sobota, 18 maja 2013

Intymność w praktyce

To nie koniec, to początek – odkryliśmy z A. po paru dniach spędzonych z Fi. w domu. A początki bywają trudne, zwłaszcza że trudno się odciąć od pracy i trudno dopilnować intymności.

No. napisała na swojej tablicy, że „intymność jest cnotą”, a ja zacząłem rozważać temat, bo wydało mi się, że trochę przesadziła. Raz, że potrzebny jest złoty środek, jak w przypadku każdej cnoty, bo jak można przesadzić z odwagą, tak można przesadzić z intymnością. Dwa, że sam jestem w pewnym stopniu ekshibicjonistą, choćby dlatego, że publikuję swoje wiersze, które są nieraz dość osobistym zapisem uczuć i myśli. Ale w poezji jeszcze salwuję się metaforą. A w moim ostatnim wpisie wprost wywlekam na jaw naszą z żoną prywatność. No, w każdym razie poczułem się dotknięty i zaangażowany w jakiś spór: uderz w stół, a nożyce się odezwą, chociaż No., jak się okazało, w nożyce wcale uderzyć nie chciała.

Szybko przekonałem się, że bez względu na te moje rozważania, intymność ma dla mnie wymiar bardzo praktyczny. Kiedy nadszedł piątek, byłem już zły. I może z tej złości wieczór upłynął właśnie intymnie, a nie według wcześniej ustalonego planu: ja piszę bloga, A. prasuje. To znaczy ni mniej, ni więcej jak to, że nikt się nie dowie, jak upłynął. Ale na co byłem zły? Chyba głównie na to, że mimo urlopu ojcowskiego w jednej pracy, wcale nie mam urlopu w drugiej, gdzie oprócz zwykłych obowiązków wpadły mi jeszcze dodatkowe, związane z radiową promocją Marszu dla Jezusa. Wciąż musiałem gdzieś wychodzić, zostawiając żonę, ba, rodzinę samą w domu! Poza tym zły byłem na to, że ciągle do nas ktoś przychodzi. Od narodzin Fi. minęło 10 dni, a odwiedziło go już 18 osób. Każda z nich jest na króciutko i często nawet te wizyty wydają się miłe, ale ogólnie wszystkie razem… Powiedziałem: – O, nie! Cała rodzina, najbliżsi przyjaciele już zobaczyli Małego? No to teraz już nikogo nie umówimy i nie wpuścimy. To zresztą zalecają wszelkie poradniki: przez dwa-trzy tygodnie dać młodym rodzicom spokój. A tak na marginesie: nie znoszę wyrażenia „urlop tacierzyński” – jest niepoprawne i jakieś androginiczne. I pedalskie.

Praktyczne znaczenie intymności jest takie, by móc się skupić na sobie nawzajem, przyzwyczaić się do nowych obowiązków, ról, relacji. Nie myśleć o pracy, ani o tym, jak się przyjmie gości. Przez pierwsze dni po powrocie ze szpitala oboje z A. mieliśmy uczucie, jakby to był jakiś okres próbny. Może nie będę znowu porównywał dziecka do zwierzątka lub, co gorsza, sprzętu, ale to było właśnie na tej zasadzie; czuliśmy z A., jakby ktoś nam dał parę dni na zdecydowanie się – czy chcemy to dziecko, czy jednak nie. Ten mały człowieczek był dla nas kimś obcym, mimo że od pierwszych godzin jego życia poza brzuchem tak mocno się z nim związaliśmy i cieszyliśmy, wiedząc i widząc, że jest NASZ. Może dla kogoś brzmi to okrutnie, dla nas raczej zabawnie, bo i tak wiedzieliśmy, że kochamy naszego synka i że ta miłość będzie rosnąć, w miarę przywiązywania się do nowego członka rodziny. Wszak miłość to rodzaj przywiązania, a to potrzebuje czasu. Wiedzieliśmy też, że tak naprawdę to nie jest żaden okres próbny i że to jest nasze dziecko, że nas dwoje stało się jednym ciałem, co każdy będzie dostrzegał, wpatrując się w buzię Fi.

Powoli docierało do nas, że to nie koniec, ale początek. Albo: ten początek jest ważniejszy niż koniec. Koniec starych radości i starych problemów, a początek nowych. I tu znów dam upust swojej irytacji, bo przyznam, że bardzo mi się nie podoba, kiedy ktoś mówi: – A, zobaczysz, jeszcze za tym zatęsknisz, że tylko je i śpi. – Ja rozumiem, im dziecko starsze, tym jest trudniej. Ale czy zdrowo myślący przedsiębiorca mówi sobie w sercu: – Ach, tęsknię za tym czasem, pięć lat temu, kiedy obroty mojej firmy sięgały 70 tysięcy złotych rocznie. Teraz, kiedy mam 700 tysięcy, życie stało się takie ciężkie. – Czy tak jest? Toż to absurd, czyż nie? O ileż ważniejszy i bardziej ekscytujący jest rozwój dziecka w porównaniu do firmy. Jak można z sentymentem wspominać okres, kiedy robiło w pieluchy, zamiast do kibla, kiedy mówiło tylko „tata”, a nie „tato, a na wakacje pojedziemy w góry?” albo „tato, zakochałem się” albo „tato, a wiesz, że ten samolot jest zbudowany z 20 tys. części i może udźwignąć na pokładzie do 10 ton?” Pytam o to wszystkich starszych i zmęczonych tatów z całą naiwnością i odwagą młodego taty.

A wracając filozoficznie do kwestii intymności, myślę, że warto zadać popularne pytanie: WWJD (what would Jesus do) – co zrobiłby Jezus? Jezus, który na krzyżu nie miał żadnej intymności? Ale miał stuprocentową intymność na pustyni, na górze, kiedy rozmawiał z Ojcem. Miał intymność w relacji ze swoimi uczniami, którym objawiał tajemnice Królestwa, podczas gdy do tłumów mówił w przypowieściach. Warto też zadać pytanie: do jakiego stopnia artysta może uzewnętrzniać swoje osobiste przeżycia, aby to jeszcze można było nazwać sztuką, aby to jeszcze było ciekawe, ważne, wartościowe i piękne? Stawianie barier i ukrywanie się bywa cnotą, zwłaszcza ukrywanie się Z KIMŚ, poświęcanie się na wyłączność – Bogu, żonie, dziecku… Tak się buduje przyjaźń i miłość. Ale tak też powstaje relacja mistrz-uczeń. Nauczyciel pokazuje nie tylko tajniki rzemiosła, ale też tajniki swego życia, służy własnym przykładem. A przecież każdy jest powołany do roli nauczyciela: „idźcie i czyńcie uczniami wszystkie narody”. No ładna mi intymność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz