poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Wdzięczność

Ktoś mnie zapytał: - Janek, a na nartach pojeździć można? - Bezczelny. Ja nie na narty tu przyjechałem. Ja na nartach nawet umiem, ale mnie ta zabawa ani nie rajcuje, ani nie kosztuje. No a pojeździć nie można, bo żaden wyciąg nie działa.
- Szanowanie, a dzisiaj jakaś szansa jest, żeby coś ruszyło? - Zagadnąłem mężczyzn w drelichach, kręcących się przy maszynowni dolnej stacji pod Czarną Górą.
- Odbiory techniczne, proszę Pana, wykluczone. - Kiwnął głową tak, jakby to miało wszystko przypieczętować. Żeby on mógł wrócić do pracy, a ja - zmyć się przez roztopy. Żeby to się zapadło pod mokrą ziemię.
- No, jasne. - Kiwnąłem głową tak, jakby to było oczywiste, jakbym się tego spodziewał i jakbym
wręcz dziękował, że on powiedział to, co myślałem, że powie. I się zmyłem.
Wyszło to w końcu nieźle, bo żeśmy przejechali stamtąd na przełęcz i na Czarną weszli piechotą, i zeszli tą samą drogą. Akurat - wystarczająco, jak dla nas, jak na ten śnieg, nierozruszane nogi i dwa obciążniki: Fi. & U. Jak to mówił wilk w "bajce-grajce" o Jasiu i Małgosi (słuchana w drodze): - "Idzie dwójka świeżych mięs".
Wróciliśmy do domu, obiad i jeszcze spacer na wieczór. Z pewną satysfakcją zerknąłem na aplikację pogodową: śnieg dziś i pochmurno. Nic z tych rzeczy. Dzięki Bogu. Taka mała rzecz niby - kamyczek wdzięczności - do kupy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz