lody, a ja tu jeszcze chwilę posiedzę z dziećmi, a potem wsiądziemy do samochodu i będziemy czekać na ciebie przed wyjściem.
- Tak? Nawet chciałam to zaproponować, ale byłam pewna, że nie pójdziesz na to...
- Nie, czemu...
Po drodze jeszcze zaliczamy dwie rundki na schodach ruchomych. W końcu ja, U. i Fi. wsiadamy do auta.
- A gdzie mama? - U. się reflektuje. 
- No, przecież mówiłem, poszła po mąkę i lody do sklepu, zaraz ją zgarniemy.
- Ja chcę lody czekoladowe. - Woła Fi.
- Dobra, mogą być czekoladowe. - Zgadza się U.
- No, można mamę poprosić, zobaczymy, czy nie jest za późno. - Bąkam pod nosem, wybierając numer telefonu do A.
Jest za późno. A. już przy kasie. Lody są pistacjowe. Czekoladowych zresztą nie było.
- Ale ja chcę czekoladowe. - Fi. jęczy i jęczy, aż do domu, aż go wnosić trzeba, bo się złośliwie bezwładny zrobił, glutowaty. Mnie już się cierpliwość skończyła i nerw bierze. Już się wyćwiczyłem, że jestem delikatny. Nawet jak zły i groźny. Fi. jęczy i jęczy. Ściągam z niego buty, kombinezon, kurtkę, czapkę, zanoszę i odkładam na łóżko, jak się odkłada zepsuty sprzęt.
- Filu, szczerze mówiąc, to jesteś rozkapryszony. Nikt nie mówił i nie obiecywał, że będą czekoladowe. A tamte w wafelku, truskawkowe, które jadłeś z zadowoleniem? Jeszcze o nich pamiętasz, czy już zapomniałeś? Lepiej pamiętać dobre, czy zapomnieć? - Nie czekam na odpowiedź. Wychodzę i zamykam za sobą drzwi. Zamykam, ale nie trzaskam, już się wyćwiczyłem - w tych złościach. A we wdzięczności i w niezapominaniu dobrego?

niedziela, 25 lutego 2018

Zło-rzeczy

- A co ciebie denerwuje? - Pyta Ł. po kolei wszystkich. Teraz przyszła kolej na mnie. Właśnie omawialiśmy na grupie domowej list do Rzymian, kawałek z dwunastego rozdziału.
- Mnie? Mnie okropnie wkurzają kierowcy autobusów. Mało kto potrafi mnie tak zezłościć, jak kierowcy autobusiarze, którzy wiozą ludzi jak kartofle. Ja, wioząc dwójkę dzieci, potrafię osobowym samochodem jechać delikatniej niż ci wariaci, którzy mają na sumieniu sto osób - rzucają ludzi po rurach, oknach i ścianach jakby to były tyczki. No, mnie wtedy szewska pasja ogarnia. To jest wtedy dla mnie prawdziwe wyzwanie: jak błogosławić tym, którzy mnie prześladują? Czyli dobrze mówić o nich, a nie złorzeczyć. Och, wtedy to jest dla mnie największy test! Zresztą: nie złorzeczyć - to jeszcze nie jest tak trudno. Ale błogosławić? Dobrze o nich mówić? To już przez gardło przechodzi ciężko. A jednak Duch w nas urabia takie usposobienie, że taka rzecz niemożliwa staje się możliwa.

sobota, 24 lutego 2018

Pępek

- Ja teraz mówię, a wy wykonujecie! - Mówi Fi., próbując przekrzyczeć rozmowę na koniec naszej grupy domowej w piątek. 
- Oho, Filo w swoim żywiole... - Komentuje A.
W sobotę rano dobiegają nas odgłosy z dziecięcego pokoju. 
- Ale babciu, przerwałaś mi!
Słucham, jak to się rozwinie. Do A. mruczę półgłosem:
- Żeby on z taką gorliwością zauważał wszystkie te momenty, kiedy on komuś przerywa. - Jest tego sporo. 

Znajomy kiedyś powiedział, pamiętam, że jego syn "ma cztery lata i myśli, że jest pępkiem świata. I to jest dobre, nawet fascynuje go, taki etap"... No to - właśnie Fi. w ten etap lekko wszedł. Zresztą U. też... Można się śmiać, można patrzeć z politowaniem, perswadować i uczyć na przykładach z życia, że "pępkiem świata wcale, drogie dziecko, nie jesteś"... 

Ale z drugiej strony... Coś w tym jest, coś dobrego. Coś takiego, co chciałbym zachować, gdy już dojrzeję jako prawdziwy mężczyzna, czyli taki, który świadomy jest m.in. tej prawdy: "twoje życie nie należy do ciebie". Zachować choć trochę tego poczucia, że jestem najdroższy dla Taty - dla Boga. Czy mam jeszcze ociupinkę tego, tego?  Proszę, obym miał. 

piątek, 23 lutego 2018

Rywalizacja

Staramy się postępować według zasad, których uczy książka "Rodzeństwo bez rywalizacji". Zatem przede wszystkim - zero porównywania. Kiedy chwalę lub krytykuję, lub motywuję jakieś dziecko, nigdy nie porównuję go do drugiego.

Ale co ciekawe, dzieci same się do tego porównywania pchają. Kiedy U. coś przeskrobie i usłyszy prawdę w oczy, zaraz włącza się Fi. i mówi: "a ja zrobiłem dobrze!" I odwrotnie: kiedy Fi. jest nie w porządku, to U. podkreśla swoją nienaganność.
- Dzieci! - Mówię w końcu. - A kto was tego porównywania uczy?

Przecież my tego unikamy jak zarazy. A tu co? - Oj, dzieci. - Myślę. - Chyba już czas zacząć praktycznie wprowadzać jezusowe nauki. Czyli jakie? Ano, proste: rywalizacja w rodzeństwie dozwolona. Na zasadzie: "jeśli ktoś chce być między wami pierwszy, niech będzie sługą drugiego". O, tak proszę bardzo. Prześcigajcie się w uprzejmościach. Ring wolny.

czwartek, 22 lutego 2018

Idź

Ostatnimi czasy próbuję nieco socjalizować dzieci w zakresie obsługi gazów, dając im do zrozumienia, że puszczanie bąków niekoniecznie jest świetnym dowcipem. Zwykle robię to... dowcipem właśnie. Mówię teatralnie i przesadnie, jakbym już miał umierać: o fu! No, w końcu dzieci wyrosną kiedyś i z tego, a więc będą się jakoś powstrzymywać, podobnie jak się nie sika gdzie popadnie, w majtki. Chłopcu nie przystoi, bo dżentelmen. Dziewczynce też nie, bo dama.

- Ula, o nie, to bąk. Fuj! 
- Tata, ha ha!
- No nie, Ulciu, ale ja nie chcę twojego bąka. Idź z nim, zabieraj go.
- Tata... - Wciąż trochę się śmieje.
- No, idź stąd. I zaraz wrócisz.
Ale U. już nie słucha i pobiegła do mamy. Płacze. Ależ się przejęła.

A. przychodzi z uczepioną do nogi U. 
- Jasiu, ona autentycznie jest zrozpaczona, już dawno nie widziałam jej takiej. 
- Ulciu... - Próbuję załagodzić. - Nie chciałem, żebyś odeszła ode mnie, tylko żebyś tego bąka zabrała. O to mi chodziło. - Nie wiem, czy jestem przekonywający. U. patrzy spode łba. To znaczy spod buzi swojej słodkiej i smutnej. - To co? - Pytam. - Mogę cię przytulić na zgodę?
- Tak. - Kiwa głową U., podchodzi i przytulamy się. Co za przygoda! Jakie odrzucenie przez wielkie O! ...i happy end (przez wielkie też).

środa, 21 lutego 2018

Błąd

Fi. czeka na babcię An. Czeka, bo narysował i napisał dla niej laurkę. Wszystko na czarno. Jak Johnny Cash. Na środku duże serce, niżej wielki czarny pas, który, jak się okazało, nie przedstawia nic, tylko jest po to, żeby tam nic nie było. Ale wygląda świetnie. Do tego napis:

DLA BAPĆI ANI ZIUŁKOFSKIEJ

- Filu, ale akurat ta babcia nie ma nazwiska Ziółkowska, tylko Dyszy.
- Ale musi mieć takie nazwisko.
- No ale mógłbyś tutaj to zmienić, bo będzie błąd. - Upieram się, pomijając już milczeniem inne błędy. 
- Nie, musi być Ziółkowska.
- Więc co? Zmieni nazwisko?
- No... - Przytakuje Fi., ale widzę, że to już nie ma znaczenia. Jakoś posmutniał. Przyszedł się pochwalić tym rysunkiem, a tutaj co? Źle.
- Oj, Filu, przepraszam, że tak zacząłem od krytycznych uwag. Tak w ogóle bardzo mi się podoba ten twój rysunek. Po prostu zastanawiam się, czy Ania nie będzie mieć nic przeciwko.
- Nie będzie! - Odpowiada Fi. z pewnością, nieco podniesiony na duchu.
- No świetne to serce i to czarne pole. No i w ogóle, że sam to napisałeś. Bardzo ładne. 
- No, tak, tato.
Uff. Dlaczego tak zrobiłem? Przecież nie można zaczynać od zauważania małych błędów, traktując jako oczywistość, że cała reszta jest wspaniała. Pocieszając sam siebie, przyznałem w duchu, że chyba i tak sporo chwalę Fi. Zresztą A. też. Weszło w nawyk. Aż bratowa O. się z nas naśmiewa i przedrzeźnia. I dobrze. Lepiej przesadzić w tę, niż w drugą stronę. Siła pochwały większa jest przecież od siły kary.

wtorek, 20 lutego 2018

Studia

Różne są koleje losu w szatni przed judo. Tym razem A., Fi. i U. przyszli nieco wcześniej. Fi. ma koleżankę - H. Ona już też gotowa, stoi przebrana w judogę. A do zajęć zostało parę minut.
- Filu, to może zrobisz niespodziankę pani trenerce i...
- Tak, tak, tak! - Podekscytowany Fi. podskakuje i... przypada do H., żeby ją pocałować. Skąd mu to przyszło do głowy? Dziewczynka, zaskoczona, jednak nie pozwala, nie wie nawet, o co chodzi. Na to odzywa się tata H., z półuśmieszkiem:
- No, kolego, może najpierw mi powiesz, na jakie studia chcesz pójść?
Żarcik. Spodobał mi się. Ale, mówiąc serio, nasz dorosły świat już taki jest. Trochę wstyd.

poniedziałek, 19 lutego 2018

Mądrala

Idą spać dzieci. A. czyta im o Samie i Julii - dwóch myszach z Mysiego Domku. Czyta i czyta. Ja się snuję to tu, to tam, niby to zbieram ostatnie pętające się po podłodze zabawki. Czasem je zgarniam w jeden kąt - sprzątanie pozorowane, ale przynajmniej względny porządek. I się przysiadam, i trochę dogaduję. Lubię tak dogadywać, najlepiej wpleść do historii jakąś głupotkę albo czarny humor. Czasem z nudów zmieniam treść bajek, które znam aż za dobrze. Dla śmiechu. Lubię prowokować dzieci.

Przysiadam się i zaglądam im przez ramię do tej książki.
- A może ty chcesz poczytać? - Pyta A. i ma zmęczone oczy i zmęczony głos.
- No, chyba nie, jeszcze mam do zrobienia...
- A może chciałeś przypadkiem pozmywać?
- A tak, no, wiem, nie zapomniałem, obiecałem, więc zrobię.

Ale zmywać mi się nie chce. Kręcę się, o - odkurzacz odniosę na miejsce, światła pogaszę. Znowu mnie zawiało, znowu coś dogaduję. Wtedy Fi. się odzywa:
- A ty nie chciałeś pozmywać?
- O, jaki mądrala. - Śmieje się A. Ja ciekawie słucham, co jeszcze mu dogada mama. - A może ty pozmywasz? - Patrzy w oczy Fi.
- Ja-nie...

niedziela, 18 lutego 2018

Zbiory

Wpadli do nas przyjaciele z kościoła, też z dwójką dzieci. Kiedyś widywaliśmy się częściej, dziś mieszkają w innym mieście. Rozmawiamy. Tymczasem U. woła z toalety: 
- Podcieramy! - Ja idę. - Nie ty, mama! - Protestuje z pozycji sedesu. No to podaję dalej, w kierunku A., która wsadza pizzę do pieca: 
- "Nie ja, mama". - I wracam do gości. 

- O, macie tak samo? - Zapytuje Ka.
- Ano tak, mój tata nawet w głos się z tego śmiał, że nasze dzieci tak to anonsują, intonują, jakby mówiły: nie-spodziaaan-ka! "Podcieramy!" 
- A u nas wiesz, jak było, wokół pełno singli. A teraz mamy wśród znajomych więcej małżeństw. - Dzieli się An. - I takie odkrycie: hej, jest więcej osób, które mają to samo, co my. - Śmieje się.

A potem przechodzimy jakoś naturalnie do tematów służenia Bogu; historii ich domowej wspólnoty, którą zapoczątkowali, niedawno opuścili, a przez którą przewinęło się i przewija mnóstwo młodych ludzi. O zmaganiach z trudnym sąsiedztwem, o modlitwach, żeby coś się zaczęło dziać w tej okolicy, coś bożego, o pierwszych próbach, by dotrzeć do ludzi z ewangelią. Okazuje się, że teraz to się dzieje. Inni wspaniale sieją dalej i... zbierają. 

Zbierają coś, o co ci nasi przyjaciele tyle czasu modlili się i starali, i niewiele z tych plonów zobaczyli. Ale cieszą się z nich wszystkich. Typ pioniera. Typ syna, nie sługi.

sobota, 17 lutego 2018

Najpiękniejsza

Czaję się na U. za rogiem, na kolanach. Ale nie wyskakuję, nie straszę. Tak tylko, dla jaj. Zauważa mnie, zaskoczona. Już zaraz zmienia wyraz twarzy i z czułością do mnie:
- Pieseczku... - Głaszcze mnie jak psa. Uwielbia pieski. Sama czasem bywa psem. W drugim ręku trzyma lusterko, przeglądam się więc i konwencjonalnie pytam:
- Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszym pieskiem w świecie?
- Ula! - W zastępstwie lusterka odpowiada zainteresowana.
- Ula? - Upewniam się zbity z tropu.
- Tak!
Pogratulować. Oby tak pociągnęła jeszcze przynajmniej dwadzieścia lat.

piątek, 16 lutego 2018

Dziękuję

- Filu, a może przyniesiesz mi mój talerz?
- Nie, dziękuję.
- A pomożesz Uli sięgnąć książkę?
- Nie, dziękuję.
- Filu, ale dziękujesz wtedy, kiedy ja tobie proponuję coś, że ci dam albo dla ciebie coś zrobię, pomogę w czymś i tak dalej. A jak proszę cię o przysługę, to nie musisz dziękować. A nawet... To nie pasuje, śmiesznie brzmi. - Kończę wykład. Fi. kiwa głową. - Nie zapomnisz?
- No, tak.

czwartek, 15 lutego 2018

Konsekwentnie

Dziś jest trzeci dzień, jak wyrzucam rzeczy z piwnicy. Postanowiłem, że będę robił to codziennie: wychodzę do pracy, schodzę na sam dół, pakuję do torby, ile zdołam unieść i wynoszę do śmietnika. Trochę się przy tym waham, niektóre rzeczy muszę zostawiać, można je jeszcze oddać lub sprzedać. Większość - aut. Rozmiary zagracenia piwnicy są przytłaczające, ale wierzę w konsekwencję. Jeśli pewien koleś mógł zjeść samolot (tak, samolot!), krojąc go na małe kawałki, to ja mogę posprzątać piwnicę.

Mogę też pozbyć się wielu rzeczy z domu. To też robię codziennie. Im bardziej przytłacza mnie ilość niepotrzebnych rzeczy, tym bardziej rośnie chęć wytrwania i utrwalania nawyku. Codziennie coś małego. Pozbyć się, posegregować, wystawić na sprzedaż, na oddanie. Codziennie poćwiczyć na perkusji. I przeczytać kawałek Biblii. I coś napisać, o właśnie. Wciąż nie jestem pewien, czy nie zaprzestać pisania tego bloga, a skupić się tylko na książce. Tak, chciałbym napisać książkę. To też jest jak jedzenie roweru albo samolotu. Małymi kawałeczkami, codziennie...

Fi. dziś powiedział do A.: - Mamo, ja już jestem taki duży, że mógłbym zająć się małym dzidziusiem, na przykład Oliwką albo Leonem. - No, śmiałe wyznanie, pomyślałem. Trochę na wyrost. Trochę bardzo. Ale cóż, pomalutku, powolutku, konsekwentnie...

środa, 7 lutego 2018

Karalne

Wobec tego, że dyskusja wciąż trwa, postanowiłem przyjrzeć się, co oni tam w tej ustawie właściwie napisali i czy jest o co rwać włosy z głowy. Wypisuję niżej wybrane przesłanki karania za „przypisywanie Polakom odpowiedzialności za zbrodnie”: 

  • muszą to być zbrodnie przeciwko ludzkości (zdarzały się) lub przeciwko pokojowi (zdarzały się) lub wojenne (zdarzały się);
  • ORAZ musiało to robić Państwo (zdarzało się) lub Naród (wspólnota sąsiedzka wystarczy?);
  • ORAZ musi to być wbrew faktom I publicznie.

ZATEM nikt nie będzie karał za mówienie prawdy o zbrodniach Polaków, które... zdarzały się.

A teraz cytat:

„Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie określone w art. 6 Karty Międzynarodowego Trybunału Wojskowego załączonej do Porozumienia międzynarodowego w przedmiocie ścigania i karania głównych przestępców wojennych Osi Europejskiej, podpisanego w Londynie dnia 8 sierpnia 1945 r. (Dz. U. z 1947 r. poz. 367) lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega karze grzywny lub karze pozbawienia wolności do lat 3. Wyrok jest podawany do publicznej wiadomości. Przepis ten stosuje się do obywateli polskich i do cudzoziemców.”

Żeby zrozumieć tekst, należy znać definicje - te też wypisałem (według Wikipedii, nie namęczyłem się):

Naród – wspólnota o podłożu etnicznym, gospodarczym, politycznym, społecznym i kulturowym wytworzona w procesie dziejowym, przejawiająca się w świadomości swych członków.

Państwo – forma organizacji społeczeństwa mająca monopol na stanowienie i wykonywanie prawa na określonym terytorium.

Zbrodnie przeciwko ludzkości – przestępcze zachowania skierowane przeciwko określonej grupie społecznej, np. narodowościowej, etnicznej, rasowej, wiekowej, religijnej lub światopoglądowej.

Zbrodnia przeciwko pokojowi – przestępstwo polegające na planowaniu, przygotowaniu, rozpętaniu bądź prowadzeniu wojny napastniczej.

Zbrodnia wojenna – pogwałcenie praw i zwyczajów wojennych, w tym morderstwa, złe obchodzenie się z ludnością cywilną, jeńcami wojennymi lub osobami na morzu; zabijanie zakładników; rabunek własności publicznej lub prywatnej; spustoszenia nie usprawiedliwione koniecznością wojenną.

wtorek, 6 lutego 2018

Żarty

Czasem żona moja roztropnie ostrzega: – „Powoli już zaczynam się denerwować…” – tym razem – „…że oni jeszcze nie są w łóżkach”. – Tak, na ogół nawet sam to dostrzegam, nie musi mi mówić. Taki jestem zdolny (oklaski)! A zdolny jestem nawet ocenić coś więcej: że żona chce, żebym to ja zrobił – położył dzieci spać. Z całą wrażliwością nie pozostaję więc obojętny na te wielkie nadzieje pokładane w mojej skromnej osobie: coś tam sprzątam, kogoś przebieram… Bez animuszu, ale jednak. 

A. chce przyspieszyć proces; przychodzi i wręcza dzieciom szczoteczki. – „No, przemyjcie zęby, możecie już bez wypluwania”. – Dzieci posłusznie biorą, siadają na łóżkach i posuwają szczotkami po zębach. – „Aaa!” – Zaczyna jęczeć Fi. – „Aa!” – Bez przekonania zaczyna też U., bo jeszcze chyba nie wie, o co chodzi, ale patrzy uważnie na brata i na wszelki wypadek przyłącza się do tego lamentu. Tak, teraz już na pewno oboje wiedzą, że szczypie. 

Pojawia się znów A. – „Chyba dałam im naszą pastę”. – Zastanawia się, obserwując zjawisko jęczących dzieci z pianą na ustach. Ja też patrzę, razem patrzymy i z trudem powstrzymujemy śmiech. – Hm, no to biegnijcie wypłukać. – Dzielę się złotą radą. A. prędko bierze za rękę Fi., zaraz też U. I płuczą buzię. Powstaje nam nowa definicja dla frazeologizmu „białe szaleństwo”. A. jeszcze się śmieje, ale serio przyznaje: - Naprawdę nie wiem, jak to się stało, chyba byłam bardzo zamyślona.

Siadamy na łóżku: ja, Fi. z U. – i bierzemy książkę na dobranoc. Każdy już się usadowił? No dobra… Biorę oddech do pierwszego zdania i odzywa się U.: – Mama sobie robi z nas żarty! – Lepsze takie żarty niż nerwy.

poniedziałek, 5 lutego 2018

Starania

Stanąłem na miejscu, dobrym miejscu do czekania na metro. Stanąłem i patrzyłem, jak przede mną przepływa niekończący się strumień ludzi; ludzkie sylwetki, twarze przesuwały się jak w internecie, na fejsbuku albo innym buku. Patrzyłem, tak jak długo można było, przypatrywałem się tym ludziom nawet nie ukradkiem. 

Ja dla nich byłem ledwie ścianą lub kolumną. Mijali mnie, nie spoglądając w oczy. Lecz gdyby spojrzeli, napotkaliby mój wzrok. Bo mnie interesowały najbardziej oczy. I to, co można z nich wyczytać. A przynajmniej to, co mi się zdaje, że można. Ponoć oczy są oknem duszy. 

Zanim nadjechał pociąg, byłem prawie pewny: nie mniej niż jedna trzecia tych ludzi stara się być twarda. Bo tak muszą, bo tak trzeba, bo nie mają wyjścia, bo jest ciężko. Bo praca, bo rodzina, bo chłopak, dziewczyna, bo życie. Napisałem „stara się”, bo nie całkiem wychodzi ta sztuka. 

Jak w filmie „Brooklyn”: bohaterka mówi, że postara się spełnić polecenie szefowej – więcej uśmiechać się i rozmawiać z klientami. Szefowa na to: „powiedz mi, kiedy wstajesz rano, to starasz się założyć majtki, czy po prostu je zakładasz”? Tak jest właśnie z tym staraniem naszym, ludzkim, żeby być twardym. 

Zwłaszcza, gdy wszystko nam mówi, że jest przeciwnie. Ale tego przyznać otwarcie nie można to byłaby porażka, niepozorowana. Pierwsza niepozorowana rzecz w życiu od dłuższego czasu. No, ale tak jest: jesteśmy łamliwi, słabi, podatni. Czy to wstyd – być takim właśnie? No, nie… Ale rano w metrze można łatwo rozpoznać: kto stara się założyć twarz, a kto po prostu ją zakłada.

niedziela, 4 lutego 2018

Grzanki

- Proszę. - Stawiam przed Fi. talerz, a na nim dwie grzanki.
- O, tato, a możesz mi jeszcze...
- ...co, pokroić?
- Tak, pokroić...
- Każdą na dwa?
- No, każdą tak i jeszcze tak.
- Czyli każdą na cztery?
- No, tak, na cztery. - Potwierdza. Lubię to dzielenie, odejmowanie i dodawanie przy okazji najprostszych czynności. To sobie myślę i kroję. Teraz z dwóch zrobiło się osiem. Układam je obok siebie, w kwadrat trzy na trzy. A że trzy na trzy to byłoby dziewięć, a ja mam tylko osiem, to kwadrat jest ułomny, jakby bez jednego puzzla. Tego jednego brakuje na rogu.
- Zobacz, Filu, tu masz grzanki w małych kawałkach, jak chciałeś, ułożyły się w kształt serca. - Fi. patrzy. Ja jeszcze przekręcam o dziewięćdziesiąt stopni, żeby już nie miał wątpliwości: serce jest. - To znaczy... - Przekonuję. - To chyba znaczy, że chlebek cię kocha. - An. teściowa to słyszy i śmieje się. - Albo... - dodaję - ...że tata cię kocha.
- Że tata mnie kocha! - Fi. z przekonaniem wybiera opcję drugą, przy tym traktuje to jak kolejny absurdalny żart z mojej strony - jakżeż mogłem coś takiego wymyślić z tym chlebkiem. Wiadomo, że tata.
- Masz rację, kocham cię, Filu.
- No, nawet bardzo! - Dorzuca, z buzią pełną grzanki.

sobota, 3 lutego 2018

Mapy

Ostatnio przeczytałem czyjś komentarz pod koncertem muzycznym na youtube: "Dobrze jest żyć w czasach, gdy powstaje taka muzyka". Ja powiedziałbym: "dobrze jest żyć w czasach, gdy istnieją mapy satelitarne w internecie". Dziś posadziłem sobie na kolanach U., za chwilę dołączył Fi. i dali się wciągnąć w coś, co jest moja pasją: mapy. Mapę googlową przesuwałem tam i z powrotem, w widoku 3D, zdjęcia satelitarne jeszcze lepiej "ożywały" i tak badaliśmy nasze drogi - z domu do: przedszkola, cioci O., cioci Al., nad morze i w góry. Patrzyliśmy jak wyglądała plaża w Sopocie i wejście na Turbacz - wspomnienia z wakacji. Cieszyłem się, że nie mogą się oderwać. Mapy - są jak inny świat. A teraz sam oglądałem Warszawę raz jeszcze, jej wszystkie dzikie zakątki i obrzeża, niereprezentacyjne strony, wszystkie kryjące w sobie jakieś historie. Gdzie nie spojrzałem, gdzie nie przesunąłem mapy, tam przypominało mi się coś, ktoś... Warszawa jest tak wielka, wielka przez wspomnienia, czasy, zapachy, prace, przeżycia, przyjaźnie i tak dalej. Ale zaraz obok jest Puszcza Kampinoska, a wprost, przez środek miasta przepływa Wisła. One są wielkie inaczej, wielkie przez przytłaczający ogrom i spokojną siłę stworzenia. A przecież za stworzeniem jest jeszcze ktoś większy. I tego nie ogarniam już wcale. Ale kocham.

piątek, 2 lutego 2018

Śniegiem

Wyszedłem na piechotę ze wsi. Z domu Al. siostry miałem pojechać do pracy. Ale auto zostawiłem dla A., bo go potrzebowała. Dom ten jest na końcu małej gruntowej drogi, tak że masz wrażenie, jakbyś utknął w najgłębszej norce. Zwłaszcza w tej aurze zimowej. Umówiłem się z D., że mnie podrzuci do Warszawy, na Wolę, bo on też o tej godzinie jedzie. Syna do przedszkola, a sam do roboty. 

Jest jeszcze ciemno. Wyszedłem trochę wcześniej. Dlaczego wcześniej? Bo nie chciałem się spóźnić, a być punktualnie - trudno wymierzyć. Jak to powiedział ktoś o bilansie w budżetówce: dlaczego jest zysk? Bo w zero trudno trafić, a straty mieć nie należy. Nie chciałem się spóźnić, więc się obudziłem i wstałem. A jak wstałem, to co, będę się po pustym, ciemnym domu kręcił? 

Włożyłem ubranie przygotowane w jednym miejscu - obok okulary, zegarek, telefon. Wiem, że zawsze rano tego szukam, niepotrzebnie mija czas. Buty, kurtka, czapka... Wychodzę na taras. Z tarasu na twardą, zamarzniętą, rozjeżdżoną, błotnistą drogę. Miałem ochotę to zrobić od pewnego czasu: przejść ten kawałek, który zawsze przejeżdżam samochodem, po wertepach, po słabych, gminnych szutrach i asfaltach.

Śnieg mokry, nawet nie skrzypi. Myślę, że idę jak lis, w słabym świetle chmurnego, zimowego świtu. W nicości, w białości, w ciszy. Właśnie, ciekawe, czy o tej porze będę tu jakieś zwierzęta. Sarny? Dziki? Dzików wolałbym nie spotykać. Ale one raczej uciekają. Brnę powoli śniegiem. W końcu wychodzę na Długą. Tak się nazywa ta droga. I jest długa; długa i prosta, i całkiem biała. Żeby ją przejść, ślizgając się na gładkich podeszwach, potrzebuję ośmiu minut.

Osiem minut samotnego marszu przez wiatr, lód, ciszę, pustkę okolicznych pól. Powolne posuwanie się do przodu gdy słyszę swój własny oddech i wszystkie myśli. Idę nie szybciej i nie wolniej, idę, bo iść mogę i umiem. Bardzo mi się to podoba. Wspominam sobie ten poranek. A dziś, gdy wstałem, w ciszy poranka usłyszałem Ten głos, żeby nie tracić tej ciszy, tej pustki, dbać o nią, nawet w środku zgiełkliwego miasta.


czwartek, 1 lutego 2018

Buda

U. była w szoku - zniknęła buda. Dosłownie przed chwilą jeszcze była, a ja sprzątnąłem wszystko: cztery krzesła odstawiłem pod stół, do każdego wprawiłem siedzisko, które było wyjęte przez dzieci. A na wierzch poduszkę. Złożyłem narożnik i uporządkowałem poduchy. Złożyłem koc w kostkę.

Dziesięć minut po żalu i rozpaczy - U. przypomina sobie:
- Tato, dlaczego sprzątnąłeś budę?
- Już ci mówiłem, zrobiłem to dla babci. - Widzę, że U. nad tym myśli. - Ty myślałaś, że babcia się z budy ucieszy, jak jej pokażesz?
- Mhm, tak... - Smutno potwierdza U.

- No widzisz, a ja myślę, że się ucieszyła, że jest sprzątnięte, bo tak to nie miałaby gdzie usiąść; ani krzesła, ani kanapy. - Wyjaśniam, a U. dalej rozważa w myślach. - Babcia jest zmęczona i po pracy chciała zjeść, odpocząć... Ale wiesz możemy jeszcze zrobić budę...
- Tak, u babci!
- No, nie, u ciebie na łóżku. Może być?
- Tak!

Dwie godziny później jest już po czytaniu na dobranoc. - "Męczące to". - Myślę sobie i dziwię się, bo czytać na głos bardzo lubię. Już mam zamykać drzwi, kiedy:
- Hy! Buda! Obiecałeś!
- No, tak, obiecałem. Pamiętasz?
- Tak, obiecałeś. - Powtarza U., jakby dla upewnienia się, że to będzie.

- Ok, zbuduję ci szybko. I będziesz w niej spać?
- Naprawdę? Tak!
- Naprawdę. Jak obiecałem, to muszę zrobić. - Ustawiam: krzesło, starą teczkę A2, którą A. nosiła kiedyś na lekcje rysunku, poduchy i na wierzch starą listwę przypodłogową i koc. Jest buda. Akurat dziś dotrzymanie słowa było proste.

środa, 31 stycznia 2018

Abstrakcja

Zacząłem znów od lewej strony półki. Dwa, albo nie, trzy opasłe segregatory notatek. Robiłem je na studiach, na kartkach wydzieranych z bloku A4. Zawsze pisałem sygnaturkę przedmiotu w lewym górnym rogu, datę i swoje imię z prawej, a na dole listek. No, ten mój listek. A w notatkach wykłady, ćwiczenia i lektury. Tak, z każdej lektury notatki. Ile godzin mnie to kosztowało? Nie wiem.

Wiem, że wyrzucenie zajęło mi godzinę. Nie wszystko, jeszcze zostawiłem po kilka stron z każdego przedmiotu. Jakiś sylabus, jakaś pierwsza kartka. O, filozofię zachowałem całą. I spodobał mi się piękny rysunek na wstępie: pies ≠ pies. Nie tyle piękny jako rysunek, ale piękny jako idea i prosty zarazem. Dokładniej rzecz ujmując: 

pies (Pikuś, pieszczoszek Marysi) ≠ pies (modelowy, wszechpies, znak)

Uśmiałem się. To ma znaczyć tyle, że pojawienie się filozofii można wiązać z początkami myślenia abstrakcyjnego u ludzi, czyli zdolnością postrzegania rzeczy nie tylko jako konkretnych przedmiotów, ale jako pewnych typów, idei. Lubię filozofię, żal się żegnać. A może kiedyś i filozofię wyrzucę, może tylko potrzebuje odleżeć swoje. Cała reszta, jakieś 20 cm papierów poleciało do kubła na makulaturę. Było już zbyt abstrakcyjne.

wtorek, 30 stycznia 2018

Obcy

— Tato, to mój nowy piesek. – U. pokazuje mi plastikową figurkę w wyciągniętej ręce.
— No tak, nowy w twojej kolekcji tysiąca i jednego pieska.
— Mhm, tak.
— Ale on przecież nie jest twój, tak?
— Tak...
— Pożyczyłaś go dzisiaj, pamiętasz? – Upewniam się.
— No, pamiętam. A wiesz, on będzie dzisiaj ze mną spał.
— Co? Naprawdę?
— Naprawdę.
— Ale on jest jeszcze obcy.
— Nie, on nie jest obcy.
— No, dopiero dzisiaj go poznałaś i już, tak szybko chcesz go do łóżka? – Spojrzałem na U. i prawie się już roześmiałem, widząc, że nie rozumie. – E, niech śpi. – Łaskawie przyzwoliłem. Na obcego.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Tawerna

Przypomniała mi się taka stara piosenka, prawie szanta, zacząłem ją nucić.
- Tato, chcę jeszcze zjeść coś na kolację. - Zajęczał Fi.
- O, teraz sobie przypomniałeś? Teraz trzeba już iść spać...
- Ale tato, ja chcę coś zjeść.
- No dobra. - Wzięła mnie litość. - Co chcesz zjeść?
- Chlebek z potartym...
- ...serem i z oliwą. Czyli to, co zawsze.

Zrobiłem. Fi. zasiadł przy stole w kuchni. Lampka wciśnięta w kąt zastąpiła dużą, kuchenną lampę, która teraz rzucała już tylko cień na sufit. Fi. jadł, a ja wziąłem ukulele i zacząłem śpiewać "Tawernę pod pijaną zgrają". Otwieram tekst z internetu w telefonie i przypominam sobie wszystkie słowa, pamiętane jak przez mgłę. I przyciskam akordy na gryfie i przychodzi ostatnia zwrotka:

Kiedy chandra jesienna jak mgła cię otoczy, 
Kiedy wszystko postawisz na kartę przegraną 
Zamiast siedzieć bezczynnie i płakać lub psioczyć 
Weź węzełek na plecy - ruszaj w świat, w nieznane

Do tawerny "Pod Pijaną Zgrają"... - i ten refren po raz kolejny odśpiewałem, wprawdzie niezbyt głośno, ale z autentycznym zaangażowaniem, które ze zdziwieniem w sobie odkryłem. Przemknęło mi przez myśl, co z tej piosenki Fi. rozumie. A zresztą, nie trzeba wiele rozumieć. Wystarczy czuć, choć przez sekundę czuć, jakby się było nad tym morzem lub w górach. Tak, nawet lepiej w górach. I móc sobie ruszyć w nieznane.

Fakt, że to możesz zrobić prawie zawsze, to tylko zależy od decyzji. Takie poczucie "nic do stracenia" można mieć nawet wówczas, gdy się ma wiele do stracenia. Bo to nie jest stan posiadania, czy stan cywilny; to stan umysłu. Niezależny nawet od wyznania wiary. Wolny duch człowieka. To wszystko w głowie siedzi. Siedzi o późnej porze w mojej kuchni, gdy Fi. je kolację.

piątek, 26 stycznia 2018

Zabawa

Poszedłem z dziećmi na Lego na Stadionie Narodowym. Miało być do Centrum Nauki Kopernik, ale przyszliśmy tam bez biletów - drobne zaskoczenie, bo od grudnia kupuje się tylko przez internet (piszę ku przestrodze: o godzinie dziesiątej zaproponowali mi w kasie sprzedaż biletu na... 16:10). Ale do tematu: Lego. Wystawa robi wrażenie, jest tego dużo, ładnie, ciekawie - dziesiątki gablot z budowlami. I żeby nie było, postawili też dużą zagrodę z miejscem do zabawy - klockami oczywiście. "Hej, kolego, baw się Lego" - i tym podobne hasła na ścianach. No to się bawię. Fajnie jest tak układać klocki. Niby to dla dzieci, ale... no, wiadomo.
- A pan tu też buduje?
- A... no, tak. Pomagam. - Uśmiecham się do chłopca, który mnie zaczepił. - Ula! - Wołam. - Jak tam się czujesz, piesku, w nowej budzie? - U. wygląda przez okienko. Dzieciaki (cała ich chmara) zbudowały domek z wielkich klocków (takie lekkie "cegłówki", chyba już nie Lego).

Czas leci. Mamy już wychodzić, kiedy Fi. wraz z U. dają się zupełnie wciągnąć w nowy projekt: zburzyć i postawić dom od nowa. Razem z innym chłopcem - prowodyrem rozwalają i burzą, i jest to dla nich widocznie ogromna frajda.
- Filu, ale wiesz, że zaraz idziemy? Ula, zbieramy się za chwilę!
- Ale tato!
- Ale tato! Musimy jeszcze szybko zbudować nowy dom!
- No dobra... - Zerkam na zegarek. - Budujemy szybko i idziemy do domu. Minęło już prawie pięć godzin tutaj, wiecie?
- No, tato budujmy. Masz tu nową dostawę! - Fi. przynosi mi małą ściankę. Tak jakby to była "wielka płyta". To buduję. Dołącza się drugi tata. To chyba tata tego chłopca - prowodyra, od burzenia. Wznosimy razem tę budowlę. A jak dwaj tatowie wezmą się do budowania, to szybko to leci.

Chociaż ja buduję lepiej niż on. Znam się na tym. We dwóch lepiej, niż w pojedynkę. Dzieci też gdzieś przykładają cegły. W końcu przychodzi pora na dach. Zaczynamy schodkowo. Drugi tata nie całkiem ogarnia technikę, ale robi. Robi i dokłada, i buduje, i patrzy, i mówi:
- O, to się będzie zawalać.
- No, trochę tak, trzeba uważać, żeby dzieciom na głowę nie pospadało. Ale da radę...
- To trzeba by tak zrobić, żeby się klocek z klockiem wspierały.
- Ano tak... - Potakuję i robię.
- E, to niech tak zostanie, jak jest. Za dużo zabawy. - Machnął ręką i poszedł usiąść. Myślę sobie: - "Za dużo zabawy?! Ha, ha. Jak to: »za dużo zabawy«?! Przecież po to tu przyszliśmy!" A może nie?

środa, 24 stycznia 2018

Schizole

Montuję audycję. Wtem wpada A. i relacjonuje:
- Uwielbiam tę dziecięcą schizofrenię: rano daję im pietruszkę, to krzyczą "nie, zabierz tę sałatę"! Teraz kładę im do kanapek, to z zadowoleniem mruczą: "o, dziękuję, uwielbiam pietruszkę, nie ma nic lepszego"!
- Naprawdę? - Śmieję się... - No to ładnie popaprane... preferencje.
- No to już ci nie przeszkadzam. - A. wychodzi.

Tak, mam jak najszybciej skończyć. Ale przypomina mi się ubieranie Fi. Pewnego razu, bodaj we wrześniu, wyszedł z zajęć judo i nie chciał się przebierać, jak to często bywa. A ja się nie złościłem. Akurat miałem i czas, i książkę. 

Tak więc co jakiś czas przypomniałem mu, żeby się przebierał, on - dąsy... aż minęła godzina i w końcu musieliśmy wyjść. Po wielokrotnych ostrzeżeniach, owinąłem go swoją kurtką i poszedł jak w sukni do domu, w butach bez skarpet. Ja w samej bluzie. Milczał. Już chyba sam swoimi humorami był zmęczony.

A dla odmiany w ten wtorek ubrał się w pięć minut, jeszcze się ścigał, bo liczyłem punkty za każdą część ubrania. Wygrał ze mną siedem do dwóch i pół. Ale motywacja pozostała wewnętrzna, tylko lekko wzmocniona. 

I niech mi ktoś powie, że dzieci to nie schizole. I niech ktoś mi powie, że my - dorośli nie jesteśmy często jak dzieci. A nieraz im poważniej w głowie, tym śmieszniej to wygląda - z boku.

wtorek, 23 stycznia 2018

Sodoma

- Filu, no co ty, zepchnąłeś keczup parówką wprost poza talerz i na spodnie?
- No...
- Spychaczu... Zbieraj! Zrzucaj jak najwięcej na spodnie. - Nabijam się. A Fi. już chce zaradzić coś na swoją plamę. - Czekaj, nie rozcieraj po spodniach, ja zbiorę nożem. Tak jest najlepiej. - Skoczyłem do szuflady ze sztućcami. Tymczasem Fi. przemyślał wszystko.
- Tato, ty nie możesz mówić żadnych słów głupich, złych i groźnych.
- A głupie, złe i groźne słowa to są takie, z którymi ty się nie zgadzasz? Albo jak się śmieję z czegoś, co ty zrobiłeś?
- Tak, to są takie, z którymi ja się nie zgadzam.
- I ja nie mogę nic takiego mówić?
- Tak. I na takie słowa spadnie ogień i spłoną na całym świecie, i ich nie będzie.
- Ha ha. - Zaczynam stylizować na opis zniszczenia Sodomy: - I zesłał Pan ogień i deszcz siarki na wszystkie słowa złe, głupie i groźne, z którymi nie zgadzał się Filo i zniknęły, i tylko dym się unosił.
- Tak, tato. Tak było, to znaczy tak będzie. - Poważnie podsumował syn mój.

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Grzeczni

- Babcia Bożenka ma wyjść! - Krzyczy U.
- Ale to ja muszę wyjść. - Tłumaczy A.
- Nie, ty nie wychodzisz!
- Wychodzę.
- Ja wyjdę z tobą.
- Nie, ja muszę sama, bo idę do lekarza. - I tak dalej - opowiada mi o tej scenie A.
- Aha. - Potakuję i komentuję. - Już to sobie wyobrażam. Genialna logika Uli: skoro babcia zostaje, żeby mama mogła wyjść, to babcia musi wyjść, żeby mama mogła zostać. I w dodatku wyrażanie sprzeciwu nie ma skali; jest tylko zero albo maksimum. Czyli jak się coś nie podoba, to w najwyższe tony i histeria. Skąd ona się tego nauczyła? Przecież my tak nie robimy. Wręcz przeciwnie. Al. moja siostra wręcz kiedyś mówiła, pamiętasz, "Boże, ale wy się beznadziejnie kłócicie". W sensie, że tak spokojnie.
- A najlepsze, że potem się chwaliła: "I byłam już grzeczna".
- No właśnie, przeszła na zero.

Wieczorem kąpią się razem: Fi. z U. Kłótnia. Wyjmuję Fi.
- Tato, teraz musisz mnie przeprosić.
- Za co?
- Za to, że byłeś niemiły.
- Przykro mi, ale ja cię po prostu wyjąłem i zrobiłem to delikatnie. Specjalnie delikatnie, żebyś nie miał się do czego przyczepić. - Z trudem kończę zdania poprzez jęki i wyrzekanie Fi. - A wyjąłem akurat ciebie, bo ty pierwszy przegiąłeś. Nikt ci nie kazał wrzeszczeć z całej siły na U.
Fi. do wanny wrócił. Za chwilę znowu kłótnia.
- Tato, wyjmij Fila z wanny. - Skarży się U. Ja nic, tylko patrzę spokojnie, jak zerkają na siebie z zawiścią. Zastanawiam się.
- Nie, tym razem wyjmę ciebie. - Chwytam U. Już jest na podłodze.
- Aaa! Tato, idź!
- Ula, nikt ci nie kazał chlapać Filowi w oczy. Chcesz wrócić? Nie będziecie już się kłócić? - Wraca. Bawią się. Po chwili U.:
- Tato, już się nie kłócimy.
- Bardzo się cieszę, że się nie kłócicie. - W myślach trąbię sukces.

niedziela, 21 stycznia 2018

Stuknięty

Dodałem w telefonie nowy kontakt: "Stuknięty Facet". Stuknąłem go. Zagapiłem się. W korku, na czerwonym, odwróciłem się do U. No i bez hamulca auto delikatnie się stoczyło. Facet obejrzał dokładnie zderzak, jakby chciał mieć tam stan idealny. No cóż, dałem mu swój numer telefonu. I trochę zmartwiłem. Bo jeśli naprawdę jest stuknięty i dojrzy jakąś ryskę, i będzie z tym dzwonił do mnie? Może była jedna, malutka. Ale czy to przeze mnie? Przetarłem własną, czystą ręką jego zderzak, to widziałem. Ale potem pomyślałem: o co ja się martwię? Mam bogatego Tatę, zapłaci. Powie: "masz tu, synu. To na tę naprawę". Albo przekona tamtego, że ma czego się czepiać. Tak jak kiedyś goście, których stuknęła A. w poślizgu. Wyszli, zobaczyli, powiedzieli cześć i pojechali. Tymczasem my, ja mam zabiegać o co innego, o Jego sprawy.

niedziela, 14 stycznia 2018

Orkiestra

"Psy szczekają, a karawana jedzie dalej". - Mówił Jurek Owsiak w odpowiedzi na zarzuty blogera Matki Kurki. Pamiętam, to chyba było rok temu. No i jedzie dalej. Nie tylko karawana, ale i smród. Śmierdzi mi pogarda. Ci, którzy nie dają na WOŚP, odnoszą się pogardliwie do tych, co dają. I vice versa. Czy nie można inaczej? Chciałbym słyszeć: uważam, że ja mam rację, (nie) dobrze jest i (nie) należy im dawać, ale szanuję to, że ty (nie) dajesz. Proste? Dlaczego dawanie stało się rodzajem politycznego manifestu w rodzaju: "ja (nie) daję, więc jestem po dobrej stronie, a ty jesteś głupi"? Każdy daje temu, komu ufa. Kwestia zaufania nie da się zredukować do barw czarno-białych. Nawet jeśli ktoś wygrał proces sądowy, a ktoś przegrał. A gdyby nawet było czarno-białe, to gdzie szacunek? Skąd wiesz, czy plując na barykadę, nie pluniesz komuś w twarz?

piątek, 12 stycznia 2018

Powiew

Graliśmy z A. na grupie domowej. Ja na ukulele i śpiewam, A. pomaga mi na pianinie. Jest dobrze, zgrywamy się. Ale to tylko drobna część sukcesu. Sukces jest, kiedy w tym graniu wyrażam serce i autentycznie staję (lub siadam) przed Bogiem. I Duch przychodzi, jak wierzę i czuję. Aż mi dobrze, a momentami śmiać się chce - radość niewytłumaczalna naturalnie. Ale właśnie, skończyliśmy pierwszą piosenkę i Ł. mówi:
- Macie tu okno otwarte? Czy co to... jakoś mi teraz zaczęło wiać.
- Nie. - Zerkam na okno balkonowe. - To jest zamknięte. Może trochę nieszczelne, ale nie żeby wiało. Zresztą ono tak było od początku.
- Ale wcześniej nie wiało.
- No a za tobą jest okno, które jest w ogóle nie otwierane, takie bez klamki wstawione szczelnie, także nic się nie przedostanie. Serio? Może ci koc przynieść.
- Nie, spoko.
- Przyniosę.
Kończymy drugą piosenkę.
- Nie, naprawdę. - Mówi Ł. - Tak wiało...
- Potwierdzam. - Odzywa się M. - Ja też czułam, taki chłodny powiew.
- Ale my tu mamy wszystko pozamykane. W kuchni też... - Śmieję się. - To może trzecią jeszcze zagramy? - I gramy. A Ł. się prawie trzęsie. Kładę na niego rękę, modlimy się. 
- No Janka rękę czułem normalnie, ciepłą. - Mówi. - Ale ciebie - zwraca się do M. - normalnie jakby mnie paliło. Dziwne... no, mega.

czwartek, 11 stycznia 2018

Dzieciodisco

Widzę, że A. siedzi na ławce pod sklepem. I że pokazuje palcem i mógłbym czytać z ruchu ust, gdyby to nie było trzydzieści metrów: "zobaczcie, tata idzie". I biegnie do mnie U., no i Fi. jedzie na nieodłącznej hulajnodze.
— Kupiliśmy figi!!! – Emocjonuje się U.
— Tak? To wspaniale.
— Chcesz jedną. – Proponuje A.
— Nie, dziękuję, właśnie zakładam rękawiczki. To jak było?
— A, nieźle. Dopiero odebrałam twojego smsa.
— ...że przegapiłem naszą stację?
— Tak, i przewróciłam oczami: typowy Jaś. 
— Bo właśnie pisałem na telefonie bloga i dlatego tak. – Zaśmiałem się, a A. objęła mnie mocno. Ruszyliśmy dalej do domu, a Fi. hulajnogą skrobał mi marchewki.
— Najlepsze, opowiem ci, jak już wyszłam z Filem z szatni, to poszłam na ten niby dziedziniec szkolny, bo myślałam, że to jakieś zajęcia taneczne. A to bal przebierańców...
— I chłopiec mnie przewrócił! – Wtrąca U. z żalem, z oburzeniem wręcz.
— Tak, jakiś chłopiec wybiegł zza rogu i wpadł na Ulę, i ją przewrócił.
— Typowe dziecko... – Burknąłem z przekąsem.
— A najgorsze było wiesz, co?
— No.
— Że tam leciały te wszystkie kawałki: "przez twe oczy zielone zielone..."
— "...się zesrałem". – Dokończyłem frazę na złość Zenkowi M. – O, nie. To jak w "Nieściszalnych", w tym filmie, pamiętasz? "Zobacz, to miasto jest pełne gównianej muzyki, musimy coś z tym zrobić".
— A, tak. Ale czy już nie ma innych skocznych kawałków do tańca? Chociażby już ten Daft Punk.
— Co? 
— Oj, nic takiego, ale na pewno to słyszałeś. I jeszcze jedno było straszne, że te dzieciaki tak to chwytają w lot.
— A, no oczywiście, że tak!
— Niby to tak dla żartu...
— Ja myślę, że dzieci za bardzo nie odróżniają. Zresztą przychodzi taki moment, nawet nie wiesz kiedy, że kończy się żart, a zaczyna się serio. O ile na balu przebierańców cokolwiek jest serio. To jest ten sam moment, kiedy tracisz...
— Co?
— Bo ja wiem? Godność? Ha, ha, ha.
— Aż tak to nie...
— Aż tak nie?

środa, 10 stycznia 2018

Pomiędzy

Wszedł do starej sutereny, której drzwi wychodziły wprost na chodnik jednej ze śródmiejskich ulic. Chłód zagnał go do środka, tak że szybko zamknął za sobą drzwi. Prędko rozejrzał się po wnętrzu kawiarni, ale nie dostrzegł przyjaciela, który już czekał, wciśnięty w kąt. Zawiesił za to wzrok na zgrabnej kelnerce, która odwzajemniła się równie zmęczonym spojrzeniem. Zerknęła z zaciekawieniem na identyfikator, którego zapomniał zdjąć i dyndał mu na wierzchu, zdradzając właściwie wszystko.
— Dzień dobry. – Uśmiechnęła się ledwo.
— Poproszę jedno... Jedno... – Zaczął się rozglądać za etykietkami do wyboru.
— Mamy dwa. – Pokazała ręką na kraniki.
— No więc jedno to, o... – Uśmiechem ukrył zakłopotanie. – Widzi pani, po całym dniu ciężko zebrać myśli...
— Pana kolega chyba podobnie.
— O, to już tu jest? A skąd pani...
— Coś jeszcze?
— Co? A, nie, dziękuję... – Odszedł od baru z wysoką szklanką.
Przyjaciel dopiero podniósł się z krzesła.
— No, stary, ile to już...
— Ze sto lat. – Roześmiał się cicho. Zrobili miśka.
— Wpadła w oko, co?
— Ta... Ale jedno mnie zawsze peszy. Wiesz, co? Że takich, jak ja – adoratorów na pięć minut, ona ma tu codziennie tylu, że jeden więcej – to tylko kłopot. Ach, nawet nie najgorsze to piwo.
— Na pięć minut, mówisz?
— No a nie?
— No nie wiem, to ty jesteś żonaty.
— Ano, jestem. – Odsapnął, wieszając kurtkę na oparciu krzesła. – Wiesz, miałem wrażenie, że z tego zimna musiałbym tu wejść, nawet gdybyśmy się tu nie umówili.
— A ja?
— No trudno, zadzwoniłbym do ciebie. Ty w jednej knajpie, ja w drugiej. Byśmy sobie pogadali.
— Ha ha, daj spokój, to by było takie warszawskie. – Mina przyjacielowi jakoś szybko zrzedła, westchnął. – No, ale co tam u was, co u żony?
— A co ma być...
— No, kochacie się?
— Znaczy co?
— A, ja nie o tym, tylko tak ogólnie. Ale skoro już chcesz. – Zarechotał.
— Ja bym nie potrafił o tym opowiadać, wiesz? Tak się teraz zastanowiłem. To by było ciekawe przez dwie minuty, a potem... – Wziął łyk piwa.
— Potem co? 
— Potem właśnie bym nie umiał opowiedzieć, no wiesz, tego, co wokół, co przed i co po, i w tle, pomiędzy i w ogóle tego, co sprawia, że...
— No?
— ...że to jest takie świetne.
— Czyli co? A, przepraszam, właśnie ty mi nie powiesz. – Roześmiał się serdecznie, z błyskiem porozumienia w oku.
— Ha ha, bystry jesteś. No, nawet jakbym chciał...

wtorek, 9 stycznia 2018

Utyty

Utyć - nie utyłem, choć pamiętam, jak po paru miesiącach od narodzin Fi. zdarzyło mi się napisać na fejbuku: "Wróciłem do wagi sprzed ciąży". Wydało mi się to zabawne. Ale też było prawdą. Spadło mi wtedy z sześć kilo. Od tamtej pory prawie nic się nie zmienia, pewnie z powodu moich leniwych nawyków żywieniowych. Ale zauważyłem inną rzecz. 

Znajomy napisał, że chciałby się spotkać z dziewczyną, ale nie żeby ją podrywać czy coś, tylko poznać. No, jak człowieka. Zatem żeby sobie nic nie pomyślała - tylko... jak to zrobić? Odpowiedzieli mu doświadczeni pół żartem-pół serio: to się tak nie da, "one" ciągle myślą. Ale możesz spotkać się w małym gronie, tylko większym niż dwa. 

Czytając to, przypomniałem sobie moje dawne, podobne rozterki, dotyczące różnych dziewczyn: jak się z nią spotkać, żeby sobie COŚ pomyślała, ale znów nie tak bardzo, żeby się nie poczuła jakoś zobowiązana, bo przecież chcę ją po prostu poznać, a z trzeciej strony jednak zależy mi... I tak dalej. Nieważne zresztą, co dokładnie myślałem. Ważniejsze, co czułem.

To co czułem - to właśnie przypomniało mi się i było przyjemnym wspomnieniem. Bo ten stan pewnego napięcia i głodu: znajomości, relacji, bliskości - był i jest czymś najbardziej twórczym, co może człowieka spotkać. Gdy się dziewczyny nie zna, gdy jesteś zakochany, ale jeszcze nie jesteście razem lub niezbyt długo razem, lub jeszcze nie jako małżeństwo, nie mieszkacie, nie śpicie razem, to jest oczywiste: można bliżej. CHCĘ bliżej!

W małżeństwie inaczej: trzeba o to dbać, podejmować pewien wysiłek - odkrywać (z fascynacją), że można JESZCZE bliżej. Bo zawsze można i to jest piękne. Można, ale czy chcę? I ta zasada, i to pytanie z niezwykłą łatwością przekłada się na relację z Bogiem: czy chcę bliżej i więcej? Czy już utyłem, jak napisano o Izraelu: "utył Jeszurun i wierzga - utyłeś, stłuściałeś, zgrubiałeś - i porzucił Boga, który go stworzył, znieważył skałę zbawienia swojego" (Pwt 32:15).

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Radocha

- Mamo, a mógłbym się przejechać tą ciuchcią?
- No... Ech, Filu... - Zaczęła się wahać A., patrząc na głupią zabawkę w centrum handlowym. Głupią jak dla nas - rodziców. Wrzucasz dwa złote, a ciuchcia (albo samolot, albo co tam jeszcze - pełno tego badziewia) kiwa się i huśta, a dziecko w środku wykonuje ruchy podobne do kogoś, komu się zbiera na wymioty. I jest szczęśliwe. - Synku, ale ja nie wiem, czy ty będziesz mieć z tego radochę.
- Mamo, proszę, mogę?
- No dobrze. - Złamała się i wrzuciła dwójkę. Fi. kiwa się i kiwa, i po chwili mówi z pewnością:
- Mamo, jest radocha.

niedziela, 7 stycznia 2018

Pozycja

Oglądamy film. Mówili, że familijny, ale z całej familii na placu boju została tylko A. i An. teściowa, bo U. zasnęła, Fi. się znudził, a ja wyszedłem razem z nim. No bo tak ładnie prosił. Najpierw wiercił się, potem sobie poszedł, potem chyba uznał, że nie chce się bawić sam, bo wrócił i prosił, żeby znaleźć mu część od zabawki. Część, która właściwie nie jest taka znowu niezbędna, ale fakt, że mama lub tata pójdzie jej szukać, to już sukces i... zaspokojona potrzeba uwagi.

Tej części - małego czerwonego pypcia, tj. końcówki od zabawkowego stetoskopu - nie znalazłem. Po prawdzie, nie miałem nadziei, że go znajdę, bo co trzy-cztery dni sprzątam dość dokładnie dziecięcy pokój i pudełka, do których wrzuca się z podłogi jak leci przed spaniem... i czerwonego pypcia od dawna nie widziałem. No ale poszedłem. Zaczęliśmy bawić się w dźwig - do kija, który U. znalazła na spacerze, przywiązałem wstążkę - z jednej strony węzłem prostym do kija, z drugiej strony zawiązałem kluczkę, żeby powstała pętla. I tak ratowaliśmy zwierzątka przed niechybnym i strasznym utonięciem w kanale. Czemu akurat kanale - nie wiem.

W końcu wszystkie zwierzątka z całego pokoju, w zasięgu wzroku, nawet tygryskowe kapcie U. - wylądowały w ciepłym i bezpiecznym domku. Uznałem więc, że misja zakończona i na chwilę wrócę do filmu - żeby zaliczyć jeszcze końcówkę. Wchodzę, leżą: An., A., U. (ta ostatnia nadal nieprzytomna). A. mówi:
- Jasiu, jesteś najlepszym mężem na świecie!
- E? - Podnoszę brwi, robiąc minę: "ale ja nic nie zrobiłem".
- No bo tak poszedłeś z tym Filem, a my możemy sobie oglądać film...
- Ach... - Podrapałem się w głowę. - No to tak, jestem najlepszy - pomyślałem i zasępiłem się: - Tylko w której pozycji? (patrz załącznik)

piątek, 5 stycznia 2018

Jądro

- A wie Pan, pewien człowiek, który pomaga wychodzić z uzależnienia od pornografii, mówił mi, że łatwiej o sukces i wolność od nałogu, kiedy nie skupiasz się na tym, by "tego" już nie robić. Raczej trzeba zastanowić się, co cię do "tego" pcha. Może jakiś brak, czyli niezaspokojona potrzeba, może rana, może chęć udowodnienia sobie czegoś, może przymus zagłuszania sumienia lub potępienia itd. - Staram się mówić fachowo, bo prowadzę  audycję. Mój rozmówca-psychoterapeuta słucha cierpliwie. Może dlatego, że już zna odpowiedź. Albo takie zboczenie zawodowe. - I jeśli zajmiesz się sobą - ciągnę dalej - tak dogłębnie, to będzie ci łatwiej siebie zrozumieć i walczyć z uzależnieniem.
- Ja bym powiedział, że i tak, i nie. - Odparł po sekundzie namysłu. - Bo jak powiedział Józef Tischner, jakoś mi te jego słowa zapadły w pamięć, nie musimy znać natury zła, żeby z nim walczyć. Zresztą i tak nigdy tego w pełni nie pojmiemy, bo nasze poznanie jest aspektowe.
- Nie musimy wchodzić w "jądro ciemności" i mówić "ohyda", jak u Conrada?
- Czasami, w pewnych przypadkach, pomaga po prostu to, że zajmuję się życiem i to uzależnienie schodzi na dalszy plan.

środa, 3 stycznia 2018

Wszystkiego

...najlepszego w Nowym Roku! - Tyle razy usłyszałem dziś te słowa, że aż się zadumałem: a niby co to znaczy? Dla każdego co innego - to jasne. Chociaż...
Ktoś powiedział, że światu nie brakuje dziwów i cudów, brakuje tylko zachwytu. A zatem... może i ja nie potrzebuję "wszystkiego dobrego", tylko więcej radości? Może nie tylko ja. Może wszyscy.
"Wszystko dobre" dla każdego znaczy to samo: cieszyć się, być wdzięcznym za to, co jest. Komu? A komu chcesz. Jednak to radość ukryta w pakiecie życia z Bogiem jest w stanie przetrwać wszystkie próby.
Uczę się patrzeć na swoje dzieci jak najczęściej jak... typowy dziadek albo babcia. To znaczy jak na sukces, dar, radość, dumę, zabawę. A coraz mniej (oby do zera) jak na: porażkę, trud, utrapienie, zadanie. Choć te ostatnie są też częścią prawdy o rodzicielstwie.
I wiecie, co? Nieźle mi idzie - to noszenie różowych okularów. Pozwala mi też... chcieć więcej. Nie tylko więcej dzieci. W ogóle: więcej z życia. Słowem: wszystkiego najlepszego.

wtorek, 2 stycznia 2018

Sorki

Drugi stycznia - dziwny dzień, pracujący-niepracujący. Mam czas, żeby obskoczyć dzieci. Po dziewiątej wracam z przedszkola, buty zdejmuję, kurtkę... Czuję już unoszący się wszędzie zapach kawy. Oho, a więc A. znalazła lub próbowała znaleźć sobie jakąś jamę (albo gałąź, jak jaguar ze zdobyczą), w każdym razie samotnię, żeby tę kawę pochłonąć spokojnie, najlepiej z książką. Zaglądam do sypialni i, oczywiście, A. siedzi w łóżku, czyta, kawę popija. Lecz, primo, nie sama, secundo, nie swoją książkę czyta, tylko "kurczaki luzaki" - dla U. Skończyła. Ja kładę się obok.
- To może tata ci teraz poczyta? - A. zwraca się do U., a tak naprawdę do mnie.
- Tato, poczytasz mi "Kurczaki i bazyliszek"? Tak ładnie proooszę.
- Noo... Mógłbym... - Przyznaję z wahaniem. - Ale wczoraj wieczorem wam to czytałem, może teraz coś innego? - Proponuję, żeby zaproponowała coś. U. zaczyna się więc przewalać po mamie.
- Ula, ale ja bym chciała wypić spokojnie kawę.
- Nie. - Ucina dyskusję U. - Sorki.

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Nowy

Jest taki obrazek Mleczki, na którym strażak zsuwa się po rurze nogami do góry i ląduje twarzą na betonie z wybitym okiem i zębami - na to dwóch kolegów pokpiwa sobie i pada jedno słowo komentarza: "nowy"! Na szczęście, gdy zmienia się rok w kalendarzu, nie wszystko zaczynamy od nowa. Pewne rzeczy trwają w najlepsze. A inne, zwłaszcza błędy, chcielibyśmy na zawsze pożegnać i... często się udaje, bo inaczej się już nie da. Dzień po dniu odchodzą do przeszłości. Bez cezury, bez przełomu, bez fanfar, bez uciekania w obcą przestrzeń, bez udawania.

Przychodzi taki dzień jak pierwszy stycznia i między odgrzewaną fasolką po bretońsku z wczoraj, a odgrzewaną jajecznicą z rana zastanawiam się: jak można nie być domatorem? Zwłaszcza tego dnia. Co tu robić? Można by dokądś wyjść, ale trochę w powietrzu zimno, trochę brudno, trochę sennie. W ogóle dobre ("bo polskie") jest to siedzenie w domu i zapraszanie do domu. W Warszawie chyba więcej tego trzeba, bo jak już się porobiło mnóstwo knajp - nowocześnie i wielkomiejsko, to naraz zanika zwyczaj przyjmowania u siebie. A u siebie - po staremu w tym nowym roku: ciepło, czysto, swojsko.