Okazuje się, że po kilku miesiącach bycia tatą…. czuję
przyjemność w posiadaniu syna. Czy to dla mnie odkrycie? Na pewno w większym
stopniu niż fakt, że mam nowe obowiązki – bo to czuję od początku.
Nie jest łatwo przyzwyczaić się do bycia tatą. Podobno jest
to prostsze, kiedy jest się młodym, kiedy poranny, popołudniowy, nocny świat
nie jest jeszcze tak poukładany, kiedy życie jeszcze nieobwarowane jest
szeregiem niezbywalnych nawyków, kiedy jest się po prostu bardziej elastycznym.
To nie znaczy, że nawyki i rutyna szkodzą, że ułożenie dnia po dniu według
regularnych cyklów jest złe. Chodzi jedynie o to, że warto te nawyki i rytuały
wprowadzać już z myślą o dziecku, które zresztą, gdy już się pojawi, wymaga
i potrzebuje przewidywalnych rodziców.
Jestem młody, więc cieszę się, że podobno jest mi łatwiej.
Ale stary jeszcze nie byłem, więc nie mam porównania. Wszystko przeżywam po raz
pierwszy i wszystko, co mnie spotyka, subiektywnie oceniam. Przyzwyczajam się
do bycia tatą powoli, bo powoli odkrywam małe i duże radości płynące z faktu, że
dziecko, którym zajmuję się co ranek i co wieczór, to moje dziecko. Powoli pozwalam tym radościom przebić się przez uczucia typu "znowu moja kolej" albo "no trudno, trzeba". Gdzieś z
tyłu głowy dźwięczy dobra rada, by cieszyć się każdym etapem rozwoju swego
dziecka. Ale chyba każdy dobrze wie, że nie to się liczy, co z tyłu głowy –
wiedzieć o czymś, ale liczy się to, co w sercu, co się czuje. No więc ja powoli
zaczynam czuć i staram się to pielęgnować: że kiedy zostaję z Fi. i mam się nim
zająć, to poczucie obowiązku stopniowo ustępuje poczuciu radości, satysfakcji…
Mam nadzieję, że w tym odczuwaniu jestem na początku swojej drogi i będzie
coraz lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz