Huk z trybun katowickiego Spodka
już dawno ucichł, a blask złotych medali, którymi podniecała się cała Polska,
jakby zbladł. Tym lepiej. Bo chciałem napisać właśnie o przemijaniu tych spraw.
Przy finale nie miałem już żadnych
wątpliwości przed, ani też wyrzutów
sumienia po. Jedynym moim
zmartwieniem było to, ile setów zechce obejrzeć teściowa, zanim przełączy na
swój program. Cóż, to jej telewizor, mi na własnym nie zależało, bo i po cóż?
Zresztą do tej pory zadowalałem się obrazem z internetu, trochę gorszym, ale do
przeżycia. Włączałem swój siatkarski ołtarzyk, czyli komputer z dużymi
głośnikami i… jakoś nie mogłem się już oderwać.
Akcje pod siatką działały jak magnes, wciągały o wiele bardziej niż piłka nożna. Grają! Tak, atak – blok – o, nie, a jednak, tak, tak! Och ty, a niech cię! A ten znowu? Mistrz, najlepszy… taaak, weszłaaa! Na ogół siedziałem sam, więc właściwie komentarz mogłem i musiałem sobie zapewnić sam, bo nie wystarczały mi beznamiętne konstatacje po angielsku wypowiadane z brytyjską flegmą, a tym bardziej komentarze portugalskie, czy arabskie.
Akcje pod siatką działały jak magnes, wciągały o wiele bardziej niż piłka nożna. Grają! Tak, atak – blok – o, nie, a jednak, tak, tak! Och ty, a niech cię! A ten znowu? Mistrz, najlepszy… taaak, weszłaaa! Na ogół siedziałem sam, więc właściwie komentarz mogłem i musiałem sobie zapewnić sam, bo nie wystarczały mi beznamiętne konstatacje po angielsku wypowiadane z brytyjską flegmą, a tym bardziej komentarze portugalskie, czy arabskie.
Z trzynastu meczy Polaków
obejrzałem może osiem, dziewięć, a każdy przecież trwał ze trzy godziny. Ile
czasu! Zmarnowanego? Hm, przede wszystkim starałem się robić coś przy okazji,
głównie ćwiczyłem na padzie perkusyjnym. I tak miałem mieszane uczucia. Co nie
przeszkadzało mi oglądać zawodów do ostatniego gwizdka. Mało tego! Po meczach
czytałem jeszcze wiele tekstów, oglądałem zdjęcia i wideo, których pokazało się
w sieci całkiem sporo na fali zainteresowania mistrzostwami. Ale kiedy już z
tego wszystkiego ochłonąłem, kilka dni po wielkim finale, zacząłem się
zastanawiać: co ja z tego mam? Wiem, co z tego miałem wtedy, gdy piłka była w
grze – emocje na pełen regulator, podniecenie, satysfakcję i dumę, przyjemność
podziwiania światowej klasy NASZYCH. Ale co mam teraz? Czy nie żal mi tych
godzin spędzonych przed ekranem – tym bardziej, że spędzonych samotnie?
Pewnie, że tak, trochę żal. A
skoro tak, to przydałoby się przynajmniej jakiś wniosek wyciągnąć. Proszę
bardzo, oto wniosek: zauważyłem, że oprócz dobrej zabawy nakręcanej przez
polskich kibiców, oprócz hejtów lecących obficie pod adresem Solorza albo
Tuska, oprócz skandali na tle konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, można
powiedzieć, że przez trzy tygodnie trwał w Polsce prawdziwy seans uwielbienia
na wielką skalę, mający swoją kulminację 21 września. Uwielbienia dla czego? Oczywiście,
przede wszystkim dla siatkarzy. Ale tu nie chodzi tylko o sport, tu można by
się pokusić o parę akordów na strunach naszej narodowej duszy. Do syntezy czy analizy
przydałby się zapewne jakiś Norwid, Witkacy, Wyspiański albo Miłosz. Ja mam za
słabą głowę, żeby zrozumieć fenomen dopingu w polskich halach, gdzie tłum moich
rodaków z płomiennym zaangażowaniem śpiewa o „małym rycerzu” a zaraz potem
„wszyscy mamy źle w głowach”. Jakkolwiek bym to zinterpretował, faktem jest, że
brałem w tym udział, siedząc przed swoim komputerem. Dałem wyraz uwielbienia, poświęcając
czas, siły, emocje, oddałem chwałę.
Tak, wieczór 21 września można
nazwać wielkim wieczorem chwały – takim, jakiego nie wymarzyłby sobie żaden
polski biskup – katolicki, czy protestancki. To mi dało do myślenia: jak bardzo
kręci mnie uwielbienie i oddawanie chwały mojemu Bogu? Jak to wychodzi w
porównaniu: fascynacja i przemożna siła przyciągania mojej uwagi do gry
polskich siatkarzy z jednej strony, a z drugiej moja chęć rozmowy, spotkania z
Bogiem, fascynacja Nim? Nie chodzi o to, żeby sobie pożałować oglądania meczy,
skoro są takie świetne, o nie… no bo co? Chodzi tylko o lekką korektę,
konstruktywną autokrytykę. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz