Siódmego stycznia urodziła nam się Ula, a mój świat stanął do góry
nogami. – Dwójka dzieci – myśli ojciec dotychczas jednokrotny – to nie
przelewki! – Jak sobie z tym (nie) radzę? O tym właśnie piszę dzisiaj.
— Ech! – Wzdycha A., zmęczona po pracowitym dniu.
— Ech! – odpowiadam bezwiednie, a tak szczerze, jak nigdy. I wtedy
olśnienie! Mówię żonie: – Aguniu, znów jesteśmy jak narzeczeni!
— Jak to? – Pyta zdziwiona.
— Jesteśmy wzdychającą parą!
— Dobre sobie! – Westchnęła raz jeszcze, tym razem ze śmiechem.
A zatem przyszło nam salwować się poczuciem humoru. Zwłaszcza, że mi
(przynajmniej) nie było wesoło. Jeszcze tydzień temu notowałem: