Życie poddaje nowe tematy, ale z opóźnieniem. A kiedy już temat się
pojawi, to tak intensywnie, że nie ma czasu na pisanie. Takim tematem są
święta.
Słyszałem fragment rozmowy dwóch
kobiet w autobusie:
– Ty wiesz, jak ja tych świąt
nienawidzę!
– Aż tak? Dlaczego?
– Bo jak pomyślę, jak ci faceci
zasiendo za stołem i tylko czekają, jak im się wszystko poda, to mi się
wszystkiego odechciewa. A wcześniej posprzątać, zakupy zrobić, załatwić…
Więcej moje gumowe ucho nie
wyłapało. Nawet mogłoby, ale się zamyśliłem. Padło słowo „faceci”, którego
notabene nie lubię, podobnie jak słowa „laski” – zamiast dziewczyny.
A to słowo padło jakby cieniem na mnie, bo przecież i ja jestem „facetem” i „zasiądę za stołem”. Oczywiście nie zasiądę tak całkiem bezczelnie, że nie pomogę, nie usłużę i w ogóle. Przecież trzeba przyłożyć rękę – dla dobrego samopoczucia. Tylko… czy nie łatwiej byłoby żadnych „świąt” nie robić? Wprost: żadnych prezentów, żadnych choinek, żadnego (prze)jedzenia. Jedyne, co w świętach lubię, to spotkania z rodziną, ale to można mieć i bez świąt, z umiarkowanie zastawionym stołem (ech, jednak wspólne jedzenie ma swoją magię, dla mnie niezrozumiałą).
A to słowo padło jakby cieniem na mnie, bo przecież i ja jestem „facetem” i „zasiądę za stołem”. Oczywiście nie zasiądę tak całkiem bezczelnie, że nie pomogę, nie usłużę i w ogóle. Przecież trzeba przyłożyć rękę – dla dobrego samopoczucia. Tylko… czy nie łatwiej byłoby żadnych „świąt” nie robić? Wprost: żadnych prezentów, żadnych choinek, żadnego (prze)jedzenia. Jedyne, co w świętach lubię, to spotkania z rodziną, ale to można mieć i bez świąt, z umiarkowanie zastawionym stołem (ech, jednak wspólne jedzenie ma swoją magię, dla mnie niezrozumiałą).
Jeśli tę niechęć wzmocnię
świadomością, że najprawdopodobniej Chrystus wcale nie narodził się w grudniu,
tylko kiedy indziej, to zapał do świętowania czegokolwiek spada do zera. Bogu zapewne
bardziej zależy na szabatach, niż na tych pseudourodzinach 25 grudnia. A propos
Boga! Czy to nie On wymyślił święta? Sceptyk powiedziałby: człowiek, jak
zwykle, dorobił ideologię i drugie dno do tego, że potrzebował od czasu do
czasu położyć na wszystkim lachę, i to z czystym sumieniem. Zaczął więc
leniuchować w imię wyższych wartości, że niby chciał godnie uhonorować pewne
wydarzenia i bożki. Ale wiara w żywego Boga musi ten pogląd zmienić: święta Boga
są po to, by ludzie poznali Go lepiej lub żeby w ogóle o Nim pamiętali.
Szukając prezentu, spotkałem w
empiku kumpla ze studiów, ucięliśmy sobie miłą pogawędkę przy regale ze
świątecznymi gadżetami. Zdradził mi, że on też nie lubi świąt (co za
zaskoczenie).
— Zamiast tej pogoni za
prezentami, jedzeniem, wolałbym trochę pomedytować, wiesz, w tym nastroju
adwentowym. Zwłaszcza teraz, jak skończyłem drugie studia i już tylko praca
została i wpadłem w taki… jak by ci to powiedzieć, wir stabilizacji.
— To brzmi jak oksymoron! –
Wykrzyknąłem.
— No, może tak – odparł wcale nie
zbity z tropu – ale tak właśnie się czuję. Biegam tu i tam, żeby sobie ułożyć
życie, ale właściwie ja nie chcę nic układać! Ja bym chciał zacząć jakąś nową
przygodę, porwać się na coś, no wiesz…
No, wiem. Wiem, że na horyzoncie
zawsze powinno być COŚ – coś – po coś. Po co? – to moje ulubione pytanie. Po
co? Po co? Po co tyle prezentów? Jak to „po co”? Niech się dziecko cieszy. Tak,
głównie dziecko, na szczęście, bo ja sam dostałem „tylko” sweter, kubek i bon.
Jest postęp, to znaczy dostaję coraz mniej. Ja i tak mam dużo, aż mi zbywa.
Oczywiście nie pogardziłbym nowym komputerem, samochodem, mieszkaniem… Ale na
dzień dzisiejszy czuję się obrzydliwie bogaty. Nie muszę sięgać daleko, by
zobaczyć biedniejszych od siebie. To dlatego świąteczne prezenty tak mnie męczą
i żenują. Bo wiem, że gdzieś za ścianą, na następnej ulicy jest ktoś, kto nie
ma. A ja w tym roku wcale się nie wykazałem hojnością, takie są fakty. Nalepa
śpiewał: „ty jeszcze masz buty, masz jeszcze na chleb lecz człowiek za twą
ścianą od dni trzech patrzy w dół, liczy piętra i myśli – to nic, to tylko
kilka sekund i minie chłód i głód…” A okazji jest sporo, chociażby szlachetna
paczka. Babcia w te święta mówi przy stole:
— Ja najbardziej tych bogatych
nie lubię, którzy mają tyle, a nie dzielą się, a gromadzą tylko. – Na przekór
babci, zaraz pomyślałem o multimilionerach, którzy dają sto tysięcy na dobry
cel. A ludzie gadają: tylko sto tysięcy, skąpiec jeden! – Taki jesteś mądry? –
Chciałoby się odpowiedzieć. – To daj te sto tysięcy! Co, nie masz? – Pierwsi w
rzucaniu kamieni są ci, którzy sami nie mają się czym chwalić. Z drugiej strony
babcia ma rację: jest wielu bogatych, którzy mają w nosie potrzeby innych. Tylko
dlaczego skąpstwo bogacza jest rażące, a moje własne – nie? Z powodu ilości
zer? Jan Chrzciciel mówił: – Wydajcie więc owoce godne nawrócenia; (…) Kto ma
dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak
samo czyni. (Łuk. 3:8-11, BT). – Tu zera nie mają znaczenia.
Może ktoś powie, że słaba ze mnie
głowa rodziny, skoro nawet nie mam ochoty dochować tej pięknej, polskiej
tradycji, zwłaszcza Wigilii. A jak mam nabrać ochoty, skoro puste miejsce przy
stole jest pustym zwyczajem? A nawet gdyby ktoś to puste miejsce zajął, to co z
tego, jeśli ani w moim kalendarzu, ani na moim koncie w banku nie ma takiego
„pustego miejsca” – pustego dla mnie, a pełnego dla potrzebujących. Jeśli coś w
tym temacie zmienię i mój syn się tego nauczy, to będzie wielki sukces.
PS. To nie kokieteria, kiedy
piszę, że nie wykazałem się hojnością. Tak by się mogło zdawać, skoro moja żona
z lekkim przekąsem mówi, że kiedykolwiek ktoś prosi o pomoc, zawsze się
zgadzam. Ale czy o to chodzi, żeby tylko się zgadzać, żeby czekać na
zaproszenie, najlepiej pisemne? Kiepsko by ten świat wyglądał, gdyby każdy
czekał, aż go poproszą. A może nie poproszą i co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz