wtorek, 19 września 2017

Systematycznie

Odłożyłem kolejną, dwunastą już teczkę. Rośnie ten rządek na lewej półce. I widzę też, że na prawej półce rząd segregatorów topnieje. W segregatorach są stare dokumenty do archiwizacji. W teczkach są... te same dokumenty, tyle że gotowe do zniesienia do archiwum. No, prawie gotowe. Bo archiwizacja nie jest taką prostą rzeczą, że otwierasz drzwi, łubudu na regał i cześć. O, nie!

Dostałem w spadku po mojej poprzedniczce olbrzymią porcję takich dokumentów. Piszę "olbrzymią", mając na myśli właśnie ilość pracy, jaką trzeba włożyć w archiwizację: przejrzeć, ułożyć chronologicznie, wyjąć spinacze i zszywki, i koszulki, spiąć specjalnym "wąsem", ponumerować strony (!), wsadzić w bezkwasową teczkę, opisać ją wedle surowych zasad, podobnie zrobić spis teczek. Ucieczki od tego nie ma, bo takie są przepisy dla kategorii A - wieczyście przechowywanej.

Któregoś dnia mój szef niechcący zmusił mnie do przeniesienia tego
całego bałaganu z pokoju do pokoju. Przenieśliśmy to razem. Ale wtedy powiedziałem sobie: - No, dość. Muszę się do tego zabrać. - I tak zrobiłem. Dzień po dniu zacząłem porządkować papiery. Ustaliłem sobie dzienną porcję. I kiedy tak patrzyłem: tu maleje, tu rośnie - wtedy zrobiło mi się dobrze. Poczułem, że bardzo lubię taką systematyczność. Nawet jezioro można przelać łyżką. Jeśli tylko robisz to systematycznie.

"Jezioro? No, bracie, teraz przesadziłeś. Patrzcie go! Jezioro chce łyżką przelewać! Wariat! Za duża skala problemu - to zniechęca!" A właśnie, że mnie - nie zniechęca! Słyszałem (i potwierdzają mi to własne emocje), że mężczyznom wręcz imponuje rozmiar... przedsięwzięcia. Im większe, tym lepiej. Kobiety dla odmiany doceniają szczegóły i drobnostki, z męskiego punktu widzenia marne, nikłe i niewarte nawet spojrzenia. I oto znalazłem wytłumaczenie, dlaczego wolę odkładać naczynia do zlewu lub wręcz zostawiać je, gdzie popadnie - bo kiedy już wreszcie to ogarnę i pozmywam, to w swoich oczach jestę bohaterę! Wypinam pierś, gotowy na medale i honory.

Niestety, moja kochana żona A. ma zgoła inne spojrzenie. Dla niej licznik bije, kiedy sprzątnę i pozmywam po sobie zaledwie jeden kubek lub jeden talerz. (Phi!) Wielkie zmywanie oczywiście też doceni, ale nie ma przy tym fanfar, które... dźwięczą w mojej głowie. I rozumiem, że czasem tylko ja sam siebie mogę zrozumieć. Ja sam ekscytuję się faktem, że - jak wczoraj - przeniosłem regał z jednej ściany na drugą, przestawiając przy tym milion pudełek i pół pokoju. Ekscytuję się w równym stopniu przed, jak i po robocie. Powód podniety prosty: wielki cel i siła konsekwencji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz