piątek, 30 czerwca 2017

Góry

Jutro wyjeżdżamy w góry: Ju. (ojciec), Ję. (syn), ja (syn) oraz Fi. & Mi. (stryjeczny brat Fi., syn Ję.) Proste? Proste. (Chociaż kiedy ostatnio kumpel powiedział mi, że nawet "teściowa" sprawia mu problem z ogarnięciem koligacji, to zwątpiłem.) Załatwiłem urlop, zrobiłem audycje na zapas, ustawiłem dyżury w kościele. Zrobiłem kanapki na drogę i zapakowałem plecak. Tylko dlaczego muszę nosić za dwóch? - za siebie i za Fi.? Jeszcze się młody doczeka, jeszcze się nanosi. Z własnej woli. Pamiętam, rok temu byłem z nim i z tatą na Babiej Górze. Szedł nieźle. Przy zejściu zasnął. Potem chciał głównie na barana, nie lubił nosidła. Mam nadzieję, że teraz będzie szedł więcej na własnych nogach. No i nie rzucał tyle kamieni w dół stoku, w łożyska strumieni. Tak - te niekończące się zabawy na szlaku z początku były ciekawe, śmieszne. Potem - z lekka dobijające. 

Pamiętam, że kiedyś mój tata też się doczekał, jak podrośliśmy. Doczekał, by znów zacząć jeździć w góry - mogliśmy już jeździć tam razem. Pamiętam, że na początku częściej chciałem się sprawdzić fizycznie - taki sport, że ja - mały - daję radę. Tymczasem inni - starsi, byli nastawieni bardziej na ludzi - przygodne znajomości w bazach namiotowych, na szlaku i w odwiedzanych wioskach. Tego nie rozumiałem. To doceniałem stopniowo, powoli. Chyba trzeba dojrzeć do tego, by w górach dostrzec więcej niż chodzenie dla sportu. I nawet więcej niż potęgę przestrzeni, ten urok natury. "Więcej" - to znaczy miejsce i kulturę; czasem w prozaicznych rzeczach: starej cerkwi, w opuszczonym dawno sadzie o zdziczałych jabłkach, w cmentarzu wojennym, w jakiejś izbie, muzeum, w okopconej ścianie schroniska, obwieszonej artefaktami. Kto cię pyta o miłość do gór i jej nie rozumie, temu nie tłumacz, bo nie pojmie, dopóki nie doświadczy. A kto kocha - temu tłumaczyć nie musisz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz