piątek, 1 grudnia 2017

Talent

Urodzony handlowiec. U. bawi się z A. w sklep. U. ma już pewne doświadczenia, bo chodzi z mamą do "pani Malylki" po warzywa, owoce, dobry nabiał i... żeby wyłudzać krówki na ładne oczy.
- I co jeszcze mogę od ciebie kupić? - Pyta A.
- No, pomidolki. - U. siedzi za kasą i wykłada towar.
- A po ile?
- Yyy... pięćdziesiąt. - U. wali cenę z sufitu, ale co tam, ważna jest interakcja i ten dreszczyk, że coś zaraz opchnę mamie.
- Eee, to drogo. - Narzeka mama-klient.
- Mhm, taak. - Z szerokim uśmiechem potwierdza U. Ja się przysłuchuję i nie wiem, czy łapać się za czoło, czy za usta, by nie wybuchnąć śmiechem: urodzony sprzedawca, genialny handlowiec. Potrafi powiedzieć klientowi w twarz, że przepłaca i jeszcze się przy tym uśmiechnąć - tyleż uroczo, co bezczelnie.
Po chwili role się zmieniają: sprzedaje A., kupuje U.
- Ale Ulciu, musisz zapłacić tyle, co mi się należy, nie mniej. - Tłumaczy A. - Czy jak ja pójdę do pani Marylki i pani Marylka powie, że do zapłaty jest pięćdziesiąt, to ja mogę dać dziesięć i jest w porządku?
- Mhm...
- Ona ma talent do interesów, mówię ci. - Krzyczę ja z drugiego pokoju. - Ale mama, ma rację, Ula. Chyba że pani Marylka da na krechę albo okaże się być Arabem. I zacznie żądać, żeby się z nią targować. Ale wtedy mama przestanie do niej zaglądać.
Tą uwagą ściągnąłem U. do siebie. A chciałem mieć chwilę spokoju na dokończenie innej pracy. Swojego interesu nie dopilnowałem. A U. skrzętnie to wykorzystała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz