czwartek, 14 września 2017

Radość

Rozbolał mnie brzuch i w ogóle się niewyraźnie czuję. A. śpi, zmęczona dniem. U. rysuje. Fi. czeka na grzanki. Ja wycieram kocie siki. Głupia Pola. Czasem już nawet nie mam siły, czy ochoty jej karcić, palcem w nos. No i wciąż mamy ten katar paskudny, chorobliwy. Czuję też w nogach dzisiejszą trasę na rowerze. Źle z tym wszystkim, źle. W końcu położyłem się obok A. i przez pięć minut złapałem choć gram przytomności, uspokoiłem nerwy i kiszki. A. przebudziła się i zdziwiła, że spała. "Naprawdę? Pół godziny?" U. skończyła rysować. Fi. zjadł grzanki. "Tato, chcę kupę!" No to wstaję, zapalę mu światło. Sam by sobie poradził, ale już tak z przyzwyczajenia się ruszam, żeby dopilnować. Wracam do pokoju i biorę ukulele. Fi. się oporządził, wraca i w kucki przy mnie wycina ludziki. Ja gram i śpiewam. Gram teraz jakieś starocie: "...dałeś radość mi, będę krzyczeć, że: jesteś mą tarczą, mą siłą..." itd. Fi. przerywa mi i stwierdza: "Tato, JA dałem ci radość". Ja się śmieję. "Tak, dałeś. Ale nie aż taką dużą radość, jak Bóg mi dał. Bo to Jemu śpiewam". Tylko jeszcze myślę: czy ja się czuję takim dzieckiem Boga, które mu daje radość? A przecież daję. Ale o tym za mało myślę. Gdybym więcej... to byłbym chyba (jeszcze) bardziej z życia zadowolony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz