środa, 28 lutego 2018

Prokurator

Od pewnego czasu śledzę fejsbukowy profil pewnego człowieka, który modli się o chorych i zdaje się nic innego nie robić, jak głosić Chrystusa. Często o tym pisze, dzieli się świadectwem mocy. I po co? Żeby się chwalić? Czy dać przykład i zachęcić innych? Nie wiem. Nie znam jego serca. 

Jednak widzę, że niektórzy chyba czują się tak pewnie, jakby to serce już na wskroś przejrzeli. Jest bowiem wielu, którzy zarzucają mu wszystko, do czego tylko można się przyczepić. Nie jest to upomnienie. Upomina się braci tak: najpierw na osobności, potem wobec innego świadka, wreszcie (jeśli dotąd nie usłuchał) wobec Kościoła (zgromadzenia wierzących). Ale nie na fejsbuku!

Parafrazując znane powiedzenie stalinowskiego prokuratora: "Dajcie mi człowieka, a biblijny werset się znajdzie". Każdego da się poniżyć z Biblią w ręku. Mój apel i gorąca prośba: zanim w swojej gorliwości publicznie (lub za plecami) uderzysz kogoś słowem, pomyśl: czy tak właśnie pełnisz wolę Bożą? 

wtorek, 27 lutego 2018

W sercu

Wpłaciłem na zrzutkę, tak zwany dobry cel. Nie zataiłem swojego nazwiska na liście wpłat, choć można to zrobić. Co więcej, napisałem na fejsbuku o zrzutce, z dopiskiem "wspieram/polecam".  Jednocześnie miałem w pamięci jezusowe pouczenie: "Kiedy dajesz..., nie trąb przed sobą, jak obłudnicy..., aby ich ludzie chwalili". A ja? Trąbiłem. Ale nie, żeby się pochwalić, raczej żeby zachęcić, pociągnąć swoim przykładem. W takich przypadkach sprawdzam swoje serce. Reszta jest nieistotna.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Niezapominanie

W drodze powrotnej poszliśmy na lody.
- Ja chcę jeszcze loda. - Powiedział Fi., przełykając ostatni, schrupany kawałek pustego wafelka. 
- A może kupimy już nie gałki, tylko pudełko w sklepie i zjemy w domu? - Proponuję.
- No, trzeba by kupić też mąkę. - Dodaje A.
- To ty pójdź po mąkę i lody, a ja tu jeszcze chwilę posiedzę z dziećmi, a potem wsiądziemy do samochodu i będziemy czekać na ciebie przed wyjściem.
- Tak? Nawet chciałam to zaproponować, ale byłam pewna, że nie pójdziesz na to...
- Nie, czemu...
Po drodze jeszcze zaliczamy dwie rundki na schodach ruchomych. W końcu ja, U. i Fi. wsiadamy do auta.
- A gdzie mama? - U. się reflektuje. 
- No, przecież mówiłem, poszła po mąkę i lody do sklepu, zaraz ją zgarniemy.
- Ja chcę lody czekoladowe. - Woła Fi.
- Dobra, mogą być czekoladowe. - Zgadza się U.
- No, można mamę poprosić, zobaczymy, czy nie jest za późno. - Bąkam pod nosem, wybierając numer telefonu do A.
Jest za późno. A. już przy kasie. Lody są pistacjowe. Czekoladowych zresztą nie było.
- Ale ja chcę czekoladowe. - Fi. jęczy i jęczy, aż do domu, aż go wnosić trzeba, bo się złośliwie bezwładny zrobił, glutowaty. Mnie już się cierpliwość skończyła i nerw bierze. Już się wyćwiczyłem, że jestem delikatny. Nawet jak zły i groźny. Fi. jęczy i jęczy. Ściągam z niego buty, kombinezon, kurtkę, czapkę, zanoszę i odkładam na łóżko, jak się odkłada zepsuty sprzęt.
- Filu, szczerze mówiąc, to jesteś rozkapryszony. Nikt nie mówił i nie obiecywał, że będą czekoladowe. A tamte w wafelku, truskawkowe, które jadłeś z zadowoleniem? Jeszcze o nich pamiętasz, czy już zapomniałeś? Lepiej pamiętać dobre, czy zapomnieć? - Nie czekam na odpowiedź. Wychodzę i zamykam za sobą drzwi. Zamykam, ale nie trzaskam, już się wyćwiczyłem - w tych złościach. A we wdzięczności i w niezapominaniu dobrego?

niedziela, 25 lutego 2018

Zło-rzeczy

- A co ciebie denerwuje? - Pyta Ł. po kolei wszystkich. Teraz przyszła kolej na mnie. Właśnie omawialiśmy na grupie domowej list do Rzymian, kawałek z dwunastego rozdziału.
- Mnie? Mnie okropnie wkurzają kierowcy autobusów. Mało kto potrafi mnie tak zezłościć, jak kierowcy autobusiarze, którzy wiozą ludzi jak kartofle. Ja, wioząc dwójkę dzieci, potrafię osobowym samochodem jechać delikatniej niż ci wariaci, którzy mają na sumieniu sto osób - rzucają ludzi po rurach, oknach i ścianach jakby to były tyczki. No, mnie wtedy szewska pasja ogarnia. To jest wtedy dla mnie prawdziwe wyzwanie: jak błogosławić tym, którzy mnie prześladują? Czyli dobrze mówić o nich, a nie złorzeczyć. Och, wtedy to jest dla mnie największy test! Zresztą: nie złorzeczyć - to jeszcze nie jest tak trudno. Ale błogosławić? Dobrze o nich mówić? To już przez gardło przechodzi ciężko. A jednak Duch w nas urabia takie usposobienie, że taka rzecz niemożliwa staje się możliwa.

sobota, 24 lutego 2018

Pępek

- Ja teraz mówię, a wy wykonujecie! - Mówi Fi., próbując przekrzyczeć rozmowę na koniec naszej grupy domowej w piątek. 
- Oho, Filo w swoim żywiole... - Komentuje A.
W sobotę rano dobiegają nas odgłosy z dziecięcego pokoju. 
- Ale babciu, przerwałaś mi!
Słucham, jak to się rozwinie. Do A. mruczę półgłosem:
- Żeby on z taką gorliwością zauważał wszystkie te momenty, kiedy on komuś przerywa. - Jest tego sporo. 

Znajomy kiedyś powiedział, pamiętam, że jego syn "ma cztery lata i myśli, że jest pępkiem świata. I to jest dobre, nawet fascynuje go, taki etap"... No to - właśnie Fi. w ten etap lekko wszedł. Zresztą U. też... Można się śmiać, można patrzeć z politowaniem, perswadować i uczyć na przykładach z życia, że "pępkiem świata wcale, drogie dziecko, nie jesteś"... 

Ale z drugiej strony... Coś w tym jest, coś dobrego. Coś takiego, co chciałbym zachować, gdy już dojrzeję jako prawdziwy mężczyzna, czyli taki, który świadomy jest m.in. tej prawdy: "twoje życie nie należy do ciebie". Zachować choć trochę tego poczucia, że jestem najdroższy dla Taty - dla Boga. Czy mam jeszcze ociupinkę tego, tego?  Proszę, obym miał. 

piątek, 23 lutego 2018

Rywalizacja

Staramy się postępować według zasad, których uczy książka "Rodzeństwo bez rywalizacji". Zatem przede wszystkim - zero porównywania. Kiedy chwalę lub krytykuję, lub motywuję jakieś dziecko, nigdy nie porównuję go do drugiego.

Ale co ciekawe, dzieci same się do tego porównywania pchają. Kiedy U. coś przeskrobie i usłyszy prawdę w oczy, zaraz włącza się Fi. i mówi: "a ja zrobiłem dobrze!" I odwrotnie: kiedy Fi. jest nie w porządku, to U. podkreśla swoją nienaganność.
- Dzieci! - Mówię w końcu. - A kto was tego porównywania uczy?

Przecież my tego unikamy jak zarazy. A tu co? - Oj, dzieci. - Myślę. - Chyba już czas zacząć praktycznie wprowadzać jezusowe nauki. Czyli jakie? Ano, proste: rywalizacja w rodzeństwie dozwolona. Na zasadzie: "jeśli ktoś chce być między wami pierwszy, niech będzie sługą drugiego". O, tak proszę bardzo. Prześcigajcie się w uprzejmościach. Ring wolny.

czwartek, 22 lutego 2018

Idź

Ostatnimi czasy próbuję nieco socjalizować dzieci w zakresie obsługi gazów, dając im do zrozumienia, że puszczanie bąków niekoniecznie jest świetnym dowcipem. Zwykle robię to... dowcipem właśnie. Mówię teatralnie i przesadnie, jakbym już miał umierać: o fu! No, w końcu dzieci wyrosną kiedyś i z tego, a więc będą się jakoś powstrzymywać, podobnie jak się nie sika gdzie popadnie, w majtki. Chłopcu nie przystoi, bo dżentelmen. Dziewczynce też nie, bo dama.

- Ula, o nie, to bąk. Fuj! 
- Tata, ha ha!
- No nie, Ulciu, ale ja nie chcę twojego bąka. Idź z nim, zabieraj go.
- Tata... - Wciąż trochę się śmieje.
- No, idź stąd. I zaraz wrócisz.
Ale U. już nie słucha i pobiegła do mamy. Płacze. Ależ się przejęła.

A. przychodzi z uczepioną do nogi U. 
- Jasiu, ona autentycznie jest zrozpaczona, już dawno nie widziałam jej takiej. 
- Ulciu... - Próbuję załagodzić. - Nie chciałem, żebyś odeszła ode mnie, tylko żebyś tego bąka zabrała. O to mi chodziło. - Nie wiem, czy jestem przekonywający. U. patrzy spode łba. To znaczy spod buzi swojej słodkiej i smutnej. - To co? - Pytam. - Mogę cię przytulić na zgodę?
- Tak. - Kiwa głową U., podchodzi i przytulamy się. Co za przygoda! Jakie odrzucenie przez wielkie O! ...i happy end (przez wielkie też).

środa, 21 lutego 2018

Błąd

Fi. czeka na babcię An. Czeka, bo narysował i napisał dla niej laurkę. Wszystko na czarno. Jak Johnny Cash. Na środku duże serce, niżej wielki czarny pas, który, jak się okazało, nie przedstawia nic, tylko jest po to, żeby tam nic nie było. Ale wygląda świetnie. Do tego napis:

DLA BAPĆI ANI ZIUŁKOFSKIEJ

- Filu, ale akurat ta babcia nie ma nazwiska Ziółkowska, tylko Dyszy.
- Ale musi mieć takie nazwisko.
- No ale mógłbyś tutaj to zmienić, bo będzie błąd. - Upieram się, pomijając już milczeniem inne błędy. 
- Nie, musi być Ziółkowska.
- Więc co? Zmieni nazwisko?
- No... - Przytakuje Fi., ale widzę, że to już nie ma znaczenia. Jakoś posmutniał. Przyszedł się pochwalić tym rysunkiem, a tutaj co? Źle.
- Oj, Filu, przepraszam, że tak zacząłem od krytycznych uwag. Tak w ogóle bardzo mi się podoba ten twój rysunek. Po prostu zastanawiam się, czy Ania nie będzie mieć nic przeciwko.
- Nie będzie! - Odpowiada Fi. z pewnością, nieco podniesiony na duchu.
- No świetne to serce i to czarne pole. No i w ogóle, że sam to napisałeś. Bardzo ładne. 
- No, tak, tato.
Uff. Dlaczego tak zrobiłem? Przecież nie można zaczynać od zauważania małych błędów, traktując jako oczywistość, że cała reszta jest wspaniała. Pocieszając sam siebie, przyznałem w duchu, że chyba i tak sporo chwalę Fi. Zresztą A. też. Weszło w nawyk. Aż bratowa O. się z nas naśmiewa i przedrzeźnia. I dobrze. Lepiej przesadzić w tę, niż w drugą stronę. Siła pochwały większa jest przecież od siły kary.

wtorek, 20 lutego 2018

Studia

Różne są koleje losu w szatni przed judo. Tym razem A., Fi. i U. przyszli nieco wcześniej. Fi. ma koleżankę - H. Ona już też gotowa, stoi przebrana w judogę. A do zajęć zostało parę minut.
- Filu, to może zrobisz niespodziankę pani trenerce i...
- Tak, tak, tak! - Podekscytowany Fi. podskakuje i... przypada do H., żeby ją pocałować. Skąd mu to przyszło do głowy? Dziewczynka, zaskoczona, jednak nie pozwala, nie wie nawet, o co chodzi. Na to odzywa się tata H., z półuśmieszkiem:
- No, kolego, może najpierw mi powiesz, na jakie studia chcesz pójść?
Żarcik. Spodobał mi się. Ale, mówiąc serio, nasz dorosły świat już taki jest. Trochę wstyd.

poniedziałek, 19 lutego 2018

Mądrala

Idą spać dzieci. A. czyta im o Samie i Julii - dwóch myszach z Mysiego Domku. Czyta i czyta. Ja się snuję to tu, to tam, niby to zbieram ostatnie pętające się po podłodze zabawki. Czasem je zgarniam w jeden kąt - sprzątanie pozorowane, ale przynajmniej względny porządek. I się przysiadam, i trochę dogaduję. Lubię tak dogadywać, najlepiej wpleść do historii jakąś głupotkę albo czarny humor. Czasem z nudów zmieniam treść bajek, które znam aż za dobrze. Dla śmiechu. Lubię prowokować dzieci.

Przysiadam się i zaglądam im przez ramię do tej książki.
- A może ty chcesz poczytać? - Pyta A. i ma zmęczone oczy i zmęczony głos.
- No, chyba nie, jeszcze mam do zrobienia...
- A może chciałeś przypadkiem pozmywać?
- A tak, no, wiem, nie zapomniałem, obiecałem, więc zrobię.

Ale zmywać mi się nie chce. Kręcę się, o - odkurzacz odniosę na miejsce, światła pogaszę. Znowu mnie zawiało, znowu coś dogaduję. Wtedy Fi. się odzywa:
- A ty nie chciałeś pozmywać?
- O, jaki mądrala. - Śmieje się A. Ja ciekawie słucham, co jeszcze mu dogada mama. - A może ty pozmywasz? - Patrzy w oczy Fi.
- Ja-nie...

niedziela, 18 lutego 2018

Zbiory

Wpadli do nas przyjaciele z kościoła, też z dwójką dzieci. Kiedyś widywaliśmy się częściej, dziś mieszkają w innym mieście. Rozmawiamy. Tymczasem U. woła z toalety: 
- Podcieramy! - Ja idę. - Nie ty, mama! - Protestuje z pozycji sedesu. No to podaję dalej, w kierunku A., która wsadza pizzę do pieca: 
- "Nie ja, mama". - I wracam do gości. 

- O, macie tak samo? - Zapytuje Ka.
- Ano tak, mój tata nawet w głos się z tego śmiał, że nasze dzieci tak to anonsują, intonują, jakby mówiły: nie-spodziaaan-ka! "Podcieramy!" 
- A u nas wiesz, jak było, wokół pełno singli. A teraz mamy wśród znajomych więcej małżeństw. - Dzieli się An. - I takie odkrycie: hej, jest więcej osób, które mają to samo, co my. - Śmieje się.

A potem przechodzimy jakoś naturalnie do tematów służenia Bogu; historii ich domowej wspólnoty, którą zapoczątkowali, niedawno opuścili, a przez którą przewinęło się i przewija mnóstwo młodych ludzi. O zmaganiach z trudnym sąsiedztwem, o modlitwach, żeby coś się zaczęło dziać w tej okolicy, coś bożego, o pierwszych próbach, by dotrzeć do ludzi z ewangelią. Okazuje się, że teraz to się dzieje. Inni wspaniale sieją dalej i... zbierają. 

Zbierają coś, o co ci nasi przyjaciele tyle czasu modlili się i starali, i niewiele z tych plonów zobaczyli. Ale cieszą się z nich wszystkich. Typ pioniera. Typ syna, nie sługi.

sobota, 17 lutego 2018

Najpiękniejsza

Czaję się na U. za rogiem, na kolanach. Ale nie wyskakuję, nie straszę. Tak tylko, dla jaj. Zauważa mnie, zaskoczona. Już zaraz zmienia wyraz twarzy i z czułością do mnie:
- Pieseczku... - Głaszcze mnie jak psa. Uwielbia pieski. Sama czasem bywa psem. W drugim ręku trzyma lusterko, przeglądam się więc i konwencjonalnie pytam:
- Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszym pieskiem w świecie?
- Ula! - W zastępstwie lusterka odpowiada zainteresowana.
- Ula? - Upewniam się zbity z tropu.
- Tak!
Pogratulować. Oby tak pociągnęła jeszcze przynajmniej dwadzieścia lat.

piątek, 16 lutego 2018

Dziękuję

- Filu, a może przyniesiesz mi mój talerz?
- Nie, dziękuję.
- A pomożesz Uli sięgnąć książkę?
- Nie, dziękuję.
- Filu, ale dziękujesz wtedy, kiedy ja tobie proponuję coś, że ci dam albo dla ciebie coś zrobię, pomogę w czymś i tak dalej. A jak proszę cię o przysługę, to nie musisz dziękować. A nawet... To nie pasuje, śmiesznie brzmi. - Kończę wykład. Fi. kiwa głową. - Nie zapomnisz?
- No, tak.

czwartek, 15 lutego 2018

Konsekwentnie

Dziś jest trzeci dzień, jak wyrzucam rzeczy z piwnicy. Postanowiłem, że będę robił to codziennie: wychodzę do pracy, schodzę na sam dół, pakuję do torby, ile zdołam unieść i wynoszę do śmietnika. Trochę się przy tym waham, niektóre rzeczy muszę zostawiać, można je jeszcze oddać lub sprzedać. Większość - aut. Rozmiary zagracenia piwnicy są przytłaczające, ale wierzę w konsekwencję. Jeśli pewien koleś mógł zjeść samolot (tak, samolot!), krojąc go na małe kawałki, to ja mogę posprzątać piwnicę.

Mogę też pozbyć się wielu rzeczy z domu. To też robię codziennie. Im bardziej przytłacza mnie ilość niepotrzebnych rzeczy, tym bardziej rośnie chęć wytrwania i utrwalania nawyku. Codziennie coś małego. Pozbyć się, posegregować, wystawić na sprzedaż, na oddanie. Codziennie poćwiczyć na perkusji. I przeczytać kawałek Biblii. I coś napisać, o właśnie. Wciąż nie jestem pewien, czy nie zaprzestać pisania tego bloga, a skupić się tylko na książce. Tak, chciałbym napisać książkę. To też jest jak jedzenie roweru albo samolotu. Małymi kawałeczkami, codziennie...

Fi. dziś powiedział do A.: - Mamo, ja już jestem taki duży, że mógłbym zająć się małym dzidziusiem, na przykład Oliwką albo Leonem. - No, śmiałe wyznanie, pomyślałem. Trochę na wyrost. Trochę bardzo. Ale cóż, pomalutku, powolutku, konsekwentnie...

środa, 7 lutego 2018

Karalne

Wobec tego, że dyskusja wciąż trwa, postanowiłem przyjrzeć się, co oni tam w tej ustawie właściwie napisali i czy jest o co rwać włosy z głowy. Wypisuję niżej wybrane przesłanki karania za „przypisywanie Polakom odpowiedzialności za zbrodnie”: 

  • muszą to być zbrodnie przeciwko ludzkości (zdarzały się) lub przeciwko pokojowi (zdarzały się) lub wojenne (zdarzały się);
  • ORAZ musiało to robić Państwo (zdarzało się) lub Naród (wspólnota sąsiedzka wystarczy?);
  • ORAZ musi to być wbrew faktom I publicznie.

ZATEM nikt nie będzie karał za mówienie prawdy o zbrodniach Polaków, które... zdarzały się.

A teraz cytat:

„Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie określone w art. 6 Karty Międzynarodowego Trybunału Wojskowego załączonej do Porozumienia międzynarodowego w przedmiocie ścigania i karania głównych przestępców wojennych Osi Europejskiej, podpisanego w Londynie dnia 8 sierpnia 1945 r. (Dz. U. z 1947 r. poz. 367) lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega karze grzywny lub karze pozbawienia wolności do lat 3. Wyrok jest podawany do publicznej wiadomości. Przepis ten stosuje się do obywateli polskich i do cudzoziemców.”

Żeby zrozumieć tekst, należy znać definicje - te też wypisałem (według Wikipedii, nie namęczyłem się):

Naród – wspólnota o podłożu etnicznym, gospodarczym, politycznym, społecznym i kulturowym wytworzona w procesie dziejowym, przejawiająca się w świadomości swych członków.

Państwo – forma organizacji społeczeństwa mająca monopol na stanowienie i wykonywanie prawa na określonym terytorium.

Zbrodnie przeciwko ludzkości – przestępcze zachowania skierowane przeciwko określonej grupie społecznej, np. narodowościowej, etnicznej, rasowej, wiekowej, religijnej lub światopoglądowej.

Zbrodnia przeciwko pokojowi – przestępstwo polegające na planowaniu, przygotowaniu, rozpętaniu bądź prowadzeniu wojny napastniczej.

Zbrodnia wojenna – pogwałcenie praw i zwyczajów wojennych, w tym morderstwa, złe obchodzenie się z ludnością cywilną, jeńcami wojennymi lub osobami na morzu; zabijanie zakładników; rabunek własności publicznej lub prywatnej; spustoszenia nie usprawiedliwione koniecznością wojenną.

wtorek, 6 lutego 2018

Żarty

Czasem żona moja roztropnie ostrzega: – „Powoli już zaczynam się denerwować…” – tym razem – „…że oni jeszcze nie są w łóżkach”. – Tak, na ogół nawet sam to dostrzegam, nie musi mi mówić. Taki jestem zdolny (oklaski)! A zdolny jestem nawet ocenić coś więcej: że żona chce, żebym to ja zrobił – położył dzieci spać. Z całą wrażliwością nie pozostaję więc obojętny na te wielkie nadzieje pokładane w mojej skromnej osobie: coś tam sprzątam, kogoś przebieram… Bez animuszu, ale jednak. 

A. chce przyspieszyć proces; przychodzi i wręcza dzieciom szczoteczki. – „No, przemyjcie zęby, możecie już bez wypluwania”. – Dzieci posłusznie biorą, siadają na łóżkach i posuwają szczotkami po zębach. – „Aaa!” – Zaczyna jęczeć Fi. – „Aa!” – Bez przekonania zaczyna też U., bo jeszcze chyba nie wie, o co chodzi, ale patrzy uważnie na brata i na wszelki wypadek przyłącza się do tego lamentu. Tak, teraz już na pewno oboje wiedzą, że szczypie. 

Pojawia się znów A. – „Chyba dałam im naszą pastę”. – Zastanawia się, obserwując zjawisko jęczących dzieci z pianą na ustach. Ja też patrzę, razem patrzymy i z trudem powstrzymujemy śmiech. – Hm, no to biegnijcie wypłukać. – Dzielę się złotą radą. A. prędko bierze za rękę Fi., zaraz też U. I płuczą buzię. Powstaje nam nowa definicja dla frazeologizmu „białe szaleństwo”. A. jeszcze się śmieje, ale serio przyznaje: - Naprawdę nie wiem, jak to się stało, chyba byłam bardzo zamyślona.

Siadamy na łóżku: ja, Fi. z U. – i bierzemy książkę na dobranoc. Każdy już się usadowił? No dobra… Biorę oddech do pierwszego zdania i odzywa się U.: – Mama sobie robi z nas żarty! – Lepsze takie żarty niż nerwy.

poniedziałek, 5 lutego 2018

Starania

Stanąłem na miejscu, dobrym miejscu do czekania na metro. Stanąłem i patrzyłem, jak przede mną przepływa niekończący się strumień ludzi; ludzkie sylwetki, twarze przesuwały się jak w internecie, na fejsbuku albo innym buku. Patrzyłem, tak jak długo można było, przypatrywałem się tym ludziom nawet nie ukradkiem. 

Ja dla nich byłem ledwie ścianą lub kolumną. Mijali mnie, nie spoglądając w oczy. Lecz gdyby spojrzeli, napotkaliby mój wzrok. Bo mnie interesowały najbardziej oczy. I to, co można z nich wyczytać. A przynajmniej to, co mi się zdaje, że można. Ponoć oczy są oknem duszy. 

Zanim nadjechał pociąg, byłem prawie pewny: nie mniej niż jedna trzecia tych ludzi stara się być twarda. Bo tak muszą, bo tak trzeba, bo nie mają wyjścia, bo jest ciężko. Bo praca, bo rodzina, bo chłopak, dziewczyna, bo życie. Napisałem „stara się”, bo nie całkiem wychodzi ta sztuka. 

Jak w filmie „Brooklyn”: bohaterka mówi, że postara się spełnić polecenie szefowej – więcej uśmiechać się i rozmawiać z klientami. Szefowa na to: „powiedz mi, kiedy wstajesz rano, to starasz się założyć majtki, czy po prostu je zakładasz”? Tak jest właśnie z tym staraniem naszym, ludzkim, żeby być twardym. 

Zwłaszcza, gdy wszystko nam mówi, że jest przeciwnie. Ale tego przyznać otwarcie nie można to byłaby porażka, niepozorowana. Pierwsza niepozorowana rzecz w życiu od dłuższego czasu. No, ale tak jest: jesteśmy łamliwi, słabi, podatni. Czy to wstyd – być takim właśnie? No, nie… Ale rano w metrze można łatwo rozpoznać: kto stara się założyć twarz, a kto po prostu ją zakłada.

niedziela, 4 lutego 2018

Grzanki

- Proszę. - Stawiam przed Fi. talerz, a na nim dwie grzanki.
- O, tato, a możesz mi jeszcze...
- ...co, pokroić?
- Tak, pokroić...
- Każdą na dwa?
- No, każdą tak i jeszcze tak.
- Czyli każdą na cztery?
- No, tak, na cztery. - Potwierdza. Lubię to dzielenie, odejmowanie i dodawanie przy okazji najprostszych czynności. To sobie myślę i kroję. Teraz z dwóch zrobiło się osiem. Układam je obok siebie, w kwadrat trzy na trzy. A że trzy na trzy to byłoby dziewięć, a ja mam tylko osiem, to kwadrat jest ułomny, jakby bez jednego puzzla. Tego jednego brakuje na rogu.
- Zobacz, Filu, tu masz grzanki w małych kawałkach, jak chciałeś, ułożyły się w kształt serca. - Fi. patrzy. Ja jeszcze przekręcam o dziewięćdziesiąt stopni, żeby już nie miał wątpliwości: serce jest. - To znaczy... - Przekonuję. - To chyba znaczy, że chlebek cię kocha. - An. teściowa to słyszy i śmieje się. - Albo... - dodaję - ...że tata cię kocha.
- Że tata mnie kocha! - Fi. z przekonaniem wybiera opcję drugą, przy tym traktuje to jak kolejny absurdalny żart z mojej strony - jakżeż mogłem coś takiego wymyślić z tym chlebkiem. Wiadomo, że tata.
- Masz rację, kocham cię, Filu.
- No, nawet bardzo! - Dorzuca, z buzią pełną grzanki.

sobota, 3 lutego 2018

Mapy

Ostatnio przeczytałem czyjś komentarz pod koncertem muzycznym na youtube: "Dobrze jest żyć w czasach, gdy powstaje taka muzyka". Ja powiedziałbym: "dobrze jest żyć w czasach, gdy istnieją mapy satelitarne w internecie". Dziś posadziłem sobie na kolanach U., za chwilę dołączył Fi. i dali się wciągnąć w coś, co jest moja pasją: mapy. Mapę googlową przesuwałem tam i z powrotem, w widoku 3D, zdjęcia satelitarne jeszcze lepiej "ożywały" i tak badaliśmy nasze drogi - z domu do: przedszkola, cioci O., cioci Al., nad morze i w góry. Patrzyliśmy jak wyglądała plaża w Sopocie i wejście na Turbacz - wspomnienia z wakacji. Cieszyłem się, że nie mogą się oderwać. Mapy - są jak inny świat. A teraz sam oglądałem Warszawę raz jeszcze, jej wszystkie dzikie zakątki i obrzeża, niereprezentacyjne strony, wszystkie kryjące w sobie jakieś historie. Gdzie nie spojrzałem, gdzie nie przesunąłem mapy, tam przypominało mi się coś, ktoś... Warszawa jest tak wielka, wielka przez wspomnienia, czasy, zapachy, prace, przeżycia, przyjaźnie i tak dalej. Ale zaraz obok jest Puszcza Kampinoska, a wprost, przez środek miasta przepływa Wisła. One są wielkie inaczej, wielkie przez przytłaczający ogrom i spokojną siłę stworzenia. A przecież za stworzeniem jest jeszcze ktoś większy. I tego nie ogarniam już wcale. Ale kocham.

piątek, 2 lutego 2018

Śniegiem

Wyszedłem na piechotę ze wsi. Z domu Al. siostry miałem pojechać do pracy. Ale auto zostawiłem dla A., bo go potrzebowała. Dom ten jest na końcu małej gruntowej drogi, tak że masz wrażenie, jakbyś utknął w najgłębszej norce. Zwłaszcza w tej aurze zimowej. Umówiłem się z D., że mnie podrzuci do Warszawy, na Wolę, bo on też o tej godzinie jedzie. Syna do przedszkola, a sam do roboty. 

Jest jeszcze ciemno. Wyszedłem trochę wcześniej. Dlaczego wcześniej? Bo nie chciałem się spóźnić, a być punktualnie - trudno wymierzyć. Jak to powiedział ktoś o bilansie w budżetówce: dlaczego jest zysk? Bo w zero trudno trafić, a straty mieć nie należy. Nie chciałem się spóźnić, więc się obudziłem i wstałem. A jak wstałem, to co, będę się po pustym, ciemnym domu kręcił? 

Włożyłem ubranie przygotowane w jednym miejscu - obok okulary, zegarek, telefon. Wiem, że zawsze rano tego szukam, niepotrzebnie mija czas. Buty, kurtka, czapka... Wychodzę na taras. Z tarasu na twardą, zamarzniętą, rozjeżdżoną, błotnistą drogę. Miałem ochotę to zrobić od pewnego czasu: przejść ten kawałek, który zawsze przejeżdżam samochodem, po wertepach, po słabych, gminnych szutrach i asfaltach.

Śnieg mokry, nawet nie skrzypi. Myślę, że idę jak lis, w słabym świetle chmurnego, zimowego świtu. W nicości, w białości, w ciszy. Właśnie, ciekawe, czy o tej porze będę tu jakieś zwierzęta. Sarny? Dziki? Dzików wolałbym nie spotykać. Ale one raczej uciekają. Brnę powoli śniegiem. W końcu wychodzę na Długą. Tak się nazywa ta droga. I jest długa; długa i prosta, i całkiem biała. Żeby ją przejść, ślizgając się na gładkich podeszwach, potrzebuję ośmiu minut.

Osiem minut samotnego marszu przez wiatr, lód, ciszę, pustkę okolicznych pól. Powolne posuwanie się do przodu gdy słyszę swój własny oddech i wszystkie myśli. Idę nie szybciej i nie wolniej, idę, bo iść mogę i umiem. Bardzo mi się to podoba. Wspominam sobie ten poranek. A dziś, gdy wstałem, w ciszy poranka usłyszałem Ten głos, żeby nie tracić tej ciszy, tej pustki, dbać o nią, nawet w środku zgiełkliwego miasta.


czwartek, 1 lutego 2018

Buda

U. była w szoku - zniknęła buda. Dosłownie przed chwilą jeszcze była, a ja sprzątnąłem wszystko: cztery krzesła odstawiłem pod stół, do każdego wprawiłem siedzisko, które było wyjęte przez dzieci. A na wierzch poduszkę. Złożyłem narożnik i uporządkowałem poduchy. Złożyłem koc w kostkę.

Dziesięć minut po żalu i rozpaczy - U. przypomina sobie:
- Tato, dlaczego sprzątnąłeś budę?
- Już ci mówiłem, zrobiłem to dla babci. - Widzę, że U. nad tym myśli. - Ty myślałaś, że babcia się z budy ucieszy, jak jej pokażesz?
- Mhm, tak... - Smutno potwierdza U.

- No widzisz, a ja myślę, że się ucieszyła, że jest sprzątnięte, bo tak to nie miałaby gdzie usiąść; ani krzesła, ani kanapy. - Wyjaśniam, a U. dalej rozważa w myślach. - Babcia jest zmęczona i po pracy chciała zjeść, odpocząć... Ale wiesz możemy jeszcze zrobić budę...
- Tak, u babci!
- No, nie, u ciebie na łóżku. Może być?
- Tak!

Dwie godziny później jest już po czytaniu na dobranoc. - "Męczące to". - Myślę sobie i dziwię się, bo czytać na głos bardzo lubię. Już mam zamykać drzwi, kiedy:
- Hy! Buda! Obiecałeś!
- No, tak, obiecałem. Pamiętasz?
- Tak, obiecałeś. - Powtarza U., jakby dla upewnienia się, że to będzie.

- Ok, zbuduję ci szybko. I będziesz w niej spać?
- Naprawdę? Tak!
- Naprawdę. Jak obiecałem, to muszę zrobić. - Ustawiam: krzesło, starą teczkę A2, którą A. nosiła kiedyś na lekcje rysunku, poduchy i na wierzch starą listwę przypodłogową i koc. Jest buda. Akurat dziś dotrzymanie słowa było proste.