wtorek, 12 września 2017

Wyrzekam

Trzeba się przebić rowerem przez Puławską, zwykle zjeżdżam z chodnika i staję na skrzyżowaniu jakoś tak, żeby skręcić z samochodami, żeby nie przejeżdżać przez pasy dla pieszych - przepisowo. Głupie lex, sed lex. Już wolę udawać samochód niż pieszo przeprowadzać rower. Żeby się nie czuć głupio, jak Gordon (a.k.a. Gabryś w polskiej wersji bajki "Tomek i przyjaciele"), który często powtarza egzaltowanym głosem arystokraty: "co za upokorzenie!" Jest dumną lokomotywą, ciągnącą ekspres. A ja jestem dumnym rowerzystą.

A kiedy tak sobie jadę, staram się w tym czasie myśleć. A najlepiej kieruje się myślami, kiedy się je wypowiada. Podobnie z modlitwą. Inaczej trudno skupić uwagę, przecież oczu nie zamknę. Pomyślałem o tym, czego dziś chciałbym uniknąć. Powiedziałem: wyrzekam się
złości. Z wiarą, że jest nade mną ten, który słyszy i pomaga. I dalej pedałuję Aleją Lotników, dalej coś tam mówię... Na światłach stoi autobus, za nim auto. Wyprzedzam gościa prawą stroną i ruszam dalej, za autobusem. Mogę, mam prawo. Ale on się awanturuje, obtrąbił mnie, obsobaczył: "No co robisz, człowieku, co robisz?!" - Zamknął okno, przyspieszył.

A ja... nic na to. Mógłbym coś odkrzyknąć, ale nic mądrego nie przyszło do głowy, czasu na pogaduszki zabrakło, niestety. No, może zdążyłbym coś szczeknąć, np. "a odwal się pan!" Ale nie miałem ochoty. Za odjeżdżającym wyciągnąłem rękę... wiedziałem, że jeszcze spojrzy w lusterko. Zadowolony wyciągnąłem palec. Nie środkowy, kciuk. Na znak, że jak dla mnie wszystko jest okej. A zresztą niech sobie facet rozumie to, jak chce, w każdym razie nic złego pod jego adresem. Tak lubię. A najlepsze, że wcale nie czułem złości. Ani upokorzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz