sobota, 7 października 2017

Rana

— A w ogóle jak ty to zrobiłeś, że zjawiłeś się akurat wtedy, kiedy niosłam Fila do domu? – Pyta mnie A.
— No, schodziłem, bo obiecałem zejść, przecież i tak już byłem spóźniony. A poza tym usłyszałem płacz przez okno.
— A, no widzisz, bo ja go tak niosłam zakrwawionego, z tyłu została Ula śpiąca w wózku, a ty jak taki bohater... Tadam!
— He he, naprawdę? No to... niechcący zostałem bohaterem. – Rozmawialiśmy w pokoju do zabaw, gdzie pełno było książek, jakaś ulica wylepiona na podłodze i dwie ciężarówki, i kolorowe rysunki na ścianach. To wszystko na oddziale ratunkowym. Pojechaliśmy do szpitala, bo pomyślałem, że to się nadaje do zszycia albo przynajmniej jakiegoś lepszego opatrzenia.

Kiedy zbiegłem na dół, A. faktycznie niosła w pośpiechu Fi., a ja chciałem już pytać, co się stało, gdy w tej sekundzie zobaczyłem czoło i nos Fi. – całe zakrwawione. Nie potrzebowałem już o nic
pytać. A. jednak wyjaśniła krótko: "Przewrócił się na hulajnodze." Wbiegłem na górę i zaraz nad umywalkę z tym czołem i z nosem. Nie, nos w porządku, drobna ranka. Bardziej czoło – przemywam i patrzę, a tu niezła rana... Ubieram Fi. i znów na dół.

— Miałem taką ranę, wiesz? – Opowiadam Fi., który zaciekawiony szybko się uspokaja. – Grałem w piłkę w gimnazjum i jeden kolega, chociaż nie nazwałbym go kolegą, podciął mnie, kiedy prowadziłem akcję. Może niespecjalnie, ale oni grali ostro. Za ostro. A podciął mnie tak szybko, że nie zdążyłem się dobrze podeprzeć rękami, no i... nieszczęście gotowe, broda rozcięta! Zostałem szybko zwolniony ze szkoły i ktoś mnie odprowadził do pobliskiej przychodni. No i pani doktor zszywała mi tę ranę. Żartowała: "Ojejeejku. Taki duży chłopak i sobie brodę rozciął... To się przecież zdarza trzylatkom".

Albo wujek T. – Ciągnę dalej, żeby Fi. za bardzo nie rozmyślał o swoim nieszczęściu. – To brat babci B., pamiętasz? Jak był mały, rozciął sobie usta, górną wargę. Cały zakrwawiony podbiegł do swojej mamy (dla ciebie to by była prababcia Ja.), a babcia Ja. zaczęła rozpaczać: "O Jezu, o Jezu, o Jezu..." Usłyszał to dziadek Z., czyli tata wujka T., zaraz przyłożył mu mokry ręcznik do buzi, wziął pod pachę i pobiegł po taksówkę. Niedługo potem było po kłopocie, wujek miał opatrzoną ranę.

Fi. słuchał, słuchał, aż w końcu stwierdził: 
— Wiesz, tato, czoło już mnie zupełnie nie boli. Nic nie trzeba zszywać, tylko spłukać zimną wodą i będzie dobrze. 
— No, to nie tylko o ból chodzi albo o przemycie. Chodzi też o to, żeby rana się nie rozłaziła, żeby twoja blizna później nie rzucała się tak w oczy, bo przecież jest na samym środku czoła. Teraz już rozumiesz? – Faktycznie obyło się bez szycia, wystarczyły specjalne plastry ściągające. Ale cóż by było bez tej wyprawy? Cóż zastąpi poczucie, że inne chłopaki też już przeżyły takie rany?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz