niedziela, 19 listopada 2017

Chory

Zaraziłem się od dzieci wirusówką. W piątek już czułem się lekko ścięty z nóg. Trochę mnie to dziwiło, bo przecież trzy dni z rzędu jechałem do pracy samochodem, a nie rowerem. Komfortowo, bez wysiłku. Ale w sobotę lepiej nie było. Wybraliśmy się na spacer i wtedy dopiero zaczęło mnie telepać. 

Ubrałem się w polarowe spodnie, w sweter i polarową bluzę. Dawno ich nie wkładałem. A. nie lubi polaru. Położyłem się na kołdrze, pod kołdrą i pod kocem. Przez dłuższą chwilę tak opatulony trząsłem się. A mięśnie w drgawkach i w stałym napięciu rzeczywiście rozgrzewały mnie. – Bardzo źle. – Myślę. Postanowiłem więc zająć głos we własnej sprawie, że tak powiem. – Boże, Tato, dziękuję, że jesteś ze mną! Blisko mnie. – I, o dziwo albo może nie o dziwo, natychmiast przestałem się trząść i odprężyłem się, i ogarnął mnie pokój. Zasnąłem.

Zasnąłem dość niespokojnie, bo głowa i plecy, i nogi bolały mnie nadal. Po trzech godzinach wstałem i wszedłem do wanny, żeby się wygrzać. Odkryłem, że na całej głowie dostałem jakiejś wysypki. Polewam się z prysznica, w powietrzu zakotłowała się gorąca para. Zacząłem śpiewać, chwaląc Boga. Nie na cały głos, żeby się nie niosło przez kominy. Ale tak, śpiewałem, że w Nim wszystko jest możliwe, żeby ufać Jemu, w Jego słowie mieć pokój... I już zaraz... nie mogłem dalej śpiewać! Dostałem napadu śmiechu. Śmiałem się, że ta cała choroba jest śmieszna, śmiesznie mała, że zaraz się skończy, że nie może mi nic złego zrobić. 

Pomyślałem też o Jobie vel Hiobie. O tym, co w księdze Joba najbardziej do mnie przemawia: że mimo nieszczęść nie złorzeczył Bogu i w tym dowiódł swojej szlachetności i wyższości, i potwierdził to, co o nim na samym początku mówił Bóg: "nie ma mu równego na ziemi, mąż to nienaganny i prawy, bogobojny i stroniący od złego". Co za cudowne określenia! Nie muszę być niezrównany, ale żeby być "nienagannym", choćby przez ten czas choroby, to już... jest na wysięgnięcie ręki.

I w tym śmiechu i w tej "nienaganności" leżałem sobie, z głową zanurzoną w wodzie. I jakby ból i ciężar całego ciała zebrał się w tej głowie. A przy tym miałem takie uczucie lekkości i radości, że jestem zdrowy! Dziwne rozszczepienie: głowa bolała, ale ja byłem przekonany, że jestem zdrowy, bo to mówi wiara i tej wiary się czepiam. A następnego dnia opowiadam A., jak źle się czułem.
— Jak w tym dowcipie, pamiętasz? "Mężczyzna nie przechodzi przeziębienia, on walczy o życie" 
— No akurat tym razem nie odczułam zupełnie, żebyś "walczył o życie". - Śmieje się A.
— No, bo wiesz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz