piątek, 3 listopada 2017

Dziecięca

Ag., która przyszła dziś na grupę, zaczęła wspominać Fi., jak ostatnio go widziała w kościele, na spotkaniu dziecięcym. Tam „wujek” Ad. z żoną Re. postanowili powiedzieć dzieciom coś o imionach Boga. Zaczęli od pytania: czy wy wiecie, co znaczą wasze imiona? Fi. wyrwał się do odpowiedzi jako pierwszy. Często to robi, lubi być pierwszy. Choć niekoniecznie wie, co powiedzieć. Albo myśli, że wie.
— Filemon, co znaczy twoje imię?
— No…
— Co znaczy „Filemon”?
— To znaczy… Ziółkowski!
— Nie, to nazwisko, ale czy wiesz, co oznacza twoje imię „Filemon”?
— No… – Fi. robi minę, jakby rozmawiał z kim głupim. – Ziółkowski!

Fi. przysłuchuje się temu i uśmiecha.
— Filu, a pamiętasz, co właściwie znaczy twoje imię? – Ja pytam. – To przyjazny, kochający…
— Ale to nawet nie takie ważne. – Ciągnie dalej Ag. i komentuje: – To było genialne! Jakbym widziała swojego syna w tym wieku, parę lat temu. I tak mi to zapadło w pamięć, bo ten jego wyraz twarzy był bezcenny, ta jego pewność, proste, niezachwiane przekonanie, że musi być tak, jak mówi i nie inaczej. Wiecie, o co chodzi… Taka dziecięca wiara…
— I podobno też Fi. wyrwał się do odpowiedzi, kiedy pytali, jakie imię ma Bóg. I chwilę myślał, po czym powiedział, też z przekonaniem: „groźny tygrys”!
— A, ha ha, tak, było coś takiego.

— A propos wiary, przypomniało mi się, jak Ula wczoraj modliła się o Agnieszkę. Jak to było? – Dopytuję A.
— Najpierw poprosiła, żebym się o nią pomodliła, bo coś ją bolało. Więc to zrobiłam. Ale potem mówię: Ula, a może pomodlisz się o mnie, o moje gardło. I poprosiła Boga o moje zdrowie.
— I co?
— I… nawet poczułam się lepiej, autentycznie.
— No... – Kwituje Ag. – ...i to jest właśnie to!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz