czwartek, 25 maja 2017

Autko

Leniwie przesiadywaliśmy na podwórku, na ławce. Było trochę dziwnie: jak na wsi, jak w mieście (w końcu to Saska Kępa i bloki). Na pewno swojsko. Właściwie kursowałem między karuzelą, piaskownicą, domkiem, bramką z dwóch drzewek, na którą się umówiłem z Mi. - bratankiem, no i tą ławeczką, gdzie O. z A. rozłożyły ziemniaki w mundurkach, kotlety, keczup i sól, czekoladę, lody i biszkopty.

Nie robiliśmy nic, trochę ciesząc się chwilą, trochę nudząc, bawiąc, gadając, a trochę czekając na J. - mojego brata, który miał przywieźć autko wymienione w sklepie na... ten sam model, tylko sprawny - prezent dla Fi. J. wrócił. A. sięgnęła z torebki baterie - miała je ze sobą, żeby się upewnić, czy nowe zadziała. Wyjęła autko. Ja - pilota sterującego. O, dioda w pilocie świeci się! A więc to ten był winien. Podejrzliwie nacisnąłem guzik - kółka... kręcą się! Oboje poczuliśmy małą ulgę, ale A. chciała już bez ociągania wracać do domu. Niby to dla żartu zrobiłem duże oczy do A., udając ton nieznoszący sprzeciwu:
- Postaw go!
"No bo co w końcu, kurczę blade" - jak mawiał Mikołajek Goscinnego - nie bawiłem się takim autkiem ze dwadzieścia lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz