sobota, 31 marca 2018

Bounty

No bo myłem kibel. I zmieniłem kontakt, przykleiłem front szuflady i nasmarowałem zawiasy drzwi. A dzieciom powtarzałem:
- Jak chcecie wyjść na dwór, to...
- Chcemy!
- To ubierzcie się, włóżcie buty...
Nie włożyli. Czas przeciekał przez palce. W sobotę zawsze daję czasowi swobodnie przeciekać.
- Jasiu, ale musisz ich zapędzić. - A. instruuje. - Ula sama się nie zapędzi. Filo pewnie też, chociaż umie.
- To i cóż. - Wzruszam ramionami. 
Jednak w końcu ich zapędziłem. Zadowoleni włożyli nowe płaszcze od deszczu, nawet parasole do tego, choć deszcz już ustał.
- To dokąd?
- No, tu.
Idziemy. Lubię pytać: "dokąd?", bo raz, że samo słowo ładne. Zamiast pytać prosto i brzydko: "gdzie idziesz?" dzieci moje będą mnie naśladować i pytać: "dokąd idziesz?". Tak sobie myślę. A dwa, że zazwyczaj jest to ciekawa przygoda - nawet dla mnie, a co dopiero dla nich, gdy mogą pójść, gdzie sami zdecydują. 
Naszym celem okazał się... monopolowy przy Centrum Onkologii. Osiem przystanków autobusem spod domu. Autobus też wymyślili. Głupio, że do monopolowego z dziećmi, ale tylko to jest o tej porze otwarte. A dotarcie do kresu naszej podróży trzeba jakoś uczcić. No, nie winem przecież. Przede mną starsza pani nie może się zdecydować, które whisky. Potem facet zaopatruje swoje świąteczne oikos w zwyczajną połówkę i dopytuje dla uspokojenia, czy jutro też otwarte. Kolej na mnie. Szyba mnie oddziela od kasy. Jak w starej aptece. Zawsze mnie to konfuduje. Nie wiem, czy mam mówić przez szybę, czy do tej dziury się schylać. A schylania ja mam sporo, taka moja uroda. Stoi szklana bilonownica. Składałem kiedyś takie, wujek kumpla miał agencję reklamową. Dostałem osiem dych za dzień, jakoś tak. Jest i terminal.
- A będę mógł zapłacić kartą za taką drobnostkę jak batonik?
- No pewnie.
Bo kartę mam. Poza tym trzy piłeczki, saszetkę ze spajdermenem, dwie parasolki i kij. Płacę, wychodzimy, siadamy na przystanku, rozrywam Bounty'ego. Ta nazwa - wśród szarych betonów powiało egzotyką, Pacyfik!
- Mogę zjeść kawałek od Uli i kawałek od Fila? - Stawiam to pytanie chyba jako ultimatum. 
- Tak, ale tylko malutki. - Odpowiadają prawie chórem. 
- Zgoda, malutki. - Odgryzam swoją dolę.
Autobusem, metrem (znów decydują dzieci), na piechotę, na barana. U. wymyśliła, że słupek na peronie z tabliczką dla niewidomych to jej pies. Podbiega z czułością i nabija sobie guza. Płacz ukojony. Jakoś w końcu dochodzimy do domu. Chyba zaraz zapalą latarnie. 
- To jak ta wyprawa dzisiaj, było fajnie? - Mówię do pleców dzieci, które brną właśnie w kaloszach przez najfajniejszą kałużę na podwórku. Nie lubię pytać: "fajnie?", nie lubię tego słowa, bo to nic nie znaczy. Ale bez tego słowa trudno się czasem obyć.
- Tak, tato. No pewnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz