czwartek, 17 kwietnia 2014

A jeśli dom będę miał

Nigdy nie zastanawiałem się poważnie nad domem, w którym chciałbym mieszkać. Wiem tylko, że wiele się zmieni. Ale ktoś sprowokował mnie do tego, żebym pomyślał, pomarzył na poważnie…

Podzielę się z wami piosenką. Tak na wstępie. To jest „Sielanka o domu” Wolnej Grupy Bukowina. Przez chwilę się wahałem, że może to bez sensu, że tylko ja i jakaś garstka lubimy te nastroje wędrowniczo-górsko-marzycielskie, ale… co ja paczę – ponad 400 tys. odsłon na jutubie? Nie jest źle. Ponadto znam osobiście sporo osób, którzy świetnie się w tym odnajdują. A więc bez obaw…

A ta piosenka dlatego, że to było moje pierwsze skojarzenie, kiedy koleżanka zapytała mnie o dom. Ona twierdzi, że nic lub niewiele ją tutaj trzyma, że chyba wyjedzie na Wyspy. A może na Wschód? Na razie tak tylko myśli, tak się sama do tego przekonuje. A może przekonują się nawzajem – z mężem? Ja jej odpowiedziałem impulsywnie, inną piosenką, bo ja w ogóle często myślę piosenkami: „Home” w wykonaniu Edwarda Sharpe’a & The Magnetic Zeros. Tam jest taki refren: „Home. Let me go home. Home is wherever I'm with you!” – Dom. Chcę do domu. Mój dom jest zawsze tam gdzie ty!

Bo tak jest, tak czuję, że bardziej jestem przywiązany do osoby niż do miejsca. I wolałbym, żeby tak pozostało. Niechby miłość, a nie żadne miejsce było tym, co mnie zawłaszcza. Ona pisze: – A mi brakuje mojego miejsca. Myślę nieraz, że jestem jak ta róża jerychońska, wciąż pędzona wiatrem przez pustynię. I tylko mam nadzieję, że wzorem tej roślinki dotoczę się wreszcie do miejsca, w którym zapuszczę długie korzenie. A teraz dopiero co wróciłam z zagranicy – z jedną myślą: przestrzeń, w jaką wnikasz w czasie podróży, to tylko pusty wymiar, z którego wyjmujesz tyle, ile sam włożysz.

Śmieszne jest to, że oboje pochodzimy z Warszawy i nadal tu mieszkamy, moglibyśmy więc czuć się jak w domu, a jednak oboje czekamy na jakąś zmianę. Ona – jak ta róża, a ja? A ja sobie podśpiewuję „Sielankę o domu”. Przeczuwam, że jeszcze mnie gdzieś rzuci. Kto, co, kiedy? Może Bóg coś podpowie, szepnie: – Jedź w góry, tam zamieszkasz. Tam zaczniesz nowe. Jedź, z rodziną. Potem powiem ci, co dalej. – I pojadę. Jakoś się wszystko ułoży. A może wcale nie w góry? Może Mazury?

Przez cały ten tydzień słuchałem piosenek i rozmów, czytałem biografie i oglądałem zdjęcia, filmy ze strony piesniniepokornych.polskieradio.pl. Gorąco polecam, niejako przy okazji, bo wspomnieć chciałem tylko o dwóch „niepokornych”, którzy właśnie wynieśli się z centrum wydarzeń gdzieś na bok. Jeden to Jan Krzysztof Kelus, a drugi – Jacek Kleyff – panowie, których łączy nie tylko silna przyjaźń. I nie tylko to, że obaj mieli i mają talent do pisania i komponowania, że obaj śpiewali w drugim obiegu PRL w latach 70. i 80., a w powszechnej opinii i wbrew własnej woli stali się bardami-bohaterami, legendami „Solidarności”.

Łączy ich również to pozorne wycofanie. Kelus osiadł na Mazurach, Kleyff – na wsi pod Lublinem, skąd miał blisko do ukochanych Bieszczad i gdzie leczył się (skutecznie) z picia i „rozmemłania”, jak sam to określił. Napisałem o „pozornym” wycofaniu, bo w istocie to oddalenie było dla nich tym, czym Australia dla Jacka Kaczmarskiego – azylem, miejscem twórczej pracy, zbierania sił do dalszego działania. A wolę do działania mieli zawsze aż do dziś, do lat starości. Trzymali się z dala od wielkiej polityki, którą jak na ironię należałoby raczej nazywać „małą”, nie bywali na salonach. Tylko jakaś szara, skromna lecz efektywna szlachetność oraz talent po prostu nie pozwalały im na obojętność.

I taki oddalony dom jest potrzebny, jest mi potrzebny. Czy ma być „bukowy koniecznie”? Nie, niekoniecznie. Czy on w ogóle musi być w jakiejś przestrzeni? A może ten dom jest we mnie? Wciąż nie jestem pewien. Zawsze myślałem, że mogę mieszkać w mieście. Ale czy potrafię się w nim wyciszyć, zdystansować, znaleźć normalność, tworzyć? Czy kiedy wyjdę przed drzwi, znajdę jakieś pustkowie, górę do modlitwy? Czy zauważę, jakie niezwykłe „niebo nade mną – jak góry”?

Zapytałem moją kochaną A., czego by potrzebowała, żeby poczuć się jak w domu, jeśli przeprowadzilibyśmy się do innego miasta, wsi. – Książek i lodówki. – Zażartowała, ale też tajemniczo nie kontynuowała. W zasadzie na tym skończyła wypowiedź. Zawsze cenię ją za oszczędność słów i że te jej słowa mądre są, ale tym razem przesadziła. A czego potrzeba mi? „Szukania mi trzeba”. Te słowa niebezpiecznie aspirują do puenty, a teraz wyjątkowo właśnie nie życzę sobie puenty, raczej celnej myśli o domu. Będzie tak, bez kropki nawet

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz