niedziela, 7 grudnia 2014

Prawie jak bogowie

Widzieliście film „Bogowie” z Tomaszem Kotem? No właśnie, doskonały, prawda? Takich filmów mi potrzeba, które dobrze się ogląda, ale też trudno je zapomnieć, pozostać obojętnym. 

Do kina wybrałem się około tygodnia po premierze 10 października. I może dobrze, że piszę o tym dopiero teraz, bo nie ma obawy, że ktoś będzie miał do mnie żal, bo zdradzam istotne elementy fabuły. Ale jeśli wciąż chcesz obejrzeć „Bogów” na świeżo, to ostrzegam, nie czytaj mojego wpisu. To oczywiście nie jest recenzja. To jest inspiracja. 

Profesor Zbigniew Religa – główny bohater – to postać autentyczna. Chyba każdy Polak o nim słyszał, choćby dlatego, że przez pewien czas był ministrem zdrowia. Ale w filmie pokazany jest przede wszystkim
jako kardiochirurg, mąż, niepokorny i ambitny pracownik, potem szef własnej kliniki w Zabrzu, którą tworzy, można powiedzieć, od zera. 

Pokazana jest jego ogromna determinacja, kiedy przez cały film zmierza do swojego celu – przeprowadzić udaną transplantację serca. Pierwszą w Polsce. Ale powiedzieć: pionier, prekursor – to za mało. Raczej tytan pracy, misjonarz, a może… tytułowy „Bóg”? Z tym „Bogiem” to byłaby przesada, zresztą film nie pozostawia złudzeń, że Religa poznał swoje ludzkie ograniczenia. Nie chodzi nawet o tę scenę, kiedy dostaje anonim ze słowami „skończ Pan te eksperymenty, nie jesteście Bogami” (po nieudanej operacji). Religa zwyczajnie traci siłę, potyka się, jego małżeństwo cierpi, nie wytrzymuje presji i ciężaru, więc ucieka w alkohol, nie potrafi myśleć o rodzinach swoich pacjentów… A pod koniec dowiaduje się od mentora, że najważniejsze w transplantacjach jest to, by… być pokornym. 

Najbardziej wzruszającą sceną była dla mnie ta, w której cały młody zespół lekarzy i pielęgniarek nachyla się nad otwartą klatką piersiową człowieka, któremu właśnie przeszczepiono serce, wpuszczają w nie obieg krwi i… zaskakuje! Z kinowych głośników grzmi „It's a Man's World” Jamesa Browna (ciary po plecach). Potem wywiady dla mediów, uśmiechy, toasty, poczucie spełnienia… Coś pięknego! Bardzo to przeżywałem, wmurowany w fotel. Ale słodycz sukcesu, jak to w życiu bywa, jest doprawiona goryczą, bo po kilku dniach pacjent umiera. Religa i jego współpracownicy przejdą jeszcze kilka progów, zanim wejdą na szczyt marzeń… 

Po wyjściu z kina jeszcze długo pozostawałem pod wrażeniem filmu i bohatera. Jak bardzo musiał chcieć, żeby się nie poddać? Tyle, tyle razy jego wola walki była wystawiana na próby. I to próby, które wielokrotnie przewyższają wytrzymałość przeciętnego człowieka. Powiedziałbyś: nie, to niemożliwe. Tutaj już każdy by się zniechęcił. Każdy! Ale nie Religa. Superman? Niezupełnie. Bo właśnie w tym filmie piękne jest to, co już wspomniałem: „Bogowie” nie są bogami. Może herosami, ale wciąż o bardzo ludzkim obliczu. I chyba to spowodowało, że poczułem się tak mocno zainspirowany, że tak łatwo było mi zidentyfikować się z nimi, tak chętnie zacząłem się porównywać. 

Tylko jakie ja mam cele w życiu? Poza tym, że chcę być dobrym mężem i ojcem? Czy moja wola walki jest równie mocna? A jeśli tak, to jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić? Może nie każdy człowiek jest powołany, żeby aż tak się spalać, szarpać, brnąć? A może każdy? A może… to nie jest kwestia powołania, tylko po prostu – chęci? Czy potrafiłbym tak, jak on? Czy jest we mnie dość śmiałości, by wdrapywać się na kolejne, wysokie stopnie? Czy jest dość wytrwałości, dość wiary, dość młodocianej naiwności, ale też dojrzałej pokory? Czy potrafię tak przeć do przodu? Czy mi się chce? I… ostatecznie: czy będzie w tym sens? Jeśli z Bogiem – tym prawdziwym – to… wierzę, że tak. Na wszystkie pytania – tak!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz