sobota, 2 września 2017

Mecz

— O nie, a ja specjalnie na ten mecz kupiłam prażynki i chipsy… – Mówi Al. siostra.
— O nie, a ja specjalnie kupiłem piwo! – Dodałem ja. Nic nie smakuje. Albo raczej: smakuje źle. Jak każda porażka… K. szwagier zasnął po trzecim golu dla Duńczyków. Ja go szturchnąłem. – Patrz, czwarty nam wkopali. Psia mać. – Zakląłem beznamiętnie.
— Emm, eh, co, tak, em… – Pomamrotał i drzemał dalej obok mnie wsparty na kilku poduszkach. Może i lepiej tak. Jemu lepiej. Ja ze złych emocji nie mógłbym usnąć.
No bo raz, że nam Duńczycy haniebne manto spuścili. („Nam” – no bo „my” tam na boisku, całym narodem!) Gdyby jeszcze Polacy grali
jak Hiszpanie: „pięknie jak nigdy, przegrali jak zawsze”. Ale nie.
Dwa, że to piwo jakieś słabe, marne. Jakbym jadł złe ciastko: cukier bez frajdy. Co poradzić, wyglądało na to, że to najlepsze w tym wiejskim sklepiku. Żałuję, że je w ogóle piję. Może bym nie żałował, gdyby wynik był dobry.
No a trzy, pomyślałem bystro już po meczu, przy sikaniu, że jednak szkoda tej półtorej godziny z życia. Nie byłoby szkoda, gdyby polska drużyna wygrała. Ale nie wygrała. Ale gdyby…
Próbowałem się pocieszyć: a skąd miałem wiedzieć, że przegrają? Nawet po tej pierwszej połowie miało się nadzieję… A tu proszę! Taka niemiła niespodzianka! Nigdy, no nigdy nie wiesz, czy ten czas kibicowania będzie stracony, czy nie.
Jedyny sposób, by w życiu nie żałować: nie kibicować, tylko… samemu grać. Być kimś więcej niż fan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz