Nigdy nie
zastanawiałem się poważnie nad domem, w którym chciałbym mieszkać. Wiem tylko,
że wiele się zmieni. Ale ktoś sprowokował mnie do tego, żebym pomyślał,
pomarzył na poważnie…
Podzielę się z wami piosenką. Tak na wstępie. To jest „Sielanka o domu” Wolnej
Grupy Bukowina. Przez chwilę się wahałem, że może to bez sensu, że tylko ja i
jakaś garstka lubimy te nastroje wędrowniczo-górsko-marzycielskie, ale… co ja
paczę – ponad 400 tys. odsłon na jutubie? Nie jest źle. Ponadto znam osobiście
sporo osób, którzy świetnie się w tym odnajdują. A więc bez obaw…
A ta piosenka dlatego, że to było moje pierwsze skojarzenie, kiedy koleżanka zapytała mnie o dom. Ona twierdzi, że nic lub niewiele ją tutaj trzyma, że chyba wyjedzie na Wyspy. A może na Wschód? Na razie tak tylko myśli, tak się sama do tego przekonuje. A może przekonują się nawzajem – z mężem? Ja jej odpowiedziałem impulsywnie, inną piosenką, bo ja w ogóle często myślę piosenkami: „Home” w wykonaniu Edwarda Sharpe’a & The Magnetic Zeros. Tam jest taki refren: „Home. Let me go home. Home is wherever I'm with you!” – Dom. Chcę do domu. Mój dom jest zawsze tam gdzie ty!
Bo tak jest, tak czuję, że bardziej jestem przywiązany do
osoby niż do miejsca. I wolałbym, żeby tak pozostało. Niechby miłość, a nie
żadne miejsce było tym, co mnie zawłaszcza. Ona pisze: – A mi brakuje mojego
miejsca. Myślę nieraz, że jestem jak ta róża jerychońska, wciąż pędzona wiatrem
przez pustynię. I tylko mam nadzieję, że wzorem tej roślinki dotoczę się
wreszcie do miejsca, w którym zapuszczę długie korzenie. A
teraz dopiero co wróciłam z zagranicy – z jedną myślą: przestrzeń, w jaką
wnikasz w czasie podróży, to tylko pusty wymiar, z którego wyjmujesz tyle, ile
sam włożysz.
Śmieszne jest to, że oboje pochodzimy z Warszawy i nadal
tu mieszkamy, moglibyśmy więc czuć się jak w domu, a jednak oboje czekamy na
jakąś zmianę. Ona – jak ta róża, a ja? A ja sobie podśpiewuję „Sielankę o domu”.
Przeczuwam, że jeszcze mnie gdzieś rzuci. Kto, co, kiedy? Może Bóg coś
podpowie, szepnie: – Jedź w góry, tam zamieszkasz. Tam zaczniesz nowe.
Jedź, z rodziną. Potem powiem ci, co dalej. – I pojadę. Jakoś się wszystko
ułoży. A może wcale nie w góry? Może Mazury?
Przez cały ten tydzień słuchałem piosenek i rozmów,
czytałem biografie i oglądałem zdjęcia, filmy ze strony piesniniepokornych.polskieradio.pl.
Gorąco polecam, niejako przy okazji, bo wspomnieć chciałem tylko o dwóch
„niepokornych”, którzy właśnie wynieśli się z centrum wydarzeń gdzieś na bok.
Jeden to Jan Krzysztof Kelus, a drugi – Jacek Kleyff – panowie, których łączy
nie tylko silna przyjaźń. I nie tylko to, że obaj mieli i mają talent do
pisania i komponowania, że obaj śpiewali w drugim obiegu PRL w latach 70. i
80., a w powszechnej opinii i wbrew własnej woli stali się bardami-bohaterami,
legendami „Solidarności”.
Łączy ich również to pozorne wycofanie. Kelus osiadł na
Mazurach, Kleyff – na wsi pod Lublinem, skąd miał blisko do ukochanych Bieszczad
i gdzie leczył się (skutecznie) z picia i „rozmemłania”, jak sam to określił.
Napisałem o „pozornym” wycofaniu, bo w istocie to oddalenie było dla nich tym,
czym Australia dla Jacka Kaczmarskiego – azylem, miejscem twórczej pracy,
zbierania sił do dalszego działania. A wolę do działania mieli zawsze aż do
dziś, do lat starości. Trzymali się z dala od wielkiej polityki, którą jak na
ironię należałoby raczej nazywać „małą”, nie bywali na salonach. Tylko jakaś
szara, skromna lecz efektywna szlachetność oraz talent po prostu nie pozwalały im
na obojętność.
I taki oddalony dom jest potrzebny, jest mi potrzebny. Czy
ma być „bukowy koniecznie”? Nie, niekoniecznie. Czy on w ogóle musi być w
jakiejś przestrzeni? A może ten dom jest we mnie? Wciąż nie jestem pewien. Zawsze
myślałem, że mogę mieszkać w mieście. Ale czy potrafię się w nim wyciszyć,
zdystansować, znaleźć normalność, tworzyć? Czy kiedy wyjdę przed drzwi, znajdę
jakieś pustkowie, górę do modlitwy? Czy zauważę, jakie niezwykłe „niebo nade
mną – jak góry”?
Zapytałem moją kochaną A., czego by potrzebowała, żeby
poczuć się jak w domu, jeśli przeprowadzilibyśmy się do innego miasta, wsi. –
Książek i lodówki. – Zażartowała, ale też tajemniczo nie kontynuowała. W
zasadzie na tym skończyła wypowiedź. Zawsze cenię ją za oszczędność słów i że
te jej słowa mądre są, ale tym razem przesadziła. A czego potrzeba mi?
„Szukania mi trzeba”. Te słowa niebezpiecznie aspirują do puenty, a teraz
wyjątkowo właśnie nie życzę sobie puenty, raczej celnej myśli o domu. Będzie
tak, bez kropki nawet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz