wtorek, 16 maja 2017

Wtorek

Facet miał grube dłonie. Siwe włosy tu i tam wystawały spod znoszonego kaszkietu, który - mógłbym przysiąc - chyba przyrósł do tej głowy, scalił z fizjognomią. Zresztą gdyby nawet nie, to po co by to było zdejmować? Pod nim byłoby po prostu nic. Pod koszulą dla odmiany było z pewnością coś - brzuch o rozmiarach wielkich, aczkolwiek takich, które w tym wieku można sobie już spokojnie wybaczyć, podobnie jak rybacką, luźną kamizelkę z milionem kieszonek (choć A. - wiem to na pewno - nie wybaczyłaby mi takiej przenigdy). No ale te jego dłonie - to one były najważniejsze.

Przypomniały mi jedną anegdotkę: przychodzi facet do krośnieńskiej huty (szkła, oczywiście), żeby pracę dostać.
- Ile macie doświadczenia? - Słyszy, gdy już przeszli do rzeczy.
- Dziesięć lat dmuchałem.
- Pokażcie ręce. - Mężczyzna wysunął przed siebie łapy wielkie i mocne jak imadło, i jakby też całkiem zręczne. 
- Dobrze, no no. To od kiedy zaczynacie?
- A co, to już wszystko?
- A co byście więcej chcieli? Mam pytać o rozmiar buta? - Tak skończyła się rozmowa. Człowieka po tylu latach pracy ze szkłem nie da się pomylić z żółtodziobem. Oczywiście trzeba też się znać, bo mogą być pozory...

- To tyle o historii, a za chwilę... - Mówi nasz przewodnik w rybackiej kamizelce. - Wejdziemy przez tamte drzwi na dział zdobienia, na którym przepracowałem czterdzieści lat. - Tak! Nareszcie zaspokoił moją największą ciekawość. Miałem go nawet o to sam zapytać, ale trochę nie było dobrego momentu, bo a to dzieci, a to hałas panujący w części "hutniczej", gdzie dmuchali szkło, a w końcu też... trochę jakoś się wstydziłem, nie wiem czemu. Tylko te jego dłonie... - "Czterdzieści lat"! - Myślę. - I napełniło mnie jakieś uczucie uznania dla tego człowieka. Zaczęło się ono mieszać z konsternacją lub przerażeniem, kiedy zaczęliśmy iść przez "zdobienie". Dwa równoległe rzędy stolików ze szlifierkami, przy których siedzieli ludzie w obryzganych fartuchach. Każdy miał przed sobą wirujące pionowo kółko ścierne, do którego przykładał półfabrykat i wycinał rozmaite wzory poznaczone flamastrem według projektu plastyka. 

Jak to się robi na ogół, szlifierki były bez ustanku obficie nawilżane, dlatego rzygały ciągle mieszanką wody i drobinek szkła, i ścierniwa. Rzecz jasna, nie było to nic złego w porównaniu z faktem, że można przy takim stoliku przesiedzieć czterdzieści lat. Ja rozumiem, że są różne wzory, że każda partia się kiedyś kończy i potem zaczynasz robić coś "zupełnie innego", ale w zasadzie robisz, nomen omen, w kółko to samo. Z drugiej strony... Coś trzeba robić, chleb do domu przynosić, w takim Stroniu Śląskim też... O to tym bardziej nie miałem już śmiałości pytać przewodnika w kaszkiecie, a szkoda. Tak... Przecież mógłby mi wyjaśnić, przedstawić swój punkt widzenia po tylu latach...

Kiedyś, pamiętam, robiliśmy z kumplem wywiady z nauczycielami do gazety szkolnej, którą prowadziłem przez dwa lata. "15 pytań do twojego p'sora" - tak to się nazywało. Jedno z ostatnich brzmiało: "Dlaczego wybrałem pracę w szkole?" Byliśmy ciekawi, jak będą odpowiadać, zwłaszcza Nowak - facet od niemieckiego, dość młody i wymagający. Lubił robić np. "Blitz" - czyli błyskawiczną kartkówkę ze słówek, których trzeba było przetłumaczyć dziesięć na polski i dziesięć na niemiecki. Cały myk polegał na tym, że na każde miałeś jakieś pięć sekund. Potem karteczki były zebrane, również błyskawicznie i Schluss! Tak samo prędko i z pewnością siebie odpowiadał Nowak na 15 pytań. Przy tym ostatnim podrapał się w głowę - nieco łysiejącą (jak mi dziś, kiedy jestem w jego - tamtym - wieku).

- Dlaczego wybrałem pracę w szkole? Hm... Żeby... żeby... - Myślał, jak to będzie szczerze i niegłupio, a może nawet inspirująco (w końcu też jest "ciałem pedagogicznym"). - Żeby poniedziałek nie był taki sam, jak wtorek, o! - Uśmiechnął się i czekał, jak to zapiszę. A ja jakoś do dziś to pamiętam, kiedy idę do pracy we wtorek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz