Dziecko z pewnością potrafi „nauczyć” dorosłego wielu rzeczy. Wprawdzie
nie podaje wiedzy, nie wskazuje drogi wnioskowania, ale całym sobą mówi o
powrocie do prostoty.
- Niesamowite… – Mówię do A. –
Niedługo będziemy mieć naszego syna.
- Oj, tak. To niezwykłe.
- Pamiętasz? Na jesieni mówiłem
ci, że czuję, jakby było we mnie tyle miłości, że starczyłoby nie tylko dla ciebie,
ale jeszcze dla kogoś.
- Znaczy dla kogo? – A.
podejrzliwie zmarszczyła brwi.
- No dla dziecka!
Po ślubie zauważyłem, że
małżeństwo rośnie jak drożdże. Między nami wyzwalało się tyle uczucia, ciepła,
otwartości, radości, siły, że chciało się to wszystko jakoś spożytkować. Rośnie
tego taka góra, że my jej nie możemy przejeść. Owszem, karmimy się nawzajem
miłością, ale karmimy się też nieskończoną miłością naszego Taty, Boga. To
wszystko razem musi znaleźć jakieś ujście. Musi być ktoś więcej do kochania i
to nie będzie poczciwa kotka Pola, ani żaden piesek.
A właśnie, a propos pieska. Zdradzę
Wam coś, czym kiedyś udało mi się zbulwersować moją siostrę. Uważam mianowicie,
że niemowlę przypomina szczenię. Serio. No bo weźmy pod uwagę potrzeby
fizjologiczne – to samo. Zdolność do rozmowy – bez różnicy. Kontakt wzrokowy –
podobny. Słowem, wszystko, co jest na pierwszy rzut oka, łączy niemowlę i
pieska.
A kto jest zdolny ten pierwszy
rzut oka wykonać, tego czeka prawdziwy zachwyt nad wyższością niemowlęcia nad
wszelkim innym stworzeniem. Tutaj czuję, że nadszarpnąłem do granic możliwości
sympatię niejednego czytelnika, więc czas na ulgę. Otóż w jakiś instynktowny i
nie całkiem wytłumaczalny sposób człowiek, który trzyma w ramionach niemowlę,
zwłaszcza swoje własne, odkrywa drzemiący w nim olbrzymi potencjał.
Najsampierw o tym potencjale
informuje mnie głos. Głos małego dziecka jest niezwykły, nieporównywalny z
żadnym innym dźwiękiem. Kiedy ostatnio siedzieliśmy z A. na bloku porodowym, po
korytarzu przechadzał się jakiś tatko, tocząc obok siebie szpitalny wózek z
wielką kuwetą, a w niej – maleńkie dziecko. Kwilenie i popłakiwanie tego
dziecka przez ponad kwadrans świdrowało mi w głowie i utwierdzało w
przekonaniu, że nie ma nic bardziej przykuwającego uwagę, jak głos, płacz
małego dziecka. Poza tym jest to głos, który zdradza – znów w jakiś
instynktowny sposób – intelekt tego małego człowieczka.
Potem mimika, której nie
powstydziłby się żaden aktor dramatyczny i komediowy, pokazuje, że właściciel
tej małej twarzy zdolny jest do niedościgłego w swym bogactwie i różnorodności
życia wewnętrznego.
W końcu sam rozwój dziecka,
obserwowany w czasie, nie pozostawia wątpliwości co do tego, jak wiele będzie
mogła zdziałać ta osoba, kiedy dorośnie. Jak szybko i bezwiednie będzie
pojmować i opanowywać typowo ludzkie, niezwierzęce kompetencje, jak poczucie
humoru, złośliwość, dystans do siebie, altruizm, złożone planowanie, wybory
etyczne…
Bardzo to wszystko skomplikowane,
a przecież miało być o prostocie. Bardzo proszę. Jedną z pierwszych lekcji,
jaką odbieram od mojego syna (zanim się jeszcze urodził), jest taka, że dorosły
właściwie niewiele się od dziecka różni w tym, co zaprząta jego głowę. Nie
wiem, może nasz Fi. będzie jakimś niezwykłym dzieckiem i po urodzeniu zażyczy
sobie zobaczyć finał Ligi Mistrzów, ale dopóki to się nie stanie, spodziewam
się po nim raczej zwyczajnych pragnień: jedzenia, picia, ciepła, bliskości, no
i czystości, choć to ostatnie jest u dzieci pragnieniem głęboko
nieuświadomionym, aczkolwiek realnym – brudna pielucha po jakimś czasie
wywołuje negatywną reakcję.
A dorośli chcą w zasadzie tego
samego. Na tę genialną myśl (w powrocie do prostoty) wpadłem dzięki Jezusowi,
który nauczał mniej więcej tak: nie troszczcie się, nie martwcie ani o
jedzenie, czy picie, ani o ubrania (zob. Mat. 6:25 i Łuk. 6:22). A ja bym
dodał: ani o mieszkanie, schronienie.
Można by powiedzieć: „No taki
duży, a ciągle o tym samym myśli: najeść się, napić, w ciepełku siedzieć. Jak
dziecko, jak dziecko.” A jednak nie zupełnie jak dziecko. Bo dziecko się nie
martwi, dziecko po prostu płacze. Bo głodne lub spragnione, bo za ciepło lub za
zimno, bo chce się przytulić, schronić, poczuć bezpieczne i kochane. Czyli tak,
jakby dorosły, ale… nie martwi się, tylko płacze. Co za prostota!
Jezus mówi, że najpierw mam
szukać Królestwa Bożego i sprawiedliwości, a wszystko inne będzie mi dodane, bo
Bóg wie, czego potrzebuję, bo… wie. Zresztą nawet, gdyby nie był
wszechwiedzący, to ja i tak wystarczająco często „płaczę”, że to, że siamto… Jak
dziecko, jak dziecko. No i co, o to chodzi!
A! Jeszcze w temacie różnic między
niemowlakiem, a szczenięciem: zapach. Z pewnością różnią się zapachem. Jestem
pewien, że mnóstwo osób powiedziałoby: „Szczenię? A pies je lizał! Ale niemowlę
– pachnie uroczo!” Co do psa się zgodzę – nic mnie to nie obchodzi, ale zapach
małego dziecka bynajmniej uroczy dla mnie nie jest. Jest po prostu ot, taki,
całkiem miły jak na małego cwaniaczka, który chce być kochany.
Każdy, kto dobrnął do tego
miejsca, musi mieć wrażenie, że pisze to nie świeży tatuś, ale jeszcze ten
oczekujący i właściwie to… nie wie, o czym pisze. No cóż, za tydzień z
pewnością będę wiedział, o czym piszę, bo za tydzień z pewnością będę już zapoznany osobiście z Fi. – moim synem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz