piątek, 12 stycznia 2018

Powiew

Graliśmy z A. na grupie domowej. Ja na ukulele i śpiewam, A. pomaga mi na pianinie. Jest dobrze, zgrywamy się. Ale to tylko drobna część sukcesu. Sukces jest, kiedy w tym graniu wyrażam serce i autentycznie staję (lub siadam) przed Bogiem. I Duch przychodzi, jak wierzę i czuję. Aż mi dobrze, a momentami śmiać się chce - radość niewytłumaczalna naturalnie. Ale właśnie, skończyliśmy pierwszą piosenkę i Ł. mówi:
- Macie tu okno otwarte? Czy co to... jakoś mi teraz zaczęło wiać.
- Nie. - Zerkam na okno balkonowe. - To jest zamknięte. Może trochę nieszczelne, ale nie żeby wiało. Zresztą ono tak było od początku.
- Ale wcześniej nie wiało.
- No a za tobą jest okno, które jest w ogóle nie otwierane, takie bez klamki wstawione szczelnie, także nic się nie przedostanie. Serio? Może ci koc przynieść.
- Nie, spoko.
- Przyniosę.
Kończymy drugą piosenkę.
- Nie, naprawdę. - Mówi Ł. - Tak wiało...
- Potwierdzam. - Odzywa się M. - Ja też czułam, taki chłodny powiew.
- Ale my tu mamy wszystko pozamykane. W kuchni też... - Śmieję się. - To może trzecią jeszcze zagramy? - I gramy. A Ł. się prawie trzęsie. Kładę na niego rękę, modlimy się. 
- No Janka rękę czułem normalnie, ciepłą. - Mówi. - Ale ciebie - zwraca się do M. - normalnie jakby mnie paliło. Dziwne... no, mega.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz