czwartek, 22 lutego 2018

Idź

Ostatnimi czasy próbuję nieco socjalizować dzieci w zakresie obsługi gazów, dając im do zrozumienia, że puszczanie bąków niekoniecznie jest świetnym dowcipem. Zwykle robię to... dowcipem właśnie. Mówię teatralnie i przesadnie, jakbym już miał umierać: o fu! No, w końcu dzieci wyrosną kiedyś i z tego, a więc będą się jakoś powstrzymywać, podobnie jak się nie sika gdzie popadnie, w majtki. Chłopcu nie przystoi, bo dżentelmen. Dziewczynce też nie, bo dama.

- Ula, o nie, to bąk. Fuj! 
- Tata, ha ha!
- No nie, Ulciu, ale ja nie chcę twojego bąka. Idź z nim, zabieraj go.
- Tata... - Wciąż trochę się śmieje.
- No, idź stąd. I zaraz wrócisz.
Ale U. już nie słucha i pobiegła do mamy. Płacze. Ależ się przejęła.

A. przychodzi z uczepioną do nogi U. 
- Jasiu, ona autentycznie jest zrozpaczona, już dawno nie widziałam jej takiej. 
- Ulciu... - Próbuję załagodzić. - Nie chciałem, żebyś odeszła ode mnie, tylko żebyś tego bąka zabrała. O to mi chodziło. - Nie wiem, czy jestem przekonywający. U. patrzy spode łba. To znaczy spod buzi swojej słodkiej i smutnej. - To co? - Pytam. - Mogę cię przytulić na zgodę?
- Tak. - Kiwa głową U., podchodzi i przytulamy się. Co za przygoda! Jakie odrzucenie przez wielkie O! ...i happy end (przez wielkie też).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz