poniedziałek, 29 stycznia 2018

Tawerna

Przypomniała mi się taka stara piosenka, prawie szanta, zacząłem ją nucić.
- Tato, chcę jeszcze zjeść coś na kolację. - Zajęczał Fi.
- O, teraz sobie przypomniałeś? Teraz trzeba już iść spać...
- Ale tato, ja chcę coś zjeść.
- No dobra. - Wzięła mnie litość. - Co chcesz zjeść?
- Chlebek z potartym...
- ...serem i z oliwą. Czyli to, co zawsze.

Zrobiłem. Fi. zasiadł przy stole w kuchni. Lampka wciśnięta w kąt zastąpiła dużą, kuchenną lampę, która teraz rzucała już tylko cień na sufit. Fi. jadł, a ja wziąłem ukulele i zacząłem śpiewać "Tawernę pod pijaną zgrają". Otwieram tekst z internetu w telefonie i przypominam sobie wszystkie słowa, pamiętane jak przez mgłę. I przyciskam akordy na gryfie i przychodzi ostatnia zwrotka:

Kiedy chandra jesienna jak mgła cię otoczy, 
Kiedy wszystko postawisz na kartę przegraną 
Zamiast siedzieć bezczynnie i płakać lub psioczyć 
Weź węzełek na plecy - ruszaj w świat, w nieznane

Do tawerny "Pod Pijaną Zgrają"... - i ten refren po raz kolejny odśpiewałem, wprawdzie niezbyt głośno, ale z autentycznym zaangażowaniem, które ze zdziwieniem w sobie odkryłem. Przemknęło mi przez myśl, co z tej piosenki Fi. rozumie. A zresztą, nie trzeba wiele rozumieć. Wystarczy czuć, choć przez sekundę czuć, jakby się było nad tym morzem lub w górach. Tak, nawet lepiej w górach. I móc sobie ruszyć w nieznane.

Fakt, że to możesz zrobić prawie zawsze, to tylko zależy od decyzji. Takie poczucie "nic do stracenia" można mieć nawet wówczas, gdy się ma wiele do stracenia. Bo to nie jest stan posiadania, czy stan cywilny; to stan umysłu. Niezależny nawet od wyznania wiary. Wolny duch człowieka. To wszystko w głowie siedzi. Siedzi o późnej porze w mojej kuchni, gdy Fi. je kolację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz