poniedziałek, 4 września 2017

Danuta

Pierwszy dzień szkoły - jadę rowerem zakutany po czubek głowy: na głowę kaptur, na kaptur kask. Tak nawet nie przewieje mi uszu. Jadę wolno, łatwo się spocić w tej kurtce. Słucham radia. Prowadzący zachęca do wspomnień nauczycieli, którzy byli dla nas ważni. Ja pamiętam moją wychowawczynię z podstawówki, panią Danutę. Śmieszne, że teraz tak to oceniam: "ważny", "nieważny". Wtedy mnie nieraz wkurzała, kiedy dostawałem w zeszycie (i dzienniku) pałę za brak rysunku. Potem znów szóstkę za to, że jednak pracę domową odrobiłem, chociaż po terminie. Z piekła do raju - naiwne myślenie. Oceny były tym, czy być powinny - tak myślę dziś - narzędziem
motywacyjnym, a nie właściwą oceną. A jeśli już oceną, to nie zdolności, ale raczej systematyczności pracy - nauczka na całe życie: mało istotny jest twój talent lub jego brak; ważniejsze są twoje nawyki oraz ile włożyłeś wysiłku. No i uczciwość.

Pani Danuta mówiła nieraz, że jest dzieckiem wojny. Urodziła się w trzydziestym dziewiątym i wspominała, jak się przeprawiali w Warszawie przez Wisłę, po lodzie, kiedy wszystkie mosty po Powstaniu były zniszczone. Ona na własnych nogach, młodszy brat jeszcze na rękach. Były w mojej klasie dzieci, których rodzice też chodzili do klasy pani Danuty. Wychowała kilka pokoleń. Po trzeciej klasie usilnie nalegali, żeby pozostała naszą wychowawczynią do końca, do szóstej. Po szkole spotkałem się z nią jeszcze dwa razy, razem z Filipem, moim najlepszym kumplem z podstawówki i Andrzejem - jednym z wychowanków Domu Dziecka im. Maryny Falskiej, sąsiadującego ze szkołą. Ciekawe, że nikt inny się jakoś nie kwapił, choć starałem się poinformować wszystkich. A może to ja jestem taki sentymentalny? Ale ten Andrzej. W ogóle chłopaki (i dziewczynki) z domu dziecka i to jak pani Danuta starała się je traktować przed całą klasą, żeby nie byli INNI, czytaj "gorsi", to w moich wspomnieniach również godne pochwały.

Jako wychowawczyni stwarzała też atmosferę zaufania. Pamiętam, jak kiedyś, zaperzony do granic, siadałem w ławce ze świeżą jedynką i burknąłem pod nosem jakiś niewybredny epitet pod adresem nauczycielki. Tak jednak, żeby nie usłyszała. A jednak usłyszała, a właściwie ledwie do niej dotarło, musiała poprosić kolegów, żeby powtórzyli. Wtedy wzięła mnie mocno za ramię, wyprowadziła z klasy, zamknęła drzwi i na tym pustym korytarzu powiedziała coś, co pamiętam do dziś, że "szkoła jest jak drugi dom: w szkole nie mówi się wszystkiego, co jest w domu, a w domu nie mówi się wszystkiego, co jest w szkole, więc to zostaje między nami, ale już nigdy się nie powtórzy". Musiałem przyrzec, że to się nigdy nie powtórzy. Pani Danuta miała groźny głos. Ale chyba słowa dotrzymała. Gdyby "wygadała", na pewno pamiętałbym rozmowę z rodzicami na ten temat. Później bardzo ją polubiłem. W teatrzykach grałem role, malowałem dekoracje, pisałem w kronice klasowej. Czułem się wyróżniony. Moi rodzice dostali na koniec szkoły dyplom za wychowanie mnie. Oni czuli się lekko zdziwieni. a ja - dziwnie. No bo ja to co? Ja sam siebie też zmieniam!

Dla odmiany pan Jacek - wychowawca z gimnazjum - zdradził naszą tajemnicę, której obiecał "nie wygadać" rodzicom. Szkoła miała osiem klas w roczniku (ja byłem w "G"), a że ten demograficzny wyż się nie mieścił w budynku, to dwa dni w tygodniu przychodziłem do szkoły po południu, na "drugą zmianę". Wychodziliśmy po siedemnastej. To taka pora, że młodym chłopakom przychodzą jeszcze głupsze rzeczy do głowy, niż przychodzą o ósmej rano. Gra papierową pigułą w piłkę na ciemnym korytarzu, aż "Gruba Berta" - sprzątaczka nas nie wygoni - to jedno z bardziej niewinnych. Kiedyś zauważyliśmy, że można strącić czipsy z półki w sklepiku szkolnym, zamkniętym już o tej porze. Świetna sprawa! Wystarczy mocniej uderzyć w szybę z pleksi. Niestety kolega Kwiatek przykopał trochę za mocno i pleksi pękła. Ponieważ ja również się w to bawiłem, postanowiłem być dobrym kumplem i przyznać się, że to "my razem", solidarnie. Tę samą (prawdziwą) wersję powtórzyłem potem ojcu. Ale jakiś niesmak pozostał. Zresztą nie ma w życiu tak, żeby nie pozostał żaden niesmak. Po prostu trzeba wspominać to, co dobre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz