poniedziałek, 5 czerwca 2017

Wielobóstwo

Wczoraj nie wydarzyło się nic. To znaczy, że chętnie zbluźniłbym, mówiąc: - "równie dobrze tego dnia mogłoby nie być". Tak nie powiem, bo nauczyłem się, że przedziwny jest sens i powiązania między czasem obecnym i tym minionym, a nawet tym, co przede mną. Oboje z A. mieliśmy jakiś dziki ból głowy. Nie skończyły się jeszcze katar i odkasływanie, które pochłonęły naszą rodzinę jak jakieś koszmarne hobby. Toteż wszystko trwało w letargu - z niechęci, z bezsilności. Pobrzmiewało mi jednak w głowie kazanie, którego wysłuchałem tego dnia, przy jakiejś głupiej robocie ("głupiej" - tj. potrzebnej, ale niewymagającej specjalnego skupienia).

Było o tym, jak ja - współczesny, wręcz oświecony chrześcijanin - wracam do politeizmu, jak sobie pozwalam na bałwochwalstwo. Ja - konkretny i ja - abstrakcyjny (jeden z wielu). Jak to możliwe? Wystarczy zadać sobie pytanie: czy całym sobą - myślami, sercem, siłą, czasem, pracą itd. - czczę jednego Boga, a może wiele rzeczy? Całym sobą - "to utopia" - głosi kaznodzieja. Ale czy przynajmniej dążę do tego ideału? Co jest przed moimi oczami? Często ekran - a na nim? Co mi imponuje, co doceniam, za czym ta kolejka, w której stoję? Czego pożądam, chciwie pragnę? I wreszcie: co mi wdrukowano w domu, w szkole, co mi jest przeszkodą - moim własnym sposobem na życie, uparcie stosowanym, a nie wziętym wcale z góry?

Medytowałem, leżąc niestety nie bez ruchu, bo odkasływałem i smarkałem co chwila. Głaskałem się też po brzuchu, nie z zadowoleniem, raczej z mdłości i z żalem, że przesadziłem. Zjadłem na pusty żołądek - o jedną rzecz za dużo. - Ach! O wiele łatwiej byłoby, gdyby się spełniło moje marzenie z dzieciństwa: ktoś wynalazł takie tabletki "zamiast jedzenia". - Wzdychałem. - Nie trzeba byłoby się starać o pożywienie, ani pilnować czasu posiłków; ja mam problem z "nie za rzadko", a inni podobno z tym, żeby "nie za często". - I tak medytując, znalazłem odpowiedź na pytanie nurtujące mnie w ostatnich dniach na nowo: w imię czego zmieniać świat? W imię czego dzielić się chlebem, ubraniem, domem i dobrą wiadomością o zbawieniu? W imię czego iść - jak mówił Jezus - i czynić Jego uczniami narody całe, człowieka za człowiekiem? W imię miłości? A skąd ona i do kogo?

Jak każdy mam ciało leniwe, nie kochające niczego poza tym łóżkiem, na którym właśnie leży. Ono nie chce się poświęcać dla sprawy. A ja, jak każdy, też wynajduję na to ciało różne kijaszki - do poganiania (się). Nie zbzikowałem tak, żeby to robić naprawdę. Ale kijaszek jest potrzebny - gdzieś w głowie, arsenał kijaszków! Jednak tym ostatecznym (i nareszcie miłym) argumentem jest kij pasterski Jezusa - narzędzie bardzo osobliwe, bo wcale nie kojarzące mi się z przemocą. Jezus najpierw umarł za mnie, żeby potem kwestia mojego poświęcenia... nie była żadną kwestią. Tylko rodzajem krótkiej decyzji: "no, jasne, dla Ciebie wszystko i o każdej porze, i nic w zamian". "I tylko dla Ciebie" - monoteizm w praktyce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz