poniedziałek, 5 lutego 2018

Starania

Stanąłem na miejscu, dobrym miejscu do czekania na metro. Stanąłem i patrzyłem, jak przede mną przepływa niekończący się strumień ludzi; ludzkie sylwetki, twarze przesuwały się jak w internecie, na fejsbuku albo innym buku. Patrzyłem, tak jak długo można było, przypatrywałem się tym ludziom nawet nie ukradkiem. 

Ja dla nich byłem ledwie ścianą lub kolumną. Mijali mnie, nie spoglądając w oczy. Lecz gdyby spojrzeli, napotkaliby mój wzrok. Bo mnie interesowały najbardziej oczy. I to, co można z nich wyczytać. A przynajmniej to, co mi się zdaje, że można. Ponoć oczy są oknem duszy. 

Zanim nadjechał pociąg, byłem prawie pewny: nie mniej niż jedna trzecia tych ludzi stara się być twarda. Bo tak muszą, bo tak trzeba, bo nie mają wyjścia, bo jest ciężko. Bo praca, bo rodzina, bo chłopak, dziewczyna, bo życie. Napisałem „stara się”, bo nie całkiem wychodzi ta sztuka. 

Jak w filmie „Brooklyn”: bohaterka mówi, że postara się spełnić polecenie szefowej – więcej uśmiechać się i rozmawiać z klientami. Szefowa na to: „powiedz mi, kiedy wstajesz rano, to starasz się założyć majtki, czy po prostu je zakładasz”? Tak jest właśnie z tym staraniem naszym, ludzkim, żeby być twardym. 

Zwłaszcza, gdy wszystko nam mówi, że jest przeciwnie. Ale tego przyznać otwarcie nie można to byłaby porażka, niepozorowana. Pierwsza niepozorowana rzecz w życiu od dłuższego czasu. No, ale tak jest: jesteśmy łamliwi, słabi, podatni. Czy to wstyd – być takim właśnie? No, nie… Ale rano w metrze można łatwo rozpoznać: kto stara się założyć twarz, a kto po prostu ją zakłada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz