wtorek, 5 grudnia 2017

Czekanie

Nawet w mieście go używam, lubię tempomat. Wrzuciłem czwórkę, sześćdziesiąt i klik, jadę. Myślę tylko: zaraz będzie czerwone, zaraz czerwone. Ale nie, nie będę przesadzać, nie wcisnę gazu. Już i tak przekraczam o dziesięć. Albo o pięć, bo prędkościomierz zawsze zawyża. Trudno. Czerwone, stoję. Stoimy. Tę myśl wypowiadam na głos, A. siedzi obok, uśmiechnęła się tylko. 

Spotkaliśmy się z W & W - przyjaciółmi-misjonarzami w dość modnej restauracji, sieciówce, która moim skromnym zdaniem ostatnio już "leci na opinii". Być może właśnie na marce zarabia więcej niż na jakości (jeśli się to nie kłóci, nie znam się na marketingu). Ale tuż obok, jak słusznie i celnie zauważa We. (przyjezdny i gość w tym mieście), jest dworzec, gdzie spotkasz zasikanych bezdomnych. To zresztą część marki tego dworca.

We. i Wi. zamierzają pobrać się w kwietniu. A. zapytała ich o plany. Mówimy po angielsku, żeby We. mógł uczestniczyć (jest
Amerykaninem). Nie czuję się biegły w tej mowie, łatwiej mi słuchać. Choć We. chwali nas za język i z oczu mu raczej szczerze patrzy. Dodaje, że nie ma problemu z tym, jak ktoś mówi powoli, że on musi poczekać na koniec zdania. Wi. też mówi trochę wolniej, ale to chyba jako introwertyczka, angielski ma przecież płynny po tylu latach w Afryce, w Azji...

Mówią więc o tych swoich planach. Dopytuję, jak to jest - dla nich: czekać na ślub. Od tego przechodzimy do innych tematów; do historii ich znajomości, związku, do świadectw z misji, do historii We., jak zaczął jeździć usługiwać w Afryce, do wspomnianych kontrastów biedy i zamożności, kontrastów międzykulturowych Europy, Afryki, Azji, USA, o głodzie bożego Słowa i wreszcie o nas; o mnie i A. Zaczynam o grupie domowej, którą od niedawna prowadzimy w domu, że to jakiś początek nowej drogi. A co dalej... czekamy...

Przychodzi mi wówczas pewna myśl do głowy lub raczej doświadczenie, które, jak słyszę i czuję, podzielamy chyba wszyscy przy tym restauracyjnym stoliku: że kiedy spędzasz czas z Bogiem, to czekanie nie jest żadną udręką. Jest tylko dopasowaniem się do Jego planu. Jest... efektem ubocznym radości bycia z Ojcem. Czekanie jest przykryte przekonaniem, że On się nie spóźnia, najlepiej zna dobrą porę na każde wydarzenie i proces, czy to ma być ślub, czy przełom w rodzinie, w pracy, w służbie...

Przed Bogiem czas jest śmieszny i czasu nigdy za mało. Tym, który ściga się z czasem, jest sam diabeł, bo jego dni są policzone. Oraz ci, których zdążył zbałamucić. I tak, jakimś dziwnym sposobem, przeszliśmy przez różne wątki, trzy godziny zleciały i... wróciliśmy do początku, do czekania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz