sobota, 1 czerwca 2013

Straszny wpis

Jak tu przeżyć w tym strasznym świecie, jak być dobrym rodzicem dla dziecka, skoro dziecko potrzebuje miłości i dyscypliny i to ma się nie wykluczać. Na razie jest łatwo…

Siedzę i wsłuchuję się w siebie. Przychodzi mi to z trudem, bo zza okna dobiegają mnie groźne jęki facetów w czarnych skórach, zwane też screamo – z Ursynaliów. Bo na Ursynaliach gra przede wszystkim ciężki metal, rock, punk… Wybaczcie ubóstwo tego słownictwa, którym dziennikarze muzyczni szufladkują kapele. W każdym razie gra taka muzyka, która zryje czerep, rypnie w pałę i grzmotnie czachę.

A ja przed chwilą jeszcze leżałem na łóżku z A. i malutkim Fi. i zobaczyłem (usłyszałem?) ten kontrast między moim stanem ducha, a tym barabanem, który dobiega z kampusu SGGW. Kontrast? To najlżejsze słowo, jakiego mogłem użyć. To jest przepaść! Przepaść emocjonalna, rozsądkowa, przepaść w percepcji tego, co wokół nas jest. Ja pielęgnuję piękno świata, oni – straszność świata. Stoją i są straszni, mają straszne miny, straszne potwory na czarnych koszulkach, faceci na scenie też są straszni, chociaż… wcale to nie wynika ze straszności ich życia osobistego. Bo na przykład taki Friedrich-Litza z Luxtorpedy jest skądinąd miłym tatą, dziadkiem. Z kolei Lemmy Kilmister – lider Motörhead – jednak straszne dzieciństwo miał, strasznie się też spisał jako tata, nie mówiąc o byciu dziadkiem. A więc w życiu bywa różnie, ale na scenie ma być strasznie. Bo straszny ten świat.

A mój świat jest piękny. Składa się z miłości i pracy i jeszcze paru innych. I jest porywający, fascynujący, podniecający, pełen wyzwań, okazji do sprawdzenia się i wspaniałych, dobrych chwil, których nie kupi się w żadnej kasie. Bywa też męczący, zagadkowy i niezrozumiały, denerwujący, złośliwy, przygnębiający, znieczulający i pełen różnych pułapek, ale nigdy nie wydaje mi się nudny. Dostrzeganie piękna wydaje mi się ciekawsze i weselsze niż dostrzeganie straszności. Straszność zręcznie ujęta w tonacje, rytmy i potworną stylistykę jest fascynująca w sobotę, ale we wtorek wieczorem… nadchodzi nuda i śmieszność. Śmieszny jest ten emocjonalny przester, za którym nie kryje się nic treściwego, czym można się najeść, w sensie przekaz – pozytywny albo przynajmniej konstruktywny, czy to muzyczny, czy werbalny. Chyba jednak bardziej muzyczny. Kiedyś zapytałem mojego kumpla-metalowca:
– No i co oni tam śpiewają? To po polsku, czy po angielsku? Przecież nawet nie da się zrozumieć, więc jak tego słuchać?
– No wiesz, taka specyfika gatunku, tu nie ma się co wsłuchiwać w słowa. – Odparł.

Tak sobie teraz zdałem sprawę, że przecież wielu religijnych ludzi szuka Boga nie dla Niego samego, ale właśnie dla takiego przesteru. Chcą „poczuć Boga” i cóż… Bóg nie perfumy. Chcą przeżyć COŚ – raz na tydzień – tym razem to będzie niedziela, a nie imprezowa sobota. A jak to się ma do codzienności?

Z tych moich rozważań niech zostanie jeden obrazek: metal-punk-dead-rockman schodzi ze sceny, myje twarz i zrzuca spocone ciuchy, ubiera się i idzie do swojej żony, i bierze od niej na ręce swojego małego synka. Prawda, że nieprawdopodobne? I przez to śmieszne. Z pewnością posiadanie małego synka jest bardziej życiowe niż wszystkie te piosenki z Ursynaliów razem wzięte.

Tutaj muszę sobie powiedzieć stop, bo zaraz przekroczę granicę absurdu, zadając pytanie: czyje życie jest bardziej życiowe? Zresztą kogo interesuje moje życie, a ściślej: to, jak spędzam czas? Pomówmy o dzieciach. Jak sądzicie: czy to są najmilsze istotki pragnące miłości, czy mali mistrzowie manipulacji? Czy oba jednocześnie? Kiedy jest pora na okazywanie uczuć, a kiedy na dyscyplinę? Kto jak kto, ale dziecko zmusza do myślenia. W każdym razie pewne jest, że warunkiem wychowania w dyscyplinie jest okazywanie miłości oraz to, co w roli ojca wydaje mi się najfajniejsze: nadawanie tożsamości – silnej i dobrej, rzecz jasna, oby. Ustalanie, nauczanie i egzekwowanie zasad jest możliwe właściwie tylko w sytuacji, gdy dziecko czuje się kochane. Wpajanie tych samych, dobrych reguł może skończyć się buntem lub przystosowaniem – wszystko zależy od tego, ile wleję miłości.

Na szczęście tak to wszystko zostało pomyślane, że na początku dzieci nie są zbyt wymagające, a dopiero z czasem, zwykle nieświadomie, przynoszą coraz poważniejsze pytania. O, jakie to szczęście! Można sobie powolutku wszystko w głowie układać, począwszy od nauki zasypiania, skończywszy na rozmowach o tym co dobre, a co złe na tym strasznym świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz