środa, 22 października 2014

Kim jest mój ojciec?

Dzisiaj opowiem wam mój sen. Rzadko miewam sny. Jeszcze rzadziej je pamiętam. Zazdroszczę kilku osobom, które ciągle o czymś śnią i ekscytują się tym. 

Słyszę czasami: – Jej, ale miałem sen, niesamowity! Obudziłem się w środku nocy i już nie mogłem spać. Wtedy usłyszałem, że Bóg do mnie mówi i wyjaśnia cały sens! – I nawija dalej, co mu się przyśniło…

No, ja nie przeżywam takich sensacji. Ale ostatnio przeżywałem inne – żołądkowe. Mdłości, wymioty, biegunka i takie tam. Byłem zupełnie osłabiony i leżałem w łóżku przez cały dzień i całą noc. Podnosiłem się tylko po to, żeby wziąć następny łyczek wody albo roztwór elektrolitowy.
Trochę się modliłem, co okazało się zbawienne. Ogólnie jednak nie wspominam dobrze tego czasu, co jest chyba zrozumiałe. Bodaj jedynym pozytywnym doświadczeniem (oprócz tego, że po raz kolejny nie zawiodłem się na Bogu) był sen. Wyspałem się, jak to się mówi, za wsze czasy. I kiedy już miałem wstawać do pracy przyśniło mi się coś takiego…

Wyszedłem na balkon, był to niemalże pałacowy taras, z którego rozpościerał się widok na całą dolinę i stoki grzbietu górskiego, leżącego naprzeciwko. Wszystko to było porośnięte jakby dżunglą, ale nie dziką, bo każdy hektar ziemi wydawał się być przemyślnie zagospodarowany – krajobraz przypominał mi starannie wystylizowaną, futurystyczną, wirtualną przestrzeń gry komputerowej. Ogród angielski w wersji 2.0. – zamiast świątynek i ruinek – budynki jak bazy kosmiczne albo domostwa hrabiego Draculi oplecione gąszczem zieleni. Żywo zainteresowany tym widokiem postanowiłem przyjrzeć się bliżej temu kraikowi. Zsunąłem się po balustradce, która schodziła coraz ostrzej w dół, aby w końcu stawać pionowo jak strażacki ześlizg. Była to ściana nieco podobna do warszawskiej biblioteki uniwersyteckiej, pokryta kratką dla bluszczu. Ta kratka okazała się po chwili błogosławieństwem, miałem po czym się wspinać. Nie uszedłem bowiem dziesięciu kroków, kiedy usłyszałem w pobliżu dziwny wrzask – ni to ptak, ni pantera. Uszy mnie raczej nie myliły – to „coś” musiało być o krok ode mnie. Kiedy już jednak moja noga stanęła znów na tarasie, stwierdziłem, że i tu nie czuję się bezpiecznie. Dałem więc wielkiego susa i przeskoczyłem na stojący obok budynek.

Był to gmach przypominający siedzibę Agory na Czerskiej, która obudowana jest rzędami „rusztowań”, stanowiących idealną drogę przejścia do innego działu, miejsce na prywatną rozmowę lub na koleżeńskiego „dymka”. Nie trzeba być człowiekiem-pająkiem, żeby skoczyć i zaczepić się o taką ścianę. Szybko zresztą znalazłem wejście do środka. A tam: gwar. Dużo ludzi, przeważnie mężczyzn, krążących między stolikami i regałami pełnymi książek, komputerów. Byli w różnym wieku – chłopcy, młodzież, ale i dojrzali panowie, dziadkowie. Wydawało się, że nikt nie ma chwili do stracenia – ot, żeby chociażby podłubać w nosie. Ale nie odczuwało się też atmosfery pośpiechu w duchu korporacyjnego „ASAP” (as soon as possible). Miałem wrażenie, że oni się uczą, że każdy z nich jest na jakiejś drodze samodoskonalenia, czy co… A z drugiej strony byli pracownikami, nie gromadą „wiecznych studentów”.

Kiedy tak przechadzałem się między nimi, jako jedyny nie mając w tym określonego celu, stałem się świadkiem sytuacji, która przykuła nie tylko moją uwagę, ale zebrała cały krąg zainteresowanych. Z pewnością wytrąciła wiele osób z trybów rutyny. Oto jeden z młodych chłopców odszukał osobę, która wyglądała, jakby należała do zespołu zarządzającego całym tym światkiem – jakby bibliotekarz, jakby menedżer. Chyba to była jakaś starsza kobieta w uniformie. Chłopiec zadał jej pytanie:

— Kim jest mój ojciec? – Nie wykrzykiwał tych słów, a mimo to zwróciły uwagę kilku osób, które akurat były w pobliżu. Tak, jakby zrobił coś niestosownego, skandalicznego. Mógłbym to porównać do sytuacji na jakiejś domowej imprezie, gdzie wszyscy są w świetnych nastrojach i dobrze się bawią, gdy wtem… jakiś facet uderza kobietę. Nagle głosy milkną, ktoś wyłącza muzykę, a uwaga wszystkich kierowana jest w jeden punkt. Tak właśnie stało się w przypadku chłopca. Zapanowała konsternacja, a do kilku znieruchomiałych ze zdziwienia osób zaczęły dołączać kolejne, aż stało się tak, że na odpowiedź kobiety czekał już nie sam chłopiec, ale ze dwudziestu innych mężczyzn.

Atmosfera gęstniała z każdą sekundą. Czułem, że nie wolno mi nikomu przeszkodzić, a jednak moja ciekawość była ogromna, toteż złapałem za ramię jednego z mężczyzn i szeptem zapytałem, o co chodzi. Równie dyskretnie zaczął mi wyjaśniać:
— Nikt z nas nie zna swojego ojca. A jeśli nawet chce poznać, wolno o niego zapytać dopiero przed śmiercią.
— Ale skąd wiecie, że zbliża się śmierć? Przecież nikt tego nie planuje! No a często też śmierć nas zaskakuje.
— Są na to sposoby.
— A ten chłopiec też ma sposób? Czy skoro pyta o swojego ojca, to wie, że niedługo umrze?
— Na to wygląda. Poza tym on jest wyjątkowy. Wszyscy to wiedzą i wszyscy starali się to przed nim ukrywać. A tutaj taki bigos…
— Skoro wszyscy to przed nim ukrywają, to skąd wie?
— No właśnie, skąd? On nie powinien nic wiedzieć, a zwłaszcza nic o swojej śmierci. Co innego my. To właśnie nas zszokowało. Ale nie tylko to.
— A co jeszcze?
— Pst… Bądź cicho, to sam się przekonasz.

W tej sekundzie starsza kobieta jako tako opanowała swoje zmieszanie albo też namyśliła się nad tym, co odpowiedzieć, odchrząknęła i powiedziała do chłopca:
— Ty… ty nie masz ojca. A właściwie masz, tylko… Nie takiego naturalnego, jak wszyscy. Nie masz go. – Zdawało się, jakby wszyscy słuchający tych słów odetchnęli z ulgą. Ulgę dawał fakt przerwania tej paraliżującej ciszy przez słowa i to prawdziwe słowa. Co poniektórzy kiwali głowami z przekonaniem, jakby zgadzając się. A kobieta wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i powiedziała:
— Twoim ojcem jest Bóg.

W tym momencie obudziłem się. Przez długi czas nie wiedziałem, co o tym sądzić. Jak wspomniałem, moja pamięć do snów jest bardzo zawodna, tym bardziej trudno mi było wyciągnąć sens z tych obrazów, słów. Było tak, jakbym był świadkiem wypadku i zobaczył tyle niezrozumiałych rzeczy naraz, że potrzebuję czasu, by to jakoś poukładać w głowie, przeanalizować: kto, jak, po co – po kolei. Kiedy wieczorem tego dnia opowiadałem sen żonie, zacząłem coś dostrzegać…

Jeśli jest problem, to dotyczy mężczyzn, wiek nie ma znaczenia. Świat, w którym żyjemy, nie skłania do refleksji nad swoją tożsamością, nawet gorzej: on to utrudnia. Każdy z nas ignoruje zupełnie swoje korzenie. Nie znamy swoich ojców, często nie rozumiemy ich – nawet jeśli nas wychowali. Nie porównujemy się z nimi, by wyciągnąć wnioski. Nie dostrzegamy tego, co nam dali w dziedzictwie i że idziemy ich śladem. Nie widzimy szans, jakie nam stworzyli, nie wiemy o wadach, jakie od nich przejęliśmy. Dopiero tak radykalna rzecz, jak świadomość bliskiej śmierci, może otworzyć oczy, sprawić, że poznamy, kim są nasi ojcowie.

Skąd chłopiec mógł wiedzieć o tym, że niedługo umrze, skoro nikt mu nie powiedział? Być może miał w planie umrzeć? Nie w sensie samobójstwa, raczej poświęcenia. Być może dopiero gotowość do poświęcenia otwiera drogę do poznania, że Bóg jest naszym ojcem. Być może tylko to boskie Ojcostwo, darowane nam przez Boga przez zbawienie w Chrystusie, może nadać sens naszemu poświęceniu, naszej śmierci ciała. – „Kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa” – mówił Jezus. I jeszcze to (w tym samym 9 rozdziale Ew. Łuk.): – „Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki”.

Jak ważne jest, by uświadomić sobie te sprawy jak najwcześniej – w młodości, zanim sami zostaniemy ojcami. To znaczy tak, jak zrobił to chłopiec. Być może to będzie niewygodne, nawet szokujące dla otoczenia. Ale dopiero na tym kończy się oszukiwanie, a zaczyna prawdziwe życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz