piątek, 26 kwietnia 2013

Próba generalna

Czasami podczas próby można pomyśleć, że to premiera. Można się już ucieszyć, wczuć i w ogóle. A potem zmęczenie, rozczarowanie i złość – to właśnie czułem wczoraj wieczorem.

Zaczęło się o piątej nad ranem. To miał być zwykły dzień pracy, więc moje wszystkie zmysły z całą stanowczością oczekiwały budzika o godzinie szóstej i ani minuty wcześniej. To samo mogła pomyśleć A. o godzinie drugiej. Wtedy zaczęły się skurcze. Przychodziły równo co 4 minuty, a więc… to dziś! Tak, ojej, ja cię kręcę, ale na pewno? No przecież! Wiadomo, że skurcze przepowiadające nie mogą być takie wyraźne i regularne. Próbowałem jeszcze przekonywać, żeby się tak nie spieszyć, że może jeszcze poczekać. – Kochana, pamiętasz? – Zagajam, bełkocąc nierozbudzonymi wargami. – Chciałaś przecież wylądować w szpitalu dopiero w ostatnim momencie, tak? – No tak – A. reaguje szybko – ale jeśli by się coś stało? Chcę teraz.

No więc jem tę głupią jajecznicę z czterech jaj, żeby starczyło na jakiś czas, tzn. do następnego posiłku w szpitalu. Cztery to niedużo. Mam nawet swoją skalę: jajecznica z 1 jajka – to na jedno mlaśnięcie, 2 – skromna przekąska, 3 – małe śniadanie, 4 – przyzwoita porcja, 5 – duża porcja, 6 – obfity posiłek, 7 – wyżerka. Kiedyś zjadłem jajecznicę z 8, ale czułem się przesycony jednorodnością jedzenia.

W szpitalu jesteśmy po siódmej, czyli jeszcze zdążyliśmy przed korkami na Puławskiej. Na razie dzwonię tylko do szefa i myślę, że to zabawne: jako pierwszy dowiedział się mój szef. Siedzimy i czekamy, a A. strasznie bolą te skurcze. I trzeba czekać. I bolą. I czekać… Znów na badanie KTG. I znów na lekarza. Siedzimy i wokół już tylu ludzi, głównie kobiet. I jedna wchodzi na to KTG, a za nią mąż i jeszcze córka, choć trochę się tego obawia, bo nie wie, co zobaczy.
- No chodź! – Mówi tata. – Mama będzie miała takie badanie – zapis KTG.
- Aha. – Bojaźliwym tonem podejmuje dziewczynka, na oko sześcioletnia. – A co to jest, to K-T-G?
Tata chyba coś odpowiedział, ale ja, z braku lepszego zajęcia, zacząłem wymyślać, co bym tej dziewczynce mógł odpowiedzieć, gdyby pytanie zadała mi, mi osobiście. Powiedziałbym: - To taki skrót, wiesz. Pełna nazwa tego zabiegu to:
Krojenie Tasakiem Gastronomicznym
Klepanie Twardego Glutka
Kostne Trzepanie Golizny
Kontrolne Torsje Gardłowe
Kroczem Tamowanie Galarety
Krytyczny Tryb Galwanizacji

Hm, myślę, że przy galwanizacji dziewczynka mogłaby znów nie wiedzieć, co to jest. Z kolei Korpulentny Tyłek Gospodyni wymyka się konwencji. Z dalszych rozmyślań w tym temacie wyrwało mnie nazwisko: - pani Ziółkowska! – Ha! Jak miło. Ziółkowska, znaczy moja żona. Nie wiem, czemu, ale wciąż mi to sprawia przyjemność, to nazywanie mojej A. moim nazwiskiem. Piszę „nie wiem, czemu”, bo wydaje mi się to subtelnie infantylne.

Czekam na to, aż lekarz skończy badanie, wywiad itd. i wystukuję nogami i rękami trudny rytm, który właśnie gdzieś podsłuchałem. Mam nadzieję, że nie wkurza to tych dziewczyn z brzuchami, które siedzą obok, naprzeciwko… Proszę zrozumieć, ja się nie stresuję, ja tylko ćwiczę. Jestem perkusistą-samoukiem. Wszystko jest w normie.

W końcu trafiamy na blok porodowy. Tutaj czekanie, znowu papiery. Położna wydaje się zagubiona, bo nie może znaleźć specjalnego formularza, który wręcza się rodzicom, którzy odpowiedzieli „nie” na pytanie, czy wyrażają zgodę na szczepienie dziecka. Na tym bloku jest całkiem przyjemnie, gdyby nie to, że tyle dziewczyn czeka na poród, rodzi, przechodzi z dziećmi. No cóż, taki czas: przełom kwietnia i maja, to oznacza falę poczęć w najgorętszej porze roku: lipiec, sierpień… Nie chcę mówić, że to „wakacyjne przygody”, bo oboje z A. urodziliśmy się w połowie kwietnia, aczkolwiek… coś w tym jest, bo przecież po ślubie rozpoczęliśmy nową przygodę (piszę to z niekłamanym uśmiechem).

Potem jeszcze każą zrobić A. dopisek, że zgadza się na pobyt na korytarzu (ech, ten tłok). Ja niby trochę pomagam, ale naprawdę najwięcej gapię się w akwarium, takie wielkie, 200-litrowe, niemal identyczne, jak przy rejestracji. I najbardziej podobają mi się glonojady. W tym pojemniku są jak słonie na sawannie – nikt im nie podskoczy. I tak elegancko czyszczą.

Ja też czyszczę. Bo dostaliśmy w końcu własną salę porodową, a do niej obiad dla A., ale ona go nie dojadła. Z czystym sumieniem, bo wie, że ja jestem czyścicielem. Bardzo dzielnie znosiła skurcze. Skąd to wiem? Podchodzę do tego analitycznie: patrzę na zielone cyferki, które wyświetla ekran drukarki od KTG (pokazujące siłę skurczy) i porównuję to z reakcjami A. Świetnie daje radę.

Po kąpieli wszystko jakoś słabnie, ten cały ból. A. zadowolona i ja też – oboje możemy się trochę zdrzemnąć. Ale z drugiej strony niepokój, no bo jak to, miał się rodzić nasz syn! Mija dużo, dużo czasu, którego nie opisuję, bo byłoby to śmiertelnie nudne. W końcu wypisujemy się ze szpitala na własne życzenie, za aprobatą lekarza, choć w papierach zostanie „wbrew zaleceniom” - taka cwana asekuracja. Minęła siedemnasta. O Boże, tyle czasu! Miesza się we mnie złość, rozczarowanie, zmęczenie. Najpierw zły jestem na tę położną, która zaproponowała kąpiel. Bo po kąpieli skurcze rozeszły się jak mrówki po lesie. Ale z drugiej strony wcale nie kazała. A z trzeciej strony nie ostrzegła… A poza tym zły jestem na wszystkie ciotki i pociotki, które mówią ze świętym przekonaniem, wypływającym z ich własnego doświadczenia: - No i pamiętaj, A., na pewno nie pomylisz TEGO z niczym innym. Po prostu będziesz wiedziała, że TO się zaczęło! – Nie dodały, cholera jasna, ile razy „będzie wiedziała, że TO się zaczęło”. 

Że czuję rozczarowanie i zmęczenie – to jasne i nie wymaga tłumaczenia. Kurde, a tak jakoś przeczuwałem, że to jeszcze nie poród. I czuję jeszcze gwałtowną zazdrość, kiedy patrzę na te wszystkie kobity, co przychodziły do rejestracji tuż przed lub tuż po nas i teraz już rodzą albo urodziły i mają z głowy i na piersi. Mi. – mój przyjaciel – opowiada mi przez telefon, jak rodziła Rachel – ta z „Przyjaciół”, no wiecie: Jennifer Aniston. No i jej przyjaciele siedzą jak na szpilkach pod blokiem porodowym i tylko dopytują przy każdej okazji: - I już??!!! – I pojawiają się kolejne dziewczyny z dziećmi. - Nie, jeszcze nie. – Odpowiada Rachel coraz bardziej wkurzona. 

Dziś A. pojechała po wypis ze szpitala. Napisali: poród fałszywy. Że co, że moja żona jest jakąś fałszerką? Niech ich szlag. Przynajmniej mamy już co nieco przećwiczone, oswojone i wiemy, jakich błędów nie popełniać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz