sobota, 29 lipca 2017

Taryfa

Śniło mi się, że jadę metrem z A. Nie mamy biletów. Jakoś tak wyszło, nie wiem, czemu; czy to z roztargnienia, czy z zamierzenia. Przez całą drogę nikt nie kontrolował, ale w końcu wsiedli jednak. Wsiedli tam, gdzie zawsze – tak mi się przynajmniej we śnie zdawało. I od razu, pomijając innych pasażerów, skierowali się do nas. Plułem sobie w brodę, że wiedziałem i nic nie zrobiłem, i pędziliśmy tunelem na spotkanie tego głupiego przeznaczenia, jakby nieświadomi. A. dostała całą karę. Ja myślałem, że też dostanę, no bo czemu nie? Chociaż… co?! Zaczęli pytać: kiedy skończyła mi się ważność karty miejskiej – niedawno.
— Aha, no to mógł pan się trochę zapomnieć. Wymiar kary będzie trochę mniejszy. – Mówili ku mojemu zaskoczeniu. Potem było jeszcze bardziej absurdalnie: – I ma pan dzieci? Aha, dwójkę… Dobrze… To jeszcze trochę zmniejsza karę. I jeszcze… – Tutaj już się prawie roześmiałem, chociaż nie wypadało przy kontrolerach, którzy chcą mi pójść na rękę. – …jeszcze widzimy tutaj w systemie, że oddawał pan krew.
— Tak, ale tylko dwa razy i ani razu nie udało się pełnej dawki, było do wyrzucenia.
— To nie szkodzi, liczy się podjęta próba. Paragraf trzeci, ustęp dziewiąty… – Ciągnął kontroler. Inni pasażerowie od początku przysłuchiwali się ciekawie, ale teraz na wielu twarzach odmalowało się niemałe zdziwienie. Zresztą ja też to czułem.

I obudziłem się z tym jednym odczuciem. Było ono najtrwalszym snu składnikiem. Cała reszta – jak zawsze – szybko wyparowywała z mojej głowy, jak eteryczna substancja. Bo ja albo snów nie miewam, albo szybko je zapominam. I zazdroszczę tym, którzy codziennie wstają z łóżka, pamiętając całą historię, która przewinęła się przez mózg jak film. – Wróciłem myślami do snu, chwytałem obrazy, słowa, zanim zapomnę. Jakby zapisywał na twardym dysku świadomości. Zacząłem też analizować: – „Przecież z tymi kanarami nie ma tak dobrze. Nie ma i nie będzie”. – Kiedyś miałem taką nadzieję, że mogliby łagodzić kary dla tych, którzy niedawno mieli jeszcze ważny bilet miesięczny, bo… mogli przecież przyzwyczaić się do tego, że wsiadają do autobusu i nie muszą kasować biletu. Myślałem o tym zwłaszcza wtedy, gdy sam się znalazłem w takiej sytuacji (nieraz przejechałem się na gapę, bo zapomniałem skasować naszykowanego biletu). Powinny być przecież jakieś okoliczności łagodzące. Powinno być rozróżnienie: więcej płacą notoryczni gapowicze, a mniej – ci, którzy przez większość roku sumiennie dofinansowują komunikację miejską swoimi biletami kwartalnymi. Podobno kary za wykroczenia drogowe (dla przykładu) zmieniły się tak, że są zależne od przeszłości kierowcy. Łagodniej karani są ci, którzy nie przeskrobali za dużo. Ostrzej – piraci, którzy mają głęboko gdzieś ograniczenia prędkości i inne przepisy.

Ale szczerze… nie wierzę w to, żeby kiedykolwiek ktoś wprowadził takie zasady z biletami. Kara to kara. Jest jedna taryfa i kropka. Tylko jakoś trudno to zrozumieć w życiu. Analogicznie: komuś, kto popełniał małe grzeszki, trudno uwierzyć, że jest tak samo winny, jak ten obłudnik, zdrajca, hazardzista, dziwkarz, ćpun, oszust, morderca, antykościelny radykał, ateista, szyderca i cynik. Tak w istocie jest, lecz dla każdego jest też jedna i ta sama droga ratunku: Jezus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz