piątek, 4 sierpnia 2017

Dojrzewanie I

Kiedy byłem mały, dowiedziałem się, że chłopcy dojrzewają później. Strasznie mnie to rozzłościło. Postanowiłem nic nikomu nie mówić, tylko dorastać nawet szybciej, niż moje koleżanki. Dziś mam lat trzydzieści i… klops: wcale nie wiem, czy cel swój osiągnąłem. Głównie z tego względu, że nie mam porównania, nie prowadziłem zbyt głębokich rozmów z moimi rówieśniczkami, takoż z kolegami. Chyba nawet nie umiałem tego robić. One zresztą pewnie też nie. Być może umiejętność poważnej i dobrej rozmowy jest tą, którą nabywamy w czasie dojrzewania.

Pamiętam, jak spotkaliśmy się w gronie znajomych z klasy gimnazjalnej. Były tam dwie moje dawne sympatie, patrzyłem na nie jak na dowody mej nieudolności i, w różnym stopniu, ofiary mego

niezdecydowania. Ponieważ ja, jak chyba każdy (bardzo) młody człowiek, byłem idealistą – sądziłem, że musi mnie olśnić jakieś wyższe poznanie: ona to, czy nie ona?! I tak się z sobą mocowałem, zamiast czerpać przyjemność z prób, nawet tych nieudanych.

Inna sprawa, że może wcale nie miałem szans. Nie dlatego, żebym
był za mało inteligentny, zabawny, silny, szarmancki i dobrze ubrany (chociaż to pewnie też – skromność i uczciwość nakazuje mi to przyznać). Ale może też dlatego, że i dziewczyny nie bardzo wtedy wiedziały, czego chcą. Pamiętam, jak Jo. sama, z rozbrajającą szczerością przyznała, że w tamtym czasie była… głupia (sądząc po tym, co jej imponowało).

No ale cóż poradzić: i ja nie byłem zbyt mądry – imponowało mi to, co podpowiadał nawet nie rozum, tylko serce, a serce – to, co oczy. „Kochliwy jesteś” – powiedziała mi kiedyś jedna dziewczyna podczas jednej z moich długich rozmów internetowych. Po pierwsze, nie wiedziałem, czy to brać za komplement, czy przytyk. Po drugie, po prostu zdziwiłem się; przecież wymieniłem jej tylko dziesięć imion, które niegdyś sobie wzdychałem. – To niedużo. – Myślałem. Ale się nie kłóciłem. Może i tak, może miała rację.

Potem doszedłem do wniosku, że miarą dojrzałości jest to, czy bardziej myślisz o innych, czy o sobie. Potem stwierdziłem, że to tylko teoria, bo w praktyce: przecież nie żenisz się z litości, w odruchu altruizmu, tylko… jesteś „czerwony jak cegła”. A potem nauczyłem się, że myślenie i dbanie o innych, uprawiane świadomie, jest źródłem radości. A nie tylko jakąś ewolucyjną ciekawostką à la męski sutek.

Ludzie już powariowali! Czytałem, że jakiś zespół naukowców-biologów bada wpływ pasożytów, bakterii przewodu pokarmowego na bezinteresowne (w domyśle: autodestrukcyjne) zachowania gospodarzy. Serio? A to już nie można sprawić komuś przyjemności dla własnej, czystej satysfakcji lub dobrej zabawy? Może nie. Może do tego trzeba dojrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz