piątek, 19 kwietnia 2013

Marzenie italiano

Jedyne zdanie, jakie pamiętam po włosku, brzmi: non capisco italiano, io sono polacco! Nie przeszkadza mi to pomarzyć o słonecznej Italii…

…a konkretnie o Dolinie Padu, w której poczuję się co najmniej jak Herbert albo Kuncewiczowa, a moje ciało odpręży się tak, jak tylko może się odprężyć, a oko nacieszy widokiem tych legendarnych cyprysów, renesansowych, idealnych starówek i niczym niezmąconą ciszą wiekowych mostów gdzieś na weneckiej prowincji.

Teraz, kiedy z coraz większą niecierpliwością oczekujemy Fi. i kiedy nasze plany wakacyjne A.D. 2013 ograniczają się do Mazur i Beskidów, moje marzenie italiano wydaje się nierealne. Co więcej, wydaje się idealistyczne, zabawne i kiczowate, zupełnie jak italo disco, do którego  mam jakiś dziwny sentyment, ja! – miłośnik tzw. muzyki poważnej (zwłaszcza klasycyzmu i baroku), jazzu, muzyki świata, fado, poezji śpiewanej i bluesa, a przede wszystkim miłośnik dobrych tekstów piosenek. Italo disco jest jak opera. Słuchasz tego i dziękujesz Opatrzności, że nigdy nie uczyłeś się włoskiego i głupawe libretto może być ci zupełnie obojętne. Muzyka wpada przez ucho do serca, nie budząc zastrzeżeń rozumu co do idei i sensu tekstu.

W przypadku włoskiej opery nie dziwię się tym, którzy dają się porwać. Ale dziwię się niezmiernie wszystkim tym, którzy lubią tandetne przeboje włoskiej estrady, dziwię się sam sobie. No bo co mi wpada przez ucho do serca? Może chodzi o taką tęsknotę za jakąś prostotą, by nie rzec „tęsknotą za parobkiem”. Po prostu przeżyć romans z własną żoną – w tak prosty sposób, w jaki tylko można sobie wyobrazić, taki do bólu prosty – osiągając taki szczyt prostoty, na jaki wejść mogą tylko osoby wewnętrznie skomplikowane i mające już dość tej złożoności, bez względu na to, czy jest to złożoność bibliotekarska, czy augiaszowa.

Zgoda, prostota. Ale dlaczego w niewybrednym, włoskim wydaniu? (Choć z rozkoszą zagłębię się też w „wybredne” wydanie włoskiej kultury.) Dlaczego podróż do Italii? Może po to, by mieć okazję wypowiedzieć to słynne w mojej rodzinie zdanie, którym popisał się mój starszy brat - wówczas dwunastoletni chłopiec, kiedy jakaś Włoszka tym krzykliwym tonem pytała go przez okno samochodu (chyba) o drogę, a to pytanie było w istocie półminutowym, widocznie męczącym monologiem (w tej temperaturze - nic dziwnego). Jakże bezcennym było ujrzeć na jej twarzy to rozczarowanie zmieszane z frustracją, bezradnością i pewną dozą politowania, kiedy usłyszała spokojne „non capisco italiano, io sono polacco”. Zazdroszczę mojemu bratu.

Ale oczywiście to nie jedyny powód i korzeń mojego marzenia italiano. Dlaczego jeszcze Włochy? Bo zima, nasza polska zima, która trwała dłużej niż szwedzka, zmusiła mnie do uciekania myślami do naprawdę ciepłych miejsc. Uciekałem nawet w pracy. Nie minęły dwa tygodnie, jak pisałem do A.:
- …i będziemy jeździć rowerami i wynajętym jeepem kabrio bocznymi drogami, a ja w notatniku będę pisał jakiegoś swojego „Barbarzyńcę w ogrodzie” i znów będę miał wenę, mimo że nie czuję śladu cierpienia, żadnego ciernia, czy ościenia, który by mnie doświadczał jak Apostoła Pawła , abym mógł się „chlubić słabościami i by zamieszkała we mnie moc Chrystusowa” (2 Kor. 12:9). I będziemy robić mnóstwo pięknych, słonecznych zdjęć, jeść olbrzymie porcje aglio e olio e peperoncino, i penetrować uliczki Wenecji, Padwy, Vicenzy, Werony, Brescii, Cremony, Piacenzy, Parmy, Modeny, Bolonii, Ferrary, Rawenny… i będziesz dostawać kwiaty, i będziemy się kochać w małych, uroczych hotelach bez klimatyzacji…
- A co wtedy będzie robił Fi.? – Wtrąciła A., która do tej pory tylko z uśmiechem i błyskiem w oku potakiwała.
- Jak to? – Uderzyłem w swój ulubiony ton absurdu. – Nasz Fi. w następne lato będzie czytał Cycerona!
- Chyba cyca…
Przegrałem. Przegrałem z kretesem. Już tylko śmiech mi pozostał - A. zagięła mnie, ale… marzyć można zawsze. Po to, żeby zrobić coś lepszego niż codzienność. Warto marzyć nawet teraz, kiedy Italia leży w dalekiej perspektywie czternastu miesięcy, kiedy czekamy kolejny raz w tym samym szpitalu na wynik badań, tyle że jeszcze dłużej. W ogóle dziewiąty miesiąc ciąży trwa najdłużej. Mam wrażenie, że dziecko już nic nie robi. Ba, A. nawet to czuje, bo zdarzają się dni, kiedy ruchy w brzuchu ustają. I wtedy chodzi zmartwiona i od czasu do czasu marszczy te swoje piękne brwi. A ja próbuję rozładować złe myśli z jej głowy, wygładzić czoło, może nawet rozbawić. No bo co ma niby robić dziecko? Już wszystko ma – mózg jak trza! Teraz nabiera krzepy i wagi.

Całe szczęście, moja żona jest mądra i dlatego m.in. nie czyta forów internetowych, kiedy szuka w internecie odpowiedzi na swoje ciążowe wątpliwości, których nie rozwiewają autorzy „wszystkowiedzących” książek.
- To bez sensu – mówi. – Wypisują tam takie głupoty, a i tak nic konkretnego z tych komentarzy nie wynika. Różne doświadczenia, domysły. Trzeba od razu szukać wypowiedzi specjalistów…
Mój brat twierdził wręcz, że żonie w ciąży należy zakazać używania internetu. Chyba faktycznie więcej tam jest patologii niż fizjologii. A przecież niedobrze jest się stresować. Ha, ale niewiedza też stresuje! Dlatego wydaje się, że gdy masz do wyboru błogą nieświadomość i zasępioną świadomość, zawsze wygrywa ta druga.

Tylko że z ciążą nie jest tak łatwo, jak, dajmy na to, z samochodem, w którym jego dumny właściciel zaczął słyszeć niepokojące dźwięki. Ciąży nie da się „nareperować” – tak, jak bohater filmu „Głupi i głupszy” „nareperował Paputka” – martwą papużkę, i sprzedał niewidomemu chłopcu (to jedna z moich ulubionych scen). Tzw. kochający mąż musi się więc pogodzić z myślą, że kobieta w stanie błogosławionym to… kobieta zmartwiona – jakoś tak częściej niż „zwykle”.

A niech te zmartwienia pójdą w diabły – do ostatniego kręgu piekła Dantego, gdzie gniją i smażą się zdrajcy. A propos, ponoć nie ma czegoś takiego jak piekło. Piekło dopiero będzie, a zginą w nim nie tylko potępieni ludzie, ale i sam diabeł, który tymczasem chodzi sobie, przemierza ziemię wzdłuż i wszerz, szukając „jeleni”, kusząc, kradnąc, zabijając.

Jak tylko Bóg pozwoli, zapomnimy i o tym, i pojedziemy tam, do Włoch, by spędzić ciepłe, beztroskie wakacje. Taaaaaak!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz